Tuż po zakończeniu meczu przez Szymona Marciniaka Jean-Pierre Nsame, który od ponad 40 minut siedział już na ławce rezerwowych, utonął w uściskach kolegów z drużyny. Kameruńczyk był prawdopodobnie najszczęśliwszym zawodnikiem na stadionie w Kielcach. Jeszcze na początku miesiąca Legia kombinowała, jak rozstać się z doświadczonym napastnikiem, a tymczasem on zdobył zdobył bramkę w drugim kolejnym meczu.
REKLAMA
Zobacz wideo Urban nie wytrzymał! "Czy ja się nie przesłyszałem?!"
Ale po niedzielnym spotkaniu piłkarzy w podobnych nastrojach co Nsame będzie jeszcze kilku z Migouelem Alfarelą i Marco Burchem na czele. Zawodnicy, dla których jeszcze niedawno nie było miejsca w drużynie, niespodziewanie okazali się ich liderami. A to wszystko dzięki Edwardowi Iordanescu, który ma obiecujące wejście do nowego klubu. Ale prawdziwy sprawdzian już w czwartek w rewanżowym spotkaniu II rundy kwalifikacji Ligi Europy przeciwko Banikowi Ostrawa.
Niespodziewani bohaterowi Legii
329 - tyle dni minęło od momentu, w którym Nsame i Alfarela strzelili ostatnie gole dla Legii Warszawa. Było to dokładnie 1 września w domowym meczu z Motorem Lublin, który drużyna Goncalo Feio wygrała aż 5:2. Od tamtego dnia minęło sporo czasu, ale kilka wskazywało na to, iż obaj napastnicy będą jeszcze coś w Legii znaczyć.
Zwłaszcza Nsame, który wiosnę poprzedniego sezonu spędził na wypożyczeniu w szwajcarskim FC St. Gallen. Kameruńczyk nie pasował Goncalo Feio, który jesienią choćby zesłał piłkarza do rezerw. Ale w Szwajcarii Nsame też nie zachwycił i w 13 meczach strzelił tylko dwa gole.
Jeszcze na początku tego miesiąca wydawało się, iż napastnik nie ma żadnej przyszłości w Legii. Media informowały nawet, iż klub chce rozwiązać z nim kontrakt, na co Kameruńczyk nie chciał się zgodzić. Dla klubu było to wyjątkowo problematyczne, bo Nsame należy do najlepiej zarabiających piłkarzy w drużynie.
Podobnie jak Alfarela, którego Feio rok temu najpierw chciał, a później nie dał mu prawdziwej szansy. Francuz również został wypożyczony, ale on - w przeciwieństwie do Nsame - dał bardzo pozytywny sygnał. W greckiej Kallithei Alfarela zagrał 17 razy i zdobył dziewięć bramek. I w niedzielę w Kielcach obaj piłkarze zrobili różnicę.
W pierwszej połowie gola na 1:0 strzelił Nsame, który wykorzystał dośrodkowanie Alfareli. Dla Kameruńczyka to już drugi gol w tym tygodniu po tym, jak zdobył też bramkę w Ostrawie przeciwko Banikowi. Ale w Kielcach kolejny raz błysnął też Alfarela, który chwilę po przerwie strzelił w okienko bramki Xaviera Dziekońskiego tak, iż po stadionie Korony przeszedł tylko odgłos zachwytu kibiców. Alfarela przyjął bramkę ze spokojem, przykładając jedynie rękę do ucha, jakby w ten sposób chciał odpowiedzieć swoim krytykom.
A tych przecież nie brakowało. Francuz miał jednak w Legii też sojuszników. Nowy dyrektor sportowy Legii - Michał Żewłakow - nie ukrywał, iż liczy na piłkarza po powrocie z Grecji. Na Alfarelę liczył też Iordanescu, który w obliczu braku transferów na początku lata widział w nim wartościowe wzmocnienie drużyny.
Oczywiście to za wcześnie, by ogłaszać, iż Nsame i Alfarela zostali wartościowymi członkami zespołu Iordanescu. Faktem jednak jest, iż Rumun w obu uwierzył, dał im szansę i czystą kartę. Na tę zapracował też Marco Burch, który wiosnę spędził w Radomiaku. I Szwajcar miał udział przy golu Nsame. Kto wie, może jeszcze się okaże, iż piłkarze spisywani w Legii na straty, zostaną dla niej odzyskani przez Iordanescu.
Mecz wisiał na włosku
A kilka zabrakło, by legioniści nie dostali swojej szansy i niedzielny mecz w ogóle się nie odbył. Wszystko przez ulewny deszcz, który w Kielcach padał prawie przez cały dzień. Dwie godziny przed meczem padało na tyle mocno, iż mediach pojawiły się pierwsze informacje o tym, iż spotkanie jest zagrożone.
I rzeczywiście, jak udało nam się potwierdzić, przez pewien czas w Kielcach panowało przekonanie, iż mecz zostanie przełożony. Murawa w Kielcach była grząska, osoby odpowiedzialne za jej przygotowanie powątpiewały, czy boisko będzie się nadawało do gry.
Przed 19:00 na stadionie pojawił się Szymon Marciniak, który sprawdził, jak na grząskiej murawie zachowuje się piłka. Nasz najlepszy sędzia nie miał do tego większych zastrzeżeń, a iż przy okazji opady nieco ustały, podjęto decyzję o planowym rozpoczęciu meczu.
Ale to nie zamykało sprawy, bo nad Kielce dopiero nadchodziła największa ulewa. 45 minut przed rozpoczęciem meczu nad stadion znów nadciągnęło oberwanie chmury, które towarzyszyło rozgrzewającym się piłkarzom i sędziom. Mimo bardzo dużych opadów decyzja w sprawie rozpoczęcia spotkania nie została zmieniona.
Deszcz, który przestał padać w trakcie pierwszej połowy, sprawił jednak, iż momentami na boisku rządził przypadek. Już w 3. minucie po złym przyjęciu piłki zawodnika Korony na śliskiej murawie Legia przeprowadziła kontratak, po którym fatalnie spudłował Wahan Biczachczjan. Chwilę później pierwszy raz po dośrodkowaniu w pole karne gospodarzy interweniował zaś Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii nie chciał podejmować ryzyka, nie łapał piłki, tylko zdecydował się na wypiąstkowanie jej.
Iordanescu niezadowolony mimo prowadzenia
Im dłużej trwał mecz, tym lepsze były warunki i coraz lepsza była Korona. Chociaż to Legia prowadziła 1:0 po golu Nsame, to nie można powiedzieć, by drużyna Iordanescu zasługiwała na to prowadzenie. I rumuński trener Legii dobrze zdawał sobie z tego sprawę, bo bardzo żywiołowo, momentami bardzo nerwowo reagował na to, co działo się na boisku.
Legioniści mieli wyjątkowe problemy na bokach, skąd gospodarze posyłali kolejne dośrodkowania w pole karne Tobiasza. Paweł Wszołek i Ruben Vinagre, którzy często zamieniali się stronami, mieli problemy z blokowaniem wrzutek, ale nie mieli też odpowiedniego wsparcia ze strony skrzydłowych: Alfareli i Biczachczjana.
To bardzo nie podobało się Iordanescu, który co chwilę opuszczał swoją strefę przy linii bocznej. Rumun wściekał się do tego stopnia, iż w końcu uwagę zwrócił mu sędzia techniczny. Szczególnie nerwowo było pod koniec pierwszej połowy, kiedy Iordanescu wściekł się na Radovana Pankova po przegranym pojedynku główkowym. Trener wymownie pokazał swojemu piłkarzowi, jak się zachował i iż to wyjątkowo mu się nie spodobało.
Po przerwie Iordanescu mógł być spokojniejszy, bo Legia przejęła kontrolę nad meczem. Bardzo pomógł jej w tym gol Alfareli, który padł tuż po przerwie i mocno pokrzyżował plany Koronie. Po tej bramce gospodarze się już nie podnieśli i nie byli tak groźni jak w pierwszej połowie. Co więcej, to Legia mogła strzelić kolejne gole. Mogła, ale albo brakowało jej skuteczności, albo spokoju jak Ryoyi Morishicie, który w sytuacji trzech na jednego zdecydował się na bezsensowny strzał, zamiast na podanie.
Debiut Rajovicia, problemy Guala
Wyniku nie zmienił też wyczekiwany w Legii debiutant. Była 63. minuta spotkania, kiedy w miejsce Nsame na boisku pojawił się Mileta Rajović. Według medialnych informacji nowy napastnik miał kosztować Legię około 3 mln euro, co jest rekordem nie tylko klubu, ale też całej ekstraklasy.
Debiut Rajovicia w Legii nie wypadł jednak okazale. Duńczyk nie miał żadnej okazji do strzelenia gola, niczym nie błysnął też poza polem karnym. Ale akurat tego należało się spodziewać, bo Rajović to typowy napastnik, który żyje z podań kolegów w pobliże bramki przeciwnika.
Rajović jest wysoki, silny, dobrze gra głową. To typ napastnika, którego domagał się w Legii Iordanescu. I teraz ma trzech trzech podobnych do siebie: Rajovicia, Nsame oraz Ilję Szkurina. To sprawia, iż dopiero na czwarty wybór Rumuna wygląda najskuteczniejszy zawodnik Legii w poprzednim sezonie, czyli Marc Gual.
Hiszpan w Kielcach znów nie wstał z ławki rezerwowych. Znów, bo taka sama sytuacja miała miejsce w Ostrawie. Co ciekawe, w poprzednim sezonie coś takiego zdarzyło się tylko w kwietniu, kiedy Hiszpan zmagał się z kontuzją mięśniową.
Transfer Rajovicia, potencjał Szkurina i niespodziewane odbudowanie Nsame sprawiają, iż na dziś to Gual wygląda na najmniej potrzebnego napastnika Legii. Kilka dni temu portal Legia.net informował nawet, iż piłkarz może niedługo odejść z klubu, co w tej chwili wygląda na najlepsze rozwiązanie dla każdej ze stron. No chyba, iż i z niego Iordanescu nagle zrobi wartościowego zawodnika.