Ależ dramat Roberta Kubicy! To, co stało się w USA, nie mieści się w głowie

8 godzin temu
Na 3 godziny i 27 minut przed końcem wyścigu załoga Roberta Kubicy prowadziła w szóstej rundzie długodystansowych mistrzostw świata (WEC). Niestety, później wszystko runęło i to w momencie, gdy za kierownicę samochodu AF Corse Ferrari z numerem 83 usiadł Polak.
Żal niewykorzystanej szansy. Mieliśmy pełne prawo oczekiwać, iż w niedzielnym wyścigu w Stanach Zjednoczonych Kubica i jego załoga powalczą o zwycięstwo. Weekend przebiegał świetnie aż do niedzielnej rywalizacji w bardzo trudnych warunkach. Wtedy wszystko skończyło się katastrofą.


REKLAMA


Zobacz wideo Ogromna burza w Widzewie! Trener wezwany na dywanik. "Groteskowa sytuacja"


Choć na początku ścigania samochód z numerem 83 jeszcze całkiem długo prowadził, to końcówka przyniosła rozstrzygnięcie wręcz trudne do zaakceptowania - dopiero siódme miejsce na mecie. Wszystko, co działo się od momentu, gdy Kubica przejął żółte Ferrari od swoich kolegów, aż nie mieści się w głowie.
Kuriozum w deszczu. Tak załoga Kubicy na chwilę straciła prowadzenie, choć wcale nie powinna
Przez cały weekend w Austin pojawiał się deszcz. W seriach treningowych tylko w postaci niewielkich opadów. W trakcie kwalifikacji przyniósł zmienne warunki - przesychający tor, ale i coraz bardziej mokrą nawierzchnię, która sprawiała ogromne problemy kierowcom. Ale tak deszczowo jak w niedzielę jeszcze na Circuit Of The Americas jeszcze w tym roku nie było. Bo, iż tutaj pogoda lubi płatać figle kierowcom, wiemy od 2014 roku, kiedy warunki były wręcz ekstremalne.


Teraz padało na długo przed wyścigiem i tor był bardzo mokry. W wielu miejscach było "jezioro" - ogrom stojącej wody, który gdyby od razu dopuszczono do ścigania, tworzyłby niebezpieczne sytuacje przez aquaplaning. Dyrekcja wyścigu musiała działać ostrożnie.
W takich warunkach dobrze czuje się Robert Kubica, ale to nie Polak zasiadł za kierownicą samochodu oznaczonego numerem 83 jako pierwszy. Rywalizację w żółtym hypercarze Ferrari 499P zespołu AF Corse zaczął Phil Hanson. Brytyjczykowi przypadło jednak głównie zadanie poprowadzenia auta za samochodem bezpieczeństwa. Tak wyglądało pierwsze 40 minut wyścigu. Następnie na torze było już tak dużo wody, iż ściganie przerwano. Na kilkanaście minut wywieszono czerwoną flagę.


W tamtym momencie w nieco kuriozalnych okolicznościach ekipa AF Corse na chwilę straciła prowadzenie. Podczas jazdy za samochodem bezpieczeństwa awarii uległ samochód załogi BMW z numerem 20 prowadzony przez Rene Rasta. Gdy usuwano go z toru, pojawił się przy nim drugi samochód bezpieczeństwa. I podczas jego zjazdu do alei serwisowej doszło do sporego zamieszania. Większość samochodów - w tym ten załogi numer 83 - zjechał za jednym z safety carów do alei serwisowej. Ale nie zrobił tego np. hypercar Alpine z numerem 36, który podążył za drugim z aut porządkujących sytuację na torze. I to on na chwilę został liderem wyścigu, choć nie powinno go być na tej pozycji. Zrobił się spory chaos. Taka sytuacja utrzymała się podczas czerwonej flagi, ale na nieco ponad cztery godziny do zakończenia wyścigu samochody wróciły na tor już w odpowiedniej kolejności: z zespołem Kubicy na czele.
Na 3 godziny i 27 minut do mety zespół Kubicy spadł z pierwszej pozycji. Polak musiał go ratować
Rywalizację wznowiono przez cały czas za samochodem bezpieczeństwa. Jednak warunki bardzo gwałtownie się poprawiały. I niedługo zdecydowano, iż po godzinie bez rzeczywistego ścigania, wreszcie można dać kierowcom jeździć w pełnej prędkości po torze. Wszystko przez cały czas często było przerywane żółtymi flagami i kolejnymi wyjazdami samochodów bezpieczeństwa, bo kolejne załogi miały problemy w deszczu.
Phil Hanson na początku radził sobie nieźle. Utrzymywał załogę numer 83 na pozycji lidera całej stawki. Przetrwał dwa restarty po wyjazdach samochodu bezpieczeństwa. Choć atakował go jadący w Ferrari z numerem 51 James Calado, udawało mu się obronić. Nie potrafił jednak wypracować przewagi większej niż trzy sekundy.
Niedługo później Hanson stracił pozycję na rzecz Calado - załoga numer 83 przestała być liderem wyścigu Lone Star Le Mans na 3 godziny i 27 minut przed metą. Wydawało się, iż nie mógł już dłużej bronić się przed rywalem z fabrycznego Ferrari ze względu na stan opon. I chwilę później zjechał do alei serwisowej. Niestety, jego wjazd na stanowisko serwisowe AF Corse odbył się bardzo nietypowo. Samochód musiał być wręcz na nie wepchnięty. Sędziowie wzięli to zdarzenie pod lupę i później, już gdy za kierownicą siedział Robert Kubica, przyznali zespołowi karę 5 sekund doliczenia czasu do kolejnego pit stopu.


Hansona podczas feralnego zjazdu do pit lane zastąpił Chińczyk Yifei Ye. Niestety, drugi z kolegów Kubicy w AF Corse nie miał dobrego tempa. W pewnym momencie, po kolejnej serii zjazdów do alei serwisowej, spadł na piąte miejsce - za kolejne Ferrari z numerem 50, a także dwa samochody Porsche: "6" i "5". W takim położeniu Ye oddawał samochód Robertowi Kubicy. Strata do liderów sięgała choćby minuty. Kubica musiał wręcz ratować swoją załogę.
Zaczęło się od świetnych wieści, pechu rywali i wielkich szans
Polak wsiadł do auta na dwie godziny przed końcem rywalizacji. I zaczęło się bardzo dobrze: dyrekcja wyścigu podjęła decyzję o neutralizacji po bardzo długim czasie doprowadzania toru do porządku po problemach Toyoty oznaczonej "7". Na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa, a strata Kubicy do rywali oczywiście została zniwelowana.
Jeszcze lepsze wieści przyniósł restart. Kubica nie przesunął się w górę stawki, ale to, co przydarzyło się jego rywalom, sprawiło, iż znalazł się w świetnej sytuacji. Może to źle, żeby cieszyć się z pecha innych, ale korzystniej dla ekipy Polaka wręcz być nie mogło.
Samochód Ferrari z numerem 51 prowadzony przez Alesandro Pier Guidiego został zaczepiony przez Porsche z "6". Prowadzący je Francuz Kevin Estre wyprzedził auto włoskiej stajni, ale doszło też do kontaktu, a w efekcie przebicia opony u jego rywala. Pier Guidi gwałtownie spadał na dalsze pozycje w stawce i musiał zjechać do alei serwisowej na wymianę opon, tracąc ogrom czasu i pozycji na torze. Po wszystkim jechał dopiero na 13. pozycji.


Tuż po tym zdarzeniu Pier Guidi, powoli zjeżdżając do pit lane i nie do końca mając kontrolę nad swoim samochodem, uderzył w auto z numerem 83 prowadzone przez Kubicę. Na szczęście kontakt był niewielki i nie doszło do żadnych uszkodzeń w hypercarze AF Corse. Za to Polak musiał sobie zdawać sprawę z tego, co oznaczają problemy "51". W końcu to największy rywal jego i załogi nr 83 w walce o mistrzowski tytuł WEC. Słabszy wynik, a już na pewno brak punktów dla "51", byłby wielką szansą dla zespołu Kubicy - być może choćby na pozycję lidera w klasyfikacji generalnej.
Kubicy wszystko się waliło. Same problemy: kara, wycieraczka, rywale
Najpierw Kubica musiał się jednak skupić na sobie. A miał sporo problemów. Po restarcie długo nie mógł złapać odpowiedniego tempa i był atakowany przez jadącego za nim Alexa Lynna z Cadillaka oznaczonego numerem 12. Niestety, Brytyjczyk był dla niego zbyt szybki i gwałtownie się z nim uporał. Na szczęście Kubica obronił się za kolejnym rywalem, Harrym Tincknellem z auta 007 Aston Martina.
Polak miał jednak wyraźne kłopoty. I gwałtownie okazało się, iż może chodzić o zacinanie się wycieraczki na przedniej szybie jego samochodu, a w efekcie słabą widoczność na torze dla naszego kierowcy. W tym samym momencie przyszła informacja o karze 5 sekund dla "83" za to, co stało się podczas wcześniejszego pit stopu Phila Hansona. To nie był łatwy moment, a raczej seria niefortunnych zdarzeń.
Nieco nadziei dała decyzja o kolejnej neutralizacji po wypadkach samochodów z kategorii LMGT3. Znów zniwelowały się straty Kubicy i pojawiła się szansa na awans w klasyfikacji. Polak informował przez radio o trudnych warunkach na torze i sporych kałużach, które dalej mogły prowadzić do wspominanego aquaplaningu. Widać było, iż czuje się na torze o wiele gorzej niż dzień wcześniej podczas kwalifikacji.


To potwierdziło się przy wznowieniu ścigania na godzinę i 20 minut przed końcem wyścigu. Kubica znów pojechał nieco wolniej od rywali i coraz bliżej niego jechał Harry Tincknell. Polak na początku bronił się przed nim, ale w końcu musiał się poddać. Samochód numer 83 spadł na szóste miejsce, a to nie był koniec. Kilka minut później Kubicę dogonił też Peugeot z numerem 94 prowadzony przez Stoffela Vandoorne'a. Belg także uporał się z autem AF Corse, które znalazło się na siódmym miejscu. W tym momencie wprowadzono żółtą flagę na całym torze po kolejnych wypadkach w kategorii LMGT3. Niestety, ze wszystkim uporano się bez jeszcze jednej neutralizacji, która znów mogłaby pomóc Kubicy. Polak, któremu jechało się coraz gorzej, po powrocie zielonej flagi znalazł się w alei serwisowej. Nie wiadomo, z jakiego powodu - być może zmianie opon, być może np. przebiciu jednej z nich. Wyjechał stamtąd dopiero na 13. miejscu, trzy pozycje za "51". Sytuacja na godzinę do mety wyglądała fatalnie.
To był prawdziwy koszmar. Przykro było patrzeć
Trzeba było czekać na tempo Kubicy po wizycie w pit lane, zjazdy reszty stawki, a także to, co wydarzy się w ostatniej godzinie rywalizacji. I liczyć na cud, bo trudno było jednak mieć nadzieję na znaczną poprawę.
Duże straty do liderów nie wskazywały, iż może się tu jeszcze wydarzyć coś pozytywnego. Tempo Kubicy po wizycie u mechaników było jednak coraz lepsze. Polak awansował na 12. miejsce, a potem był choćby najszybszym kierowcą na torze. Nitka przesychała i w tych warunkach Kubica czuł się o wiele lepiej niż przy padającym deszczu. Po zjazdach do pit lane rywali znalazł się na dziesiątym miejscu. Pozostawało 45 minut jazdy.
I gdy zdawało się, iż wszystko idzie dobrze, to w jednym z zakrętów Kubica został uderzony w tył samochodu przez auto LMGT3 zespołu The Bend Team WRT z numerem 31, które prowadził Augusto Farfus. Polak obrócił się i stracił dziewięć sekund. Nie spadł w klasyfikacji wyścigu, ale po tym incydencie jeszcze trudniej było uwierzyć, iż odrobi straty do przeciwników. Do liderów tracił blisko 45 sekund.


Jakby tego było mało na 40 minut przed metą Kubica miał też problemy z dublowania fabrycznego Ferrari rywalizującego w kategorii LMGT3 i musiał ściąć jeden z zakrętów. Fragment wyścigu z Kubicą za kółkiem AF Corse Ferrari był prawdziwym koszmarem, wręcz dramatem Polaka, który przez cały weekend spisywał się przecież w Austin tak świetnie. Aż przykro i trudno się to śledziło.
Finisz na rozczarowującym siódmym miejscu
Na pół godziny przed końcem wyścigu na Circuit Of The Americas rywalizację wstrzymała żółta flaga wywieszona na całym torze przy awarii samochodu 007 Aston Martina tuż przed aleją serwisową. Kubica był wtedy dziewiąty. Gdyby doszło do pełnej neutralizacji, mógłby na tym zamieszaniu zyskać. Ale w tych okolicznościach raczej tylko tracił czas, w którym mógłby gonić rywali.
A tam dobrze radziła sobie choćby załoga numer 51, czyli najwięksi rywale zespołu Kubicy. Po problemach z wcześniejszej fazy wyścigu awansowali na piąte miejsce. Polak musiał się cieszyć małymi sukcesami - niezłym tempem i manewrem wyprzedzania na Sebastianie Buemim z Toyoty z numerem 8. To on dał Kubicy ósmą pozycję.
Na przesychającym torze można byłoby pomyśleć o ryzyku z założeniem opon na suchą nawierzchnię, ale ci, którzy się na to decydowali, mieli spore problemy - na slickach obrócił się m.in. Kamui Kobayashi prowadzący Toyotę z "7". Podczas ostatniego zjazdu do alei serwisowej, niespełna kwadrans przed metą, Kubica jedynie dotankował samochód, choćby nie zmienił swoich deszczowych opon. Dzięki temu wrócił na tor bez straty pozycji - dalej był ósmy.


Później, na sześć minut przed końcem jazdy, do alei serwisowej zjechał jeszcze Cadillac z numerem 12 prowadzony przez Normana Nato. Francuz spadł zatem za Kubicę, ale to był koniec emocji związanych z jazdą Polaka. Zjeżdżający do pit lane jeszcze później Jenson Button w Peugocie z numerem 38 wyjechał 15 sekund przed nim. Kubica dojechał do mety na siódmym miejscu. Trudno ukryć, iż to dość rozczarowujący wynik.
Mieli zyskać, a stracili cztery punkty. Sytuacja zespołu Kubicy się skomplikowała
Przy sporych szansach na zwycięstwo z początku rywalizacji szkoda było tak niskiej pozycji Kubicy. W trakcie rywalizacji pojawiła się też wielka szansa na nadrobienie punktów w klasyfikacji generalnej nad rywalami z załogi numer 51 Ferrari. Ich problemy okazały się jednak mniejsze od tych, na które natrafił Polak. Alessandro Pier Guidi doprowadził fabryczne Ferrari do mety na piątym miejscu. I ostatecznie sytuacja skomplikowała się na tyle, iż zamiast zyskać, to AF Corse straciło cztery punkty - przewaga liderów z "51" wzrosła z 11 do 15 punktów.
To przez cały czas nic dramatycznego - do końca sezonu zostały jeszcze dwie rundy: na torze Fuji w Japonii, a także nitce Sakhir w Bahrajnie. To, co działo się w USA, w przyszłości może się jednak ciągnąć za AF Corse i Kubicą. Kto wie, być może okaże się decydujące dla losów mistrzowskiego tytułu. Oby nie, ale dziś trudno zaakceptować, iż wszystko się tak skończyło.


Wyścig niespodziewanie wygrała załoga numer 6 Porsche - Kevin Estre, Laurens Vanthoor i Matt Campbell. Podium hypercarów uzupełniły Ferrari z numerem 50 i Peugeot z numerem 94.


Wyniki wyścigu Lone Star Le Mans 2025 w kategorii hypercarów:


1. Porsche Penske #6 - Kevin Estre, Laurens Vanthoor, Matt Campbell


2. Ferrari AF Corse #50 - Miguel Molina, Nicklas Nielsen, Antonio Fuoco - 8,625 s straty


3. Peugeot TotalEnergies #94 - Stoffel Vandoorne, Loic Duval, Malthe Jakobsen - 9,541 s straty


4. Peugeot TotalEnergies #93 - Mikkel Jensen, Paul di Resta, Jean-Eric Vergne - 15,149 s straty


5. Ferrari AF Corse #51 - Alessandro Pier Guidi, James Calado, Antonio Giovinazzi - 22,619 s straty


6. Cadillac Hertz Team Jota #38 - Jenson Button, Earl Bamber, Sebastien Bourdais - 42,517 s straty


7. AF Corse Ferrari #83 - Robert Kubica, Yifei Ye, Phil Hanson - 56,955 s straty


8. Cadillac Hertz Team Jota #12 - Norman Nato, Alex Lynn, Will Stevens - 1:10,896 s straty


9. Toyota Gazoo Racing #8 - Sebastian Buemi, Brendon Hartley, Ryo Hirakawa - 1:14,615 s straty


10. Porsche Penske #5 - Michael Christensen, Mathieu Jaminet, Julien Andlauer - 1:16,117 s straty
W kategorii LGT3 początkowo wydawało się, iż wygrał samochód numer 54 zespołu Vista AF Corse (Francesco Castellacci, Thomas Flohr, Davide Rigon), ale załogę ukarano pięcioma sekundami za kolizję na torze i przez to spadła na trzecie miejsce. Wygrana przypadła zatem McLarenowi United Autosports z numerem 95 (Sean Gelael, Darren Leung, Marino Sato), a drugie miejsce "46" zespołu Team WRT (Ahmad Al Harthy, Kelvin Van Der Linde i Valentino Rossi).
Kolejna runda WEC odbędzie się w dniach 26-28 września w Japonii na torze Fuji.
Idź do oryginalnego materiału