Cały świat usłyszał, co powiedziała Pajor. najważniejsze zdanie

3 godzin temu
Ewa Pajor nie miała idolki, a dzisiaj sama nią jest. Nie wymyśliła kobiecej piłki w Polsce, ale rozpaliła wyobraźnię i przesunęła granicę. W poniedziałek wieczorem zrobiła to raz jeszcze, gdy na gali "France Football" odebrała nagrodę dla najskuteczniejszej napastniczki na świecie. - choćby o tym nie marzyłam - powiedziała. Była szczęśliwa, dumna i nieco zestresowana. Ale na pewno nie zaspokojona.
Doczekała się - i czerwonego dywanu, i złotej statuetki dla najskuteczniejszej piłkarki na świecie. Majestatycznego Theatre du Chatelet, prestiżowej gali "France Football", Luisa Figo wyczytującego jej nazwisko i salwy braw od wszelkich znakomitości piłki nożnej. Już w jednym z pierwszych zdań przemówienia wspomniała, iż jest z małej miejscowości, a teraz stoi na wielkiej scenie jako piłkarka Barcelony, najlepsza napastniczka poprzedniego roku, pierwsza kobieta uhonorowana nagrodą im. Gerda Muellera. Jak tu nie poczuć dumy? Jak nie pomyśleć o drodze, którą musiała przejść, by znaleźć się w tym miejscu?

REKLAMA







Zobacz wideo Jakub Kosecki o Ewie Pajor: Jest wspaniała, ale nie zapominajmy o reszcie zawodniczek



Nikt nie wydeptał tej drogi. Wokół Pajor pięć Angielek i cztery Hiszpanki
Sama Pajor na pewno znalazła tego dnia moment, by się zatrzymać, spojrzeć za siebie i docenić, dokąd doszła. Słowa o małej miejscowości nie były przypadkowe. Jest refleksyjna. Przyznała, gdy rozmawialiśmy przed mistrzostwami Europy, iż w najważniejszych chwilach zdarza jej się pomyśleć o tym, skąd jest i z czym ruszała w wielki świat. "Jako dziewczynka choćby o tym nie marzyłam" - powiedziała na gali w Paryżu. Bo i jak miała marzyć? Wtedy? W Pęgowie? Przy stodole, na której miała zbitą pierwszą bramkę? Najpierw kobiecy futbol musiał w ogóle rozgościć się w takich miejscach i przypomnieć organizatorom plebiscytu, iż między słupkami stoją nie tylko bramkarze, ale też bramkarki, iż gole strzelają napastnicy i napastniczki, a drużyny prowadzą też trenerki. Długo to trwało - siedem lat temu wreszcie wręczono kobiecie pierwszą Złotą Piłkę, a dopiero w tym roku tak samo doceniono bramki zdobyte przez Victora Gyokeresa, jak te Ewy Pajor.


Trzeba też było uwierzyć, iż istnieje droga z Pęgowa do Barcelony. Nikt jej przecież przed nią nie wydeptał. Niby kobiety grały w Polsce w piłkę, ale sama Pajor pierwszy ich mecz obejrzała w telewizji dopiero, gdy miała szesnaście lat. Niby słyszała od Niny Patalon - dzisiaj selekcjonerki, a wtedy trenerki w Medyku Konin i jej wychowawczyni w szkole sportowej - iż stać ją na rzeczy wielkie. Ale czy wielkie aż tak? Nie miała idolki. Nie miała akademii tuż za rogiem. Wtedy daleko było nie do Barcelony, ale choćby do Konina. Całe rodzinne życie trzeba było przemeblować, wypuścić z domu nie jedną nastoletnią Ewę, ale też rok starszą Paulinę, by trzymały się pod rękę i nie pozwoliły sobie upaść. Trzeba było zaciskać zęby. Trzeba też było przetrwać w Niemczech i nie zwątpić w siebie w Wolfsburgu, gdy piłka nagle zaczęła krążyć szybciej, a wszystkie koleżanki wydawały się silniejsze. Trzeba było nadganiać wyszkolone na Zachodzie koleżanki. Gdy dzisiaj patrzy się na czołową dziesiątkę Złotej Piłki - na pięć Angielek, cztery Hiszpanki i jedną Polkę pomiędzy nimi, sklasyfikowaną na ósmym miejscu - łatwo o refleksję, komu wiało w plecy, a kto musiał iść pod wiatr. A gdy ta refleksja już nadejdzie, duma pozostało większa.
Duma i odpowiedzialność
Niby Ewa Pajor już nas oswoiła ze swoją pozycją w kobiecej piłce. Widzieliśmy przecież, jak w Barcelonie reagują na nią kibice, gdy tylko zobaczą, iż pojawia się w bramie ośrodka treningowego. Słyszeliśmy zagranicznych dziennikarzy, którzy podczas Euro pytali niemal wyłącznie o nią. Pamiętamy pełne szacunku i uznania wypowiedzi selekcjonerów i rywalek. Widzieliśmy okładki prestiżowych magazynów w okolicach Euro i staliśmy w kolejce po wywiad razem z dziennikarzami największych europejskich redakcji. Obserwujemy też, co dzieje się na turniejach, które Pajor co roku organizuje w Uniejowie - jak wpatrzone są w nią małe dziewczynki. Ale taki wieczór, jak ten w Paryżu był potrzebny. Postawił pieczątkę pod wszystkim, co o Ewie Pajor już wiedzieliśmy.
Mamy w Polsce - wbrew systemowi, wbrew warunkom, podejściu i dopiero zmieniającej się od niedawna mentalności - piłkarkę wyjątkową. Idolkę, jakiej ona sama nigdy nie miała. Mamy szczęście, iż Pajor trafiła się Polsce. Dostajemy od niej nie tylko wór goli, wzruszenia po awansie na Euro, po zdobytej na mistrzostwach bramce czy historycznym zwycięstwie. Dostajemy też niepowtarzalną okazję, by na jej przykładzie wychować kolejne pokolenia piłkarek. Duma z Pajor to jedno. Odpowiedzialność, by tej szansy nie zmarnować - drugie.



Ona się nie zatrzyma. Poniedziałkowy wieczór był miły, ale nie zapomni o wtorkowym treningu. I za chwilę znów będzie patrzyła nie za siebie, by cieszyć się z przebytej drogi, ale przed siebie - co jeszcze jest do zdobycia i ile ważnych goli do strzelenia. Pajor wciąż chce więcej. Od lat konsekwentnie idzie naprzód: najlepsza w Pęgowie, później najlepsza w Koninie, najlepsza w Polsce, najlepsza w Niemczech. 18. miejsce w plebiscycie w 2023 roku i 8. w tym. Dopiero w grudniu skończy 29 lat. W Barcelonie jest bliżej wielkich trofeów i ważnych statuetek, a apetyt na zdobycie Ligi Mistrzyń nigdy nie był większy. Może już w przyszłym roku? Może za dwa lata, gdy finał zostanie zorganizowany na Stadionie Narodowym? Pajor na pewno się nie zatrzyma. I oby polska piłka - sportowo, wizerunkowo i marketingowo - przynajmniej spróbowała za nią nadążyć. Ona jeszcze wielu rzeczy sobie nie wymarzyła.
Idź do oryginalnego materiału