W piątek Jan Zieliński wraz ze swoim nowym partnerem deblowym Adamem Pavlaskiem awansowali do niedzielnego finału imprezy ATP 250 w szwedzkim Bastad. Z najlepszym dziś polskim deblistką mieliśmy okazję rozmawiać jeszcze przed rozpoczęciem tego turnieju. Opowiedział nam m.in. o tym, dlaczego zmienił partnera, jak ocenia dziś kontrowersyjne zmiany w US Open, czy wierzy w udany powrót jego przyjaciela Huberta Hurkacza na kort i jak patrzy na swoje niedawne występy w Wimbledonie. W Londynie w parze z Pavlaskiem doszli do 1/8 finału, gdzie przegrali z duetem Nys/Roger-Vasselin 6:3, 6:7, 4:6, a w grze mieszanej Polak dotarł do ćwierćfinału razem z Tajwanką Hsieh Su-wei.
REKLAMA
Zobacz wideo To dlatego Świątek wygrała Wimbledon! Spełniła marzenie, o którym nam opowiadała
Sport.pl: Jak oceniasz swoje występy w deblu i mikście w tegorocznym Wimbledonie?
Jan Zieliński: Nie mogę go zaliczyć do nieudanych, ale też z drugiej strony bywały lepsze turnieje. W ostatnich tygodniach rozpocząłem nową współpracę z Adamem Pavlaskiem, a Wimbledon to był nasz drugi wspólny start po imprezie ATP 250 w Eastbourne. Niestety los nie okazał się dla nas szczęśliwy. W obu turniejach od pierwszej rundy trafialiśmy na bardzo wymagających przeciwników, co na pewno nie jest idealnym rozwiązaniem w przypadku początku współpracy.
Niemniej udało nam się sprawić kilka niespodzianek i pokazać się z dobrej strony jako para deblowa. W Eastbourne pokonaliśmy debel Harrison - King, jeden z najlepszych w tym sezonie. W Wimbledonie w pierwszej rundzie graliśmy z bardzo utytułowaną parą Krajicek - Gonzalez, która wygrała trzy turnieje na trawie z rzędu, a mimo to poradziliśmy sobie z nimi. W kolejnym meczu czekało na nas jeszcze większe wyzwanie - rywalizacja z parą Bolelli - Vavassori, która od lat jest w top 10. Osiągnęła finały wielkoszlemowe, trzeba się z nimi liczyć na każdym turnieju bez względu na nawierzchnię. To była dla mnie fajna, pozytywna niespodzianka, iż wygraliśmy z nimi i to w dwóch setach 7:6, 7:6 bez straty podania. Zakończyliśmy turniej w trzeciej rundzie, przegrywając zaledwie o kilka piłek.
jeżeli chodzi zaś o grę mieszaną, to udział w ćwierćfinale pozostawia też trochę niedosytu. Ten natłok meczów był bardzo wymagający. W ciągu 24 godzin zagrałem 10 setów. To dla mnie sytuacja niespotykana, duże obciążenie mentalne i fizyczne. Nie chcę szukać wymówek, ale po prostu nie byłem idealnie przygotowany do walki o półfinał w mikście. Mój timing, reakcja, nogi nie były tam, gdzie powinny. Znów zabrakło kilku piłek, bo mogliśmy wygrać pierwszego seta. Wracając jeszcze do debla - uważam, iż ten występ dał mi sporo pozytywnej energii. Pokazał, iż podjąłem słuszną decyzję co do zmiany i możemy wygrywać z czołowymi parami, czego mi brakowało w tym roku.
To odnośnie do nie tak dalekiej, ale dalszej przeszłości - dlaczego zdecydowaliście się na zakończenie współpracy z Sanderem Gille? Nie trwała zbyt długo.
- Tak, graliśmy razem pięć miesięcy. Rozstaliśmy się z mojej inicjatywy. Tak jak wspomniałem, brakowało mi trochę tych zwycięstw z najlepszymi rywalami. Zwyciężaliśmy w pierwszych rundach z parami, z którymi na papierze powinniśmy wygrać. To były oczywiście satysfakcjonujące występy, ale nie mogliśmy postawić przez dłuższy czas tego kolejnego kroku i ograć kogoś z czołówki - poza jednym turniejem w Rotterdamie, gdzie wygraliśmy z kilkoma podobnymi deblami. Miałem pewien niedosyt, iż nie idziemy dalej. Dla mnie to nie było wystarczające.
Nie oczekiwałem, iż będziemy w każdej imprezie dochodzić do finału, ale pokazywać się i pokonywać czołowe pary co pewien czas. Nie chciałem utrzymywać współpracy, przy której czułem, iż nie jestem w stanie osiągać największych rezultatów. Z Adamem nie wygraliśmy jeszcze żadnego turnieju, ale zdążyliśmy już pokazać, iż możemy zaskakiwać faworyzowane pary, każdy musi się z nami liczyć.
Jak doszło do nawiązania współpracy z Adamem Pavlaskiem?
- Ten temat zaczął się jeszcze w zeszłym roku. Jesienią w okolicach imprezy w Szanghaju Adam zapytał mnie, czy chciałbym z nimi zagrać. Powiedziałem, iż potrzebuję chwilę do namysłu. Następnie Adam osiągnął półfinał w Szanghaju, uznaliśmy z Mariuszem (Fyrstenberg - trener Jana Zielińskiego - przyp. red.), iż to będzie bardzo dobra opcja. Odezwałem się do niego, ale Adam niestety zdążył już umówić się w tym czasie z Jean-Julienem Rojerem i przy tej decyzji pozostał, ja znalazłem zaś Sandera. Następnie odezwałem się do Adama dość gwałtownie po tym, jak rozstaliśmy się z Sanderem. Na odpowiedź długo nie czekałem.
Rozumiem, iż to jest stała współpraca? Jakie plany startowe na kolejne tygodnie?
- Tak, to stała współpraca. Na tyle, na ile będzie nam pozwalał ranking, to będziemy chcieli występować wspólnie w każdym turnieju. Wiadomo, iż ten aktualny ranking nie pozwala nam np. na występ w Toronto, tam jest bardzo ciężko się dostać. Spróbujemy rozdzielić się z Adamem na te zawody i dostać do drabinki z innymi partnerami. Myślę, iż w następnych tygodniach będziemy startować już razem - Cincinnati, Winston Salem, US Open. Pod warunkiem iż uda nam się dostać do wymienionych imprez, bo musimy poprawić ranking. Mamy wyższe oczekiwania niż to miejsce, w którym teraz znajdujemy się (Zieliński sklasyfikowany w tej chwili na 38. pozycji w zestawieniu deblowym ATP, Pavlasek na 42. - przy. red.).
A jakie to było uczucie spotkać się w Wimbledonie po drugiej stronie siatki z Hugo Nysem, z którym wcześniej odnosiłeś tyle sukcesów (m.in. finał Australian Open 2023)?
- Tak, spotkaliśmy się z Hugo (uśmiech). Zarówno w Londynie, jak i kilka dni później w meczu Bundesligi. Niestety oba spotkania przegrałem. Ale powiem tak - jeżeli przegrywać z kimś to właśnie z Hugo. Jesteśmy poza kortem bardzo dobrymi przyjaciółmi. Życzę mu zawsze jak najlepiej. Oczywiście, mniej się cieszę, jeżeli takie zwycięstwa przychodzą przeciwko mnie, ale na pewno mu mocno kibicuję. Mam nadzieję, iż w przyszłości jeszcze połączymy siły i znów zagramy po tej samej stronie siatki.
Nasze spotkanie w Wimbledonie stanowiło interesujące doświadczenie. Trochę na zasadzie tego, jak się mówi, iż "ja wiem, iż on wie, iż ja wiem, iż ty to zrobisz". Kto kogo bardziej "oszuka" na korcie w sytuacji, gdy dobrze się znamy. Ten mecz rozstrzygnął się tak naprawdę w jednym tie-breaku, bo w pierwszym secie nastąpiło pojedyncze przełamanie na naszą korzyść, a w ostatnim na ich korzyść. Szkoda, ale czapki z głów, bo świetnie grają, są dobrą zgraną parą. Walczą o miejsce w turnieju ATP Finals na koniec roku. Życzę mu powodzenia i obyśmy się częściej tylko spotykali w późniejszych fazach turniejów.
Dobrze znasz się także z Hubertem Hurkaczem. Czy jest w stanie wrócić na wysoki poziom? Jak poważny to problem zdrowotny?
- Myślę, iż problem zdrowotny jest na pewno poważniejszy, niż się wszystkim wydawało, skoro zdecydował się na kolejną operację. Trzymam kciuki, żeby ten krok był słuszny i pozwolił mu wrócić jak najszybciej na odpowiednie tory zdrowia. Jest znakomitym graczem, przez wiele lat utrzymywał się w top 10. Osiągał rewelacyjne wyniki.
Uważam, iż Hubert nikomu nie musi nic udowadniać, jeżeli chodzi o poziom gry. Jego najlepsze czasy jeszcze przed nami. Jest fantastycznym facetem, przyjaźnimy się bardzo blisko. Codziennie trzymam za niego kciuki, za szybki powrót do zdrowia. A kwestie rankingowe myślę, iż gwałtownie naprawi. Nie należy faktycznie do miejsca, w którym dziś się znajduje - jego poziom jest zdecydowanie wyższy. Myślę, iż to tylko kwestia czasu aż wyzdrowieje i będziemy go oglądać w największych turniejach. Nie mogę się doczekać, by znów mieć Polaka regularnie z nami w imprezach i cieszyć się wzajemną obecnością w późniejszych fazach rywalizacji.
Odnośnie do nawierzchni - z czego twoim zdaniem wynika fenomen sukcesów Polaków w Wimbledonie? Biorąc także pod uwagę, iż u nas w kraju nie ma zbyt wiele kortów trawiastych odpowiednich dla zawodowców. A to nie jest tylko twoje osiągnięcie w Londynie w mikście, Igi teraz, Majchrzaka, wcześniej Hurkacza, Janowicza, Kubota, czy Radwańskiej. A i wśród juniorów - ostatnio chociażby Alan Ważny.
- Jak widać - mamy znakomite rezultaty na każdym szczeblu rozgrywek w Londynie. Z czego to wynika? Ciężko mi powiedzieć, ale myślę, iż tak jak większość naszych polskich sukcesów bierze się to z takiej zawziętości. Wiemy, iż nigdy nie będzie nam nic dane. Wszystko musimy sobie sami wyszarpać. W młodszych latach musieliśmy ciężko pracować, czasami w mało wygodnych warunkach, gdy nie mieliśmy dostępu do wielkich ośrodków, jak np. w Wielkiej Brytanii, USA czy we Włoszech.
Do tego po prostu nie było takich zasobów, jakie mają największe federacje. To nic osobistego do Polskiego Związku Tenisowego, bo robi wszystko, co może, by nam pomagać, wielkie ukłony w ich kierunku. Ale po prostu nie jesteśmy w stanie rywalizować na budżety z takimi związkami jak np. z Włoch, Niemiec, USA czy Australii. Niemniej potrafimy osiągać jeszcze lepsze wyniki od nich. Zostaje taka niematerialna wartość, którą ciężko kupić za pieniądze - myślę o odpowiedniej mentalności i charakterze naszych zawodników, która przejawiała się na przestrzeni lat. Oby to pozostało, bo sercem i zawziętością wygrywamy wiele spotkań.
Jak dziś oceniasz zmiany w turnieju mikstowym w US Open? Podano listę par, jakie mają zagrać. Czy można było to zorganizować inaczej - np. wcześniej zawody pełne gwiazd z singla, a potem tradycyjne z udziałem najlepszych deblistów o tytuł wielkoszlemowy?
- Najpierw chciałbym zaznaczyć, iż ogłoszone pary to nie pozostało oficjalna lista (wśród uczestników znalazła się m.in. Iga Świątek, której partnerem ma być Casper Ruud - przyp. red.). Zgłoszenia formalnie realizowane są do 28 lipca. Podane pary już się zapisały, ale nie wszystkie z nich zobaczymy na nowojorskich kortach. Uważam natomiast, iż sam projekt tego turnieju jest rewelacyjny. Przyniesie wiele korzyści finansowych, medialnych, marketingowych. Mnóstwo osób będzie zainteresowanych taką rywalizacją, ale nie nazywajmy tego Wielkim Szlemem. Mijamy się z tradycją, historią oraz całą klasą wydarzenia. Mikst wielkoszlemowy w Nowym Jorku sięga historią kilkadziesiąt lat do tyłu. Rozgrywany był zawsze na innych zasadach. Wielkie nazwiska wygrywały tę imprezę, występując przez tydzień czy półtora tygodnia, a teraz nagle tytuł będzie można zdobyć startując w ciągu dwóch dni i grając do czterech gemów. Straci to wydźwięk i ważność takiego poważnego wydarzenia.
Czytaj także: Oto co powiedział nowy piłkarz Legii
Nie rozumiem, skąd ta zmiana i wywrócenie totalne rozgrywek mikstowych. Nikomu nie przeszkadzały, można było nas deblistów zostawić w spokoju, pozwolić dalej rywalizować. Nikt nie musiał się tym wielce interesować. Wielkich pieniędzy i tak tam nie było, więc to i tak nie było specjalne zaoszczędzenie środków. A władze US Open organizowały ten event w poprzednich latach, tylko inaczej się nazywał - Midnight Madness. Więc po prostu zostało to przerobione na turniej wielkoszlemowy, by jeszcze lepiej się sprzedał.