- Zostałem zaproszony na posiedzenie zarządu. Chcieli usłyszeć ode mnie, jaki był powód, dla którego nie chciałem kontynuować pracy. Odbyliśmy miłą dyskusję i poruszyliśmy kwestie, o których wspomniano. Skończyło się na tym, iż podtrzymałam to, co napisałam w rezygnacji, iż nie mam zamiaru kontynuować pracy - tak Alexander Stoeckl komentował rozstanie z PZN-em. Teraz Austriakowi obrywa się w Norwegii, gdzie pracował przed przyjazdem do Polski.
REKLAMA
Zobacz wideo Czy psycholog pomógł Jakubowi Koseckiemu? "Za moich czasów to była oznaka słabości"
Alexander Stoeckl na cenzurowanym w Norwegii. "Nie może dłużej się ukrywać"
Wszystko ma związek z głośnym skandalem z mistrzostw świata w Trondheim, gdy norwescy skoczkowie zostali zdyskwalifikowani za nieprzepisowe kombinezony. "Były trener reprezentacji odmawia rozmowy na temat tego, jak oszustwa sprzętowe wpłynęły na norweskie i międzynarodowe skoki narciarskie w ciągu jego 40-letniego doświadczenia na skoczniach narciarskich na całym świecie. To słabe jak na trenera z tak dużym doświadczeniem w norweskim sporcie" - oburza się "Dagbladet".
Tam przypomniano bogatą karierę szkoleniowca, który przez lata był jednym z najlepszych, a choćby po niezbyt odejściu z norweskiej kadry w nie najlepszej atmosferze znalazł pracę w Polsce. "Bo choćby jeżeli Stoeckl nie jest już światowym liderem w korygowaniu pozycji najazdowej i ruchów, to przez cały czas zna się na swoim sporcie. [...] Dlatego nie może już dłużej ukrywać się, gdy norweskie i międzynarodowe skoki narciarskie przeżywają kryzys zaufania" - podkreślono.
Alexander Stoeckl wywołany do tablicy. "Cisza zatrzymała autorefleksję"
Z czego wynikają pretensje? Między innymi z tego, jak 51-latek zachował się niedługo po głośnym skandalu, gdy coraz głośniej zaczęto mówić o powszechności oszustw w "jego" dyscyplinie. - Ponieważ nie mam już aktywnej roli w skokach, proszę o zrozumienie, iż nie będę już więcej komentował - odpowiedział "VG".
Zobacz też: Małysz reaguje na decyzję Stocha. Ujawnił, jaka jest prawda
"Ta cisza zatrzymała absolutnie niezbędną autorefleksję środowiska skoków. Kiedy były trener Norwegów odmówił umieszczenia skandalu w kontekście, ważne drzwi do przeszłości zostały zamknięte. Pomogło tylko trochę to, iż starzy norwescy skoczkowie mówili swobodnie o tym, jak złamali zasady. Ich odpowiedzialni norwescy liderzy nigdy nie potwierdzili tych zeznań" - napisano, zaznaczając, iż Stoeckl i Clas Brede Braathen, dawny dyrektor sportowy kadry, "kształtowali ten sport w ostatnich dekadach". A ich słowa mogłoby być "kluczowe", gdy Komisja Etyki FIS będzie oceniać, co zrobić w następstwie skandalu z Trondheim.
Jeszcze raz wspomniano o zaszłościach między Stoecklem i Braathenem a zawodnikami, jednak w obecnej sytuacji powinno to pójść w niepamięć. "Chodzi o wypracowanie jak najsprawiedliwszego rozwiązania po skandalu w norweskich skokach narciarskich, a tym samym pomoc mocno testowanemu sportowi zimowemu." A "prawdziwie" historie wspomnianego duetu mogłoby nieco zmienić optykę na całą sytuację.
"Ponieważ codzienne życie w międzynarodowych skokach nie może trwać z tymi naruszeniami zasad. Ujawnione osoby muszą zostać ukarane, ale to wieczne oszukiwanie budzi jedynie podejrzenia. Z tego powodu dawni szefowie Norwegów są winni swoim zawodnikom coś więcej" - zakończono.
A czym zajmuje się Alexander Stoeckl? Po odejściu z PZN-u w planach miał rozwijanie firmy. - Lubię trenować ludzi. Lubię pomagać innym stać się najlepszą wersją siebie - wspomniał.