Cały świat zobaczył, co zrobiły Polki po ostatnim meczu Euro

11 godzin temu
Zrobiły to! Polki dokonały rzeczy historycznych - nie tylko strzeliły pierwszego gola na wielkim turnieju, ale też odniosły pierwsze zwycięstwo! Pokonały Danię 3:2. Ale emocji i nerwów było mnóstwo. W pewnym momencie kibice zaczęli pokazywać sobie na zegarkach, jak wysoki mają puls.
Ostatni gwizdek zastał Ewę Pajor przy końcowej linii boiska, tuż przed trybuną wypełnioną polskimi kibicami. Ukłoniła się im, jak aktorzy po udanym spektaklu, a po chwili długo biła brawo. Ona im. Oni jej. Reakcja pozostałych zawodniczek pokazała zarówno, jak ciężki był to mecz, i jak ważne było to zwycięstwo. Część z nich padła wyczerpana na murawę. Część wpadła sobie w ramiona. A później zobaczyliśmy obrazki podobne, jak po poprzednich dwóch meczach - najpierw kółeczko na środku i przemowa Niny Patalon, a później runda całego zespołu wzdłuż trybun. Tylko barwy się zmieniły i były znacznie weselsze.


REKLAMA


Zobacz wideo Kobiety chcą zarabiać tyle samo co mężczyźni? Moura Pietrzak: Potrzebujemy dobrego wynagrodzenia, by móc po prostu grać


Jeszcze w tym kółku Natalia Padilla-Bidas, autorka gola i asysty, wybrana najlepszą zawodniczką meczu była podrzucana przez koleżanki. Im bliżej były piłkarki trybun, tym zgromadzeni na nich kibice głośniej skandowali "Dziękujemy!". Wykrzykiwali też imię i nazwisko selekcjonerki i kolejnych zawodniczek. To był moment, na który czekali. Pajor zawołała wszystkie koleżanki do wspólnego zdjęcia z kibicami. Padilla-Bidas dała swoją nagrodę ojcu, który sam był piłkarzem, obiecującym juniorem i natchnął ją do gry w piłkę. To też jego sukces.


Rzeczywistość przegoniła wyobraźnię
Jeszcze przed meczem, gdy rozmawiałem z polskimi kibicami, marzenia były nieśmiałe. "Żeby chociaż gola strzeliły, żeby chociaż ugrały punkt". Chodziło o to, by dać sobie chociaż drobne powody do uśmiechy i po latach nie wspominać pierwszego w historii Euro jako jednej wielkiej bolesnej lekcji. Ale polski piłkarki poszły po więcej! I już pierwsze pół godziny to było najpiękniejsze pół godziny w historii polskiej piłki kobiet. Najpierw gol Padilli-Bidas, później trafienie Pajor. 2:0 już w 20. minucie. I ochota na więcej: kilka brakowało, by Padilla-Bidas strzeliła drugiego gola, Ewelina Kamczyk obiła poprzeczkę, a Pajor przemknęła z piłką kilkadziesiąt metrów i dopiero w ostatnim momencie – tuż przed strzałem - rywalka odebrała jej piłkę.
To nie był mecz o honor, a o historię, którą te piłkarki zapamiętają na zawsze. I było to widać niemal w każdej akcji. Znów, gdy ruszały do kontry, pod korkami rwała im się trawa. Znów Sylwia Matysik połowę meczu przejechała wślizgiem. Znów energia Kamczyk wystarczyłaby do zasilenia całej Lucerny. Znów Kinga Szemik uratowała, gdy było to konieczne. Polki były powtarzalne – obie bramkowe akcje przeprowadziły prawą stroną. Ich dośrodkowania były zagrywane w punkt. Tego meczu nie da sprowadzić się do opowieści o "serduchu". Gdy za rozgrywanie brała się Emilia Szymczak, powstała przecież opowieść o świetnej technice i dojrzałości wykraczającej poza 19. rok życia. Była to też opowieść o taktycznej mądrości i wzajemnej asekuracji, dzięki którym tak często udawało się przejmować piłkę w środku pola i ruszać do ataku. To też opowieść o tym, jak zachować spokój, gdy mecz – dosłownie – wymyka ci się z rąk. Polki straciły bramkę po błędzie Szemik, do końca pozostawało jeszcze pół godziny i wiatr zaczynał wiać w żagle reprezentacji Danii. Ale Polki nie straciły głowy i podwyższyły prowadzenie na 3:1. Nie straciły jej też, gdy siedem minut później Dunki znów złapały z nimi kontakt, strzelając gola na 3:2.
Ale to też indywidualne historie. Pajor, która od lat pcha naprzód polską piłkę kobiet i popchnęła ją kolejny raz. Pauliny Tomasiak, która jeszcze niedawno wątpiła, czy poradzi sobie w Ekstralidze, a teraz mijała Dunki na Euro. Martyny Wiankowskiej, która po dwóch bardzo trudnych meczach, w których rywalki nękały ją kolejnymi akcjami, tym razem zaczęła na ławce. Ale weszła na boisko we właściwym momencie i jako pierwsza uwierzyła w tę trzecią brakową akcję – to ona odebrała rywalce piłkę na linii środkowej i od razu ruszyła do przodu, a na koniec sama wykończyła ją bardzo mocnym strzałem. To wreszcie historia Niny Patalon, która znów przetarła jakiś szlak. Tym razem szlak do zwycięstwa na Euro.


Dania? Jakby turniej już się skończył. Polska? Jakby to był mecz o wszystko
Kiedy uwierzyłem w zwycięstwo Polek? A przynajmniej w to, iż pojawią się sprzyjające odniesieniu zwycięstwa okoliczności? W piątek, dzień przed meczem, gdy wszystko wyglądało tak, jakby turniej dla Danii już się skończył. Na konferencję prasową z selekcjonerem Andree Jeglertz i pomocniczką Janni Thomsen przyszło zaledwie trzech duńskich dziennikarzy. Zadali cztery pytania, po niecałych ośmiu minutach było po wszystkim. A cała konferencja miała charakter żałobno-nostalgiczny, bo z jednej strony Dania była bardzo rozczarowana dwoma przegranymi meczami i odpadnięciem już w fazie grupowej, a z drugiej - mecz z Polską miał być ostatnim dla Jeglertza w roli selekcjonera, więc nie brakowało podsumowań i wspomnień.
Oczywiście - z duńskiej kadry płynął przekaz, iż chcą godnie zakończyć turniej i zdobyć trzy punkty, ale mowa ciała wydawała się mówić coś zupełnie innego: najchętniej udaliby się już do domu. Takie wrażenie spotęgował fakt, iż Dunki zrezygnowały z przedmeczowego treningu na stadionie w Lucernie i jedynie krótko przespacerowały się po murawie, a adekwatny trening odbyły wcześniej w swoim ośrodku treningowym. Zwykle drużyny chcą trenować na stadionie, na którym mają zagrać mecz, by zapoznać się z obiektem i boiskiem.
To wszystko kontrastowało z nastawieniem w polskim obozie, gdzie od kilku dni Patalon i jej piłkarki zapewniały o pełnej koncentracji i chęci znalezienia na tym turnieju radosnego momentu – choćby po zdobytej bramki. Wszystko odbywało się więc według ustalonego znacznie wcześniej harmonogramu. Żadnych odstępstw, żadnego odpuszczania. Już po losowaniu wiedzieliśmy, iż jeżeli Polki miałyby sprawić niespodziankę – a jako niespodziankę traktowaliśmy każdy wywalczony punkt – to właśnie w meczu z Danią, która, owszem, jest mocna, ale nie stoi w jednym szeregu z Niemcami i Szwecją, co potwierdziły dwie pierwsze kolejki.
Sam skład, który wystawiła na ten mecz Patalon, potwierdził, iż nie potraktuje tego meczu inaczej niż dwóch pierwszych. - Nie wyobrażam sobie, iż ktoś wykonuje rzut karny, bo akurat ma urodziny - tak selekcjonerka dwa dni wcześniej skwitowała sugestię dziennikarzy, jakoby ostatni mecz na Euro miał być okazją, by dopieścić minutami zawodniczki, które dotychczas nie rozegrały ich zbyt wiele. Nie chciała rozdawać prezentów. Prezent miał być wspólny i piłkarki same musiały sobie go sprawić. Stąd skład, który wydawał się na ten moment najsilniejszym z możliwych. To była niemal ta sama jedenastka, którą Patalon posłała na pierwszy mecz z Niemkami. Niemal, bo kontuzjowana Paulinę Dudek musiała zastąpić Oliwia Woś, a za zmęczona Martynę Wiankowską zagrała Wiktoria Zieniewicz. Obsada bramki, pomocy i ataku pozostała bez zmian.


Co za emocje! Kibice pokazywali sobie, jak wysoki mają puls
Był to pierwszy mecz, na którym to polscy kibice mieli przewagę na trybunach. "Głowy do góry! Dziewczyny, głowy do góry" – skandowali jeszcze przed meczem. A to, co działo na trybunach się po hymnie, gdy Pajor witała się z kapitanką Dunek – Pernille Harder, a reszta drużyny – piłkarki z wyjściowego składu i rezerwowe – stanęła w kółku tuż przy sektorach zajętych przez rodziny i bliskich piłkarek, ocierało się o euforię. o ile coś miało natchnąć Polki do lepszej gry, to właśnie taka reakcja kibiców.
Polki czuły wsparcie na każdym kroku. Szemik weszła do bramki? Owacja na stojąco od kibiców będących tuż za nią. Padilla-Bidas stanęła bliżej bocznej linii? Słyszała okrzyki "Vamos!", czyli "Naprzód". Matysik zatrzymała pierwszą akcję rywalek? Od razu usłyszała, jak kibice skandują jej nazwisko. Reakcja po golach? Szaleństwo! Na boisku, na trybunach, wszędzie. Zabawne było to, iż pierwsze "Dziękujemy!" zostało wyśpiewane już w okolicach 18. minuty, jeszcze przed zdobyciem drugiej bramki.
W przerwie zauważyliśmy na trybunach Piotra Kozłowskiego, nauczyciela wuefu, który dostrzegł talent Pajor i zawiózł ją na pierwszy trening Medyka Konin i jeszcze przez lata podwoził ją na mecze i turnieje. – Warto było! – mówił rozradowany. Wielu bliskich piłkarek i ich rodzin pękało tego wieczoru z dumy.
Ale emocji – przede wszystkim w drugiej połowie - było mnóstwo. Polki straciły bramkę na 2:2, którą dopiero po chwili odwołał VAR. Wtedy dwóch kibiców, którzy siedzieli tuż za ławką rezerwowych, pokazywało sobie na sportowych zegarkach, jak wysoki mają puls. Później wydawało się, iż gol na 3:1 dla Polski da jej potrzebny oddech i pozwoli spokojniej doczekać końca meczu. Ale nie, już siedem minut później Dunki znów strzeliły kontaktowego gola. Podejrzewamy, iż w momencie, serce kibiców przed nami biło jeszcze szybciej. Dunki w ostatnich minutach wykonywały rzut rożny za rzutem rożnym, posyłały dośrodkowanie za dośrodkowaniem, ale Polsce udało się to przetrwać. Wygrały 3:2.


12 lipca kobiety zamieniły w Polsce w dzień sportu. Najpierw Iga Świątek w oszałamiającym stylu (6:0, 6:0) wygrała Wimbledon, co swoją drogą wielu polskich kibiców oglądało na telefonach pod stadionem w Lucernie, a później reprezentantki Polski wygrały pierwszy w historii mecz na Euro.
Idź do oryginalnego materiału