To, co w niedzielę wydarzyło się pod skocznią w Lillehammer, jest oczywiście pokłosiem wszystkiego, co miało miejsce w skokach narciarskich od marca. I skandalu po manipulacjach Norwegów na domowych mistrzostwach świata w Trondheim.
REKLAMA
Zobacz wideo Tak Norwegowie zmanipulowali kombinezony na MŚ w Trondheim. Największy skandal w historii skoków
Sport.pl upublicznił wówczas nagrania uchwycone najprawdopodobniej przez jednego z członków austriackiego sztabu, na których widać było, jak trener kadry Magnus Brevig obserwuje wszywanie w stroje sztywnych sznurków. To niedozwolone i później - dzięki protestom innych kadr po konkursie na dużej skoczni - zdyskwalifikowani zostali Marius Lindvik i Johann Andre Forfang. Ten pierwszy stracił srebrny medal. I wybuchło największe zamieszanie związane ze sprzętem w historii skoków. Obaj skoczkowie zostali zawieszeni do końca sezonu, a po długim śledztwie FIS ukarał ich jeszcze kolejnym okresem, w którym nie mogli brać udziału w międzynarodowych zawodach i niewielką karą finansową. Ich trener Brevig oraz dwóch członków jego sztabu mają być zawieszeni na aż 18 miesięcy.
Norwegowie w marcu, po pierwotnych pokrętnych tłumaczeniach, przyznali się do oszustwa. A latem skoczkowie, choć niechętnie, zaakceptowali karę poprzez ugodę z FIS i ją odsłużyli. Ale w środowisku dało się wyczuć, iż czują się pokrzywdzeni. A teraz wygląda na to, iż norweskie środowisko skoków chce zemsty.
Jeszcze w Trondheim Norwegowie mówili, iż żałują tego, co zrobili. Teraz skupiają się na zupełnie innych aspektach całej sprawy. W Lillehammer doświadczyliśmy prawdziwej erupcji tego, jak próbują odwrócić wszystko do góry ogonem. I zobaczyliśmy, iż za kulisami może dojść do prawdziwej wojny dwóch potęg świata skoków.
Norwegowie próbują wciągnąć Austriaków w sprzętową wojenkę. Oto co robią dziennikarze
W norweskim środowisku coraz mniej jest głosów o tym, iż Forfang i Lindvik za skakanie w zmanipulowanych przez sztab kombinezonach ucierpieli słusznie. Coraz częściej mówi się tu o "kulturze oszukiwania" w skokach i przywodzi historie z przeszłości, które mają dowodzić, iż w tym sporcie zasady naciąga każdy. I tak jak linią obrony zawodników było, iż o manipulacjach z Trondheim nie wiedzieli, a w przeszytych kombinezonach skakali nieświadomie, tak linią obrony sztabu stała się narracja: "takie manipulacje stosował każdy".
W artykule "Verdens Gang", w którym trójka zawieszonych trenerów niejako odpowiadała na zawieszenie ze strony FIS, ich prawnicy przesłali dziennikarzom list, a w nim wykaz dziesięciu sytuacji, w których według nich "podobnie" w porównaniu do sytuacji z MŚ złamano przepisy. Co ciekawe, jedną z nich był przypadek dotyczący norweskiej kadry, w tym Lindvika i Forfanga. Były też oskarżenia wobec Austriaków, w tym zdjęcia z telewizji dotyczące stosowanej w 2023 roku bielizny pod kombinezonem. Ubranko miało mieć swego rodzaju "kanały" prowadzące do rękawów stroju. Austriacki Związek Narciarski odpowiedział wówczas, iż stosowane rozwiązania, które teraz mogą nie być zgodne z zasadami, wówczas były dozwolone. Zwracano też uwagę na niewłaściwe użycie zdjęć - nie pochodziły z odpowiedniego sezonu, ale także fakt, iż manipulacje dotyczące sprzętu różnią się od poszukiwania innowacji w ramach tzw. "szarej strefy" przepisów. I iż takie działania podejmują wszystkie kadry, a FIS na to pozwala. Oczywiście, jeżeli nie przekroczy się granicy zasad.
Wielu dziennikarzy pytało przed zimą Austriaków o stosunek do Norwegów i odwrotnie. Mocnym echem odbiły się - dość wyolbrzymione w mediach - słowa Daniela Tschofeniga o tym, iż nie zgadzał się z karą dla Forfanga i Lindvika, nazwał działania Norwegów "obrzydliwymi", a ich próbującymi grać ofiary sytuacji. Stwierdził też, iż zepsuli reputację całych skoków. Norweskie media tę wypowiedź odnotowywały, pytały zawodników o to, jak będą wyglądały ich relacje z rywalami, ale oni próbowali uspokajać sytuację, mówiąc, iż choć z niektórymi nie unikną nieprzyjemnych spojrzeń, ogółem nie powinno być tak źle. A z wieloma skoczkami będą normalnie rozmawiać. I choć w Lillehammer sam Tschofenig mówił, iż nie miał problemu z przywitaniem się z Forfangiem i Lindvikiem, to już Stefan Kraft raczej poruszał ich temat od negatywnej strony.
Austriacki związek na każdą próbę kontaktu ws. Norwegów i podejścia do nich po skandalu starał się reagować spokojnie. - Ten proces i sytuacja jest dla nas zakończona. W zespole już o tym nie rozmawiamy, a Norwegowie otrzymali karę, zaakceptowali ją i to tyle. Skupiliśmy się na zimie i samych skokach. Dobrze, żebyśmy skupili się na tym, co przed nami. Lillehammer jest naprawdę dobrym miejscem dla nas i czekamy, żeby znów skakać z Norwegami w Pucharze Świata. Są ważnym zespołem dla naszej dyscypliny. Nie przejmuję się już tym, co było, mamy nowe zasady i kontrolę sprzętu, którą FIS zmienił w naprawdę dobry sposób. Przepisy są jaśniejsze, a kontrola bardziej restrykcyjna. Cieszę się tym i myślmy teraz tylko o sporcie - mówił nam przed inaugurację PŚ trener Austriaków Andreas Widhoelzl.
Po stronie Norwegów, a zwłaszcza ich mediów, było zupełnie inaczej. Wszystko napędzał przede wszystkim ekspert telewizji NRK, Johan Remen Evensen. Spytany przez dziennik "Dagbladet" o dominację Austriaków od razu zaczął mówić o tym, iż być może mają coś w sprzęcie i dzięki temu odlatują reszcie stawki. Wygrał Daniel Tschofenig przed Janem Hoerlem i Stefanem Kraftem - to widok, do którego mogliśmy się przyzwyczaić już w zeszłym sezonie. A mimo to Norwegowie od razu zwracają uwagę na sprzęt i doszukują się w nim tematu, choć nie mają do tego wielkich podstaw. Czuć było w powietrzu, iż są na nich cięci. I iż tylko szukają okazji, żeby w pewien sposób, głównie wizerunkowo, odegrać się za skandal z Trondheim.
Wątpliwości wobec zwycięzcy pierwszego konkursu. Kontroler FIS tłumaczy brak dyskwalifikacji
Doczekali się w niedzielę, choć sprawa zaczęła nabierać tempa już poprzedniego wieczora. To wtedy w środowisku zaczęło krążyć pewne zdjęcie i filmik dotyczący sprzętu i zachowań austriackich skoczków.
Zdjęcie Stefana Krafta, o które wątpliwości mieli norwescy dziennikarze i zapis z przepisów FISFot. NRK/fis-ski.com
Na wspomnianym zdjęciu widzimy Stefana Krafta siedzącego na belce startowej z materiałem kombinezonu na rękawie pozawijanym wokół jego ręki. Norwegowie - a zwłaszcza NRK i Evensen - twierdzili, iż to nieprzepisowe. Bo w zapisie regulaminowym czytamy, iż strój nie może przylegać do ciała zawodnika ani jego rękawiczek. Sport.pl był w kontakcie z kilkoma trenerami kadr, którzy potwierdzili, iż tak wygląda ułożenie kombinezonu u zawodnika, który skacze z odwróconą dłonią. Kładzie ręce na belkę w taki sposób, żeby odpowiednio przyjąć pozycję na najeździe i w locie. Dlatego kombinezon wygląda na napięty i jakby był blisko ciała. Potwierdził to później kontroler sprzętu na zawodach Pucharu Świata, Mathias Hafele. Ale na tym wątpliwości Norwegów wcale się nie skończyły.
Tak norwescy dziennikarze pokazywali kontrolerowi sprzętu Mathiasowi Hafele filmik z zachowaniem Daniela TschofenigaFot. Jakub Balcerski, Sport.pl (na zdjęciu filmik z nagrania NRK)
Na filmiku, który rozsyłają pomiędzy sobą dziennikarze i działacze, widać Daniela Tschofeniga, który na belce dotykał rękawów swojego kombinezonu. W przepisach w trakcie oddawania skoku zabronione jest ingerowanie w kombinezon w taki sposób, żeby zmienić jego ułożenie. W trakcie oddawania skoku, czyli od przekroczenia tzw. "zielonej linii" na wieży najazdowej (kilka schodków ponad kontrolą sprzętu przed skokiem - red.) aż do opuszczenia zeskoku poprzez bramkę na dole skoczni. Najważniejsze pytanie brzmi: czy Tschofenig dotykał rękawów w taki sposób, żeby móc w jakiś sposób poruszać kombinezonem, np. naciągając jego materiał?
Daniel Tschofenig podczas sobotnich zawodów PŚ w LillehammerScreen Eurosport
Na ujęciach telewizyjnych widać, iż raczej pociągał za suwak zamka przy rękawie stroju. I sam skoczek właśnie tak się tłumaczy. Cytowany przez portal telewizji TV2, przyznał, iż dotknął kombinezonu w taki sposób, żeby sprawdzić, czy zamek jest odpowiednio zapięty.
Jednak Tschofenig dodał również, iż wieczorem został upomniany przez członka sztabu swojej kadry, żeby w kolejnych konkursach już tak nie robić. Okazało się, iż to FIS wysłał Austriakom instrukcje, żeby unikać podobnych sytuacji na belce i w ogóle w czasie skoku. - Wyjaśniliśmy sytuację i przekazaliśmy, iż teraz będzie pod wyjątkową obserwacją. To była instrukcja, bo lubimy pracować z kadrami, a nie przeciwko nim. Nie chcemy się stawiać w roli policji - powiedział dyrektor PŚ Sandro Pertile. Jakie konsekwencje mogły zatem grozić Austriakowi, skoro kolejnego dnia miał już nie dotykać kombinezonu? Czy Tschofenig, który wygrał sobotni konkurs, naprawdę uniknął wówczas dyskwalifikacji?
- W przypadku protestu, którego w sobotę nikt nie zgłosił, to jury podejmuje decyzję o dyskwalifikacji. Jakie jest moje własne zdanie? Trudno mi to ocenić. Dotykanie kombinezonu jest dozwolone, nie można go np. ściągać w dół, przesuwać. Najważniejsze, czy mógł zmienić ułożenie kombinezonu, a oglądając ten filmik, nie mogę tego w pełni stwierdzić - mówił mediom po niedzielnych zawodach Mathias Hafele. I trzeba przyznać, iż jego tłumaczenie jest kiepskie. Mało precyzyjne, pozostawiające wiele wątpliwości.
- W przypadku Krafta nie ma o czym dyskutować. A w kwestii Tschofeniga to nie ma sensu, bo zawody się skończyły, nie złożono żadnego protestu, a ja, jeżeli czegoś nie zobaczę, to tego nie sprawdzę. Po wszystkim zajmujemy się tym, co działo się w trakcie zawodów. Analizujemy nagrania, sprawdzamy, co i gdzie robią zawodnicy. Myślę, iż już w najbliższej przyszłości będziemy mieli o wiele jaśniejszą i lepszą sytuację - dodał jeszcze Austriak. I to przez cały czas nie do końca potwierdza, czy Tschofenig uniknął dyskwalifikacji czy nie. A sprawa wysłania austriackiej kadrze instrukcji kilka godzin po jego zwycięstwie nie pomaga w pełni zrozumieć działań FIS.
Cofnięta żółta kartka dla Norwega. Sandro Pertile wyjaśnia
Pozostańmy przy reakcji FIS na zgłoszenie całej sprawy. Do kontrolera wideo z tym, co na belce robił Tschofenig trafiło dopiero w sobotni wieczór, na skoczni miał tak wiele zajęć w kabinie, iż tego nie zauważył. Nikt nie wychwycił tego także w obrazkach z telewizji. I - co najciekawsze - choć FIS chwali się tym, iż w nowym sezonie wokół skoczni, a także na wieży najazdowej, ma wiele osób działających w roli obserwatorów tego, co ze sprzętem robią skoczkowie, a choćby kamery śledzące ich ruchy, o sprawie Austriaka dowiedzieli się z innych źródeł. A dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile potwierdził, iż w FIS nie ma nikogo, kto na bieżąco śledzi kamery telewizyjne w celu wychwytywania ewentualnych wątpliwości wobec sprzętu skoczków. To pewien zgrzyt w narracji FIS.
Zresztą niejedyny. Ciekawie było obserwować całe przedstawienie, które odbyło się pod kabiną kontrolera dobre kilkadziesiąt minut po zakończeniu zawodów - kończyło się, gdy kabina kontrolera sprzętu była już na wpół rozebrana, a maszyny do pomiarów spakowane do samochodów.
A wszystko tego wieczora zaczęło się wcale nie od sprawy Austriaków i oskarżeń norweskich mediów, a interesów ich własnej kadry. Isak Andreas Langmo w trakcie niedzielnych kwalifikacji w Lillehammer został zdyskwalifikowany za otwarty, najprawdopodobniej zepsuty, zamek w kombinezonie na jego lewym rękawie. To od nowego sezonu Pucharu Świata oznacza żółtą kartkę - ostrzeżenie dla zawodnika, który w przypadku kolejnej dyskwalifikacji za sprzęt zostanie wykluczony do końca trwającego weekendu zawodów i na kolejny. To sankcje, którymi FIS chce sobie poradzić z ciągłym naginaniem przepisów i przestraszyć tych, którzy byliby w stanie dalej manipulować sprzętem. Tylko skoro żółta kartka należy się za każde takie przewinienie, to czemu cofnięto ją Langmo?
Isak Andreas Langmo z rozpiętym suwakiem kombinezonu przy jego lewym rękawieScreen Eurosport
- W kabinie mieliśmy przesłuchanie ws. norweskiego zawodnika. Przeanalizowaliśmy całą sytuację i doszliśmy do wniosku, iż to wyjątkowa sytuacja, w której zachowamy jego dyskwalifikację z zawodów, ale usuniemy żółtą kartkę - przekazał Sandro Pertile. - Przeszliśmy przez wszystkie elementy sprawy i myślę, iż na koniec podjęliśmy dobrą decyzję - dodał Włoch. Dopytaliśmy go o to, w jakich wypadkach przyznaje się upomnienia zawodnikom, skoro jednak mogą wystąpić wyjątki od ogólnej zasady karania ich za każdą sprzętową dyskwalifikację. - Będziemy dyskutować nad wyjątkowymi sprawami. Takimi, które są na granicy przepisów. Nie chcemy podjąć złej decyzji, więc czasem lepiej jest poczekać pół godziny, mieć wszystkie informacje, niż zdecydować w minutę i to źle. Choć przez cały czas możemy przecież popełniać błędy, to ludzkie. Ale staramy się zminimalizować ryzyko niewłaściwych decyzji - wyjaśnił Pertile.
Wcześniej tuż przed ceremonią dekoracji najlepszych zawodników w ostrą dyskusję z Pertile wdał się trener Norwegów Rune Velta. Szef norweskich skoków Jan-Erik Aalbu nazwał przyczynę dyskwalifikacji Langmo "najgłupszą o jakiej słyszał". - Porozmawiam sobie z nim, nauczyłem się, żeby nie komentować słów, które zasłyszałem od kogoś innego - mówił Pertile.
Szef norweskich skoków Jan-Erik Aalbu i trener Norwegów Rune Velta w trakcie i po interwencji u kontrolera sprzętu FIS ws. żółtej kartki Isaka Andreasa LangmoFot. Jakub Balcerski, Sport.pl
Przed kabiną kontrolera Hafele nie wyjaśnił wprost, czemu Langmo uniknął żółtej kartki. - jeżeli chodzi o sankcję, to było nieumyślne naruszenie, więc nie ma żółtej kartki - powiedział jednak później w rozmowie z portalem Skijumping.pl.
W kontekście tego, jak Norwegowie naciskali na cofnięcie mu kartki, warto przypomnieć sytuację z grudnia 2022 roku w Oberstdorfie. Wtedy, na początku Turnieju Czterech Skoczni, gdy kontrolerem sprzętu był jeszcze Christian Kathol, z rozpiętym suwakiem zamku w kombinezonie zeskok skoczni opuszczał Piotr Żyła. A norweskie media rozpętały wokół tej sprawy ogromną aferę, sugerując, iż powinien zostać zdyskwalifikowany, choć suwak rozpiął się dopiero po lądowaniu Polaka, przez jego nadmierną radość. Wtedy Hafele był po drugiej stronie barykady - w roli sprzętowca polskiej kadry i razem z trenerem Thomasem Thurnbichlerem bronili swojego skoczka. A dziś Hafele-kontroler polecił jury dyskwalifikację Langmo - z tą różnicą, iż on zamek miał rozpięty także w powietrzu i chodziło o ten na rękawie, a nie pod brodą.
- Ten dzień nauczył mnie, żeby jeszcze bardziej się wszystkim przejmować i rozglądać. Ciągle się uczymy - podsumował całe zamieszanie Hafele. Chwilami było mu ciężko odpowiedzieć na pytania naciskających Norwegów. W pewnym momencie jedno z nich wręcz przejął na siebie Sandro Pertile. Włoch chciał wesprzeć nowego kontrolera sprzętu w trudnej sytuacji, więc przez cały czas trwania rozmów z mediami stał tuż obok niego. Może choćby "nad nim", słuchając tego, co mówi i jakie dostaje pytania.
FIS musi uważać. To może mieć ogromne konsekwencje w kontekście igrzysk
W środowisku już bardzo krzywo patrzy się na to, jak w niedzielę działały norweskie media. Na skargę do rzecznika prasowego PŚ w skokach, Horsta Nilgena przyszła austriacka delegacja na czele z Florianem Lieglem, szefem skoków i kombinacji tamtejszego związku. Wcześniej w mixed zonie dla dziennikarzy telewizji NRK uwag w kontekście ich oskarżeń i pytań zadawanych zawodnikom udzielał rzecznik austriackiej kadry, Daniel Fettner.
Daniel Fettner w dyskusji z Johanem Remenem Evensenem, ekspertem NRK (po lewej) i austriacka delegacja na skardze u rzecznika Pucharu Świata Horsta Nilgena (z prawej)Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl
Co z tego wyniknie? Na pewno coraz gorętsza atmosfera pomiędzy potęgami skoków i wzajemne badawcze, nieprzyjemne spojrzenia. A czy coś więcej? Choć FIS nie do końca przekonująco tłumaczył zwłaszcza sprawę Daniela Tschofeniga, wydaje się, iż oskarżenia Norwegów są zdecydowanie przesadzone. To słyszymy od innych kadr. Zasady to zasady, ale na nagraniu i zdjęciach u Tschofeniga nie widać żadnej wyraźnej i umyślnej manipulacji ze strony skoczka. Faktycznie, był jedynym, który wykonał taki ruch na belce startowej. Ale tuż przed wejściem na nią - a po kontroli kombinezonu przed skokiem - robił tak np. Kamil Stoch. Po prawdzie: o wiele gorsze naruszenia zasad wykonuje wielu innych zawodników, którzy ewidentnie naciągają swój strój w drodze na kontrolę sprzętu po oddaniu swojego skoku. O tym Norwegowie już się tak nie rozpisują - interesujące dlaczego, prawda?
Oczywiście, w każdej historii może kryć się ziarnko prawdy. Zbyt dobrze znamy afery sprzętowe w skokach, żeby nie mieć czujnego oka na wszystko, co może się dziać wokół skoczni. Zwłaszcza w przypadku najlepszych zespołów. Nie należy się jednak niczego domyślać, a weryfikować fakty i przedstawiać dowody. Takie pojawiły się na razie tylko przeciwko Norwegom w marcu - czy tego chcą, czy nie. To nie oznacza, iż nikt inny nie robił podobnie wcześniej. Ale to jasne, iż nie możemy do wątpliwości, pogłosek lub plotek podchodzić tak samo jak do czegoś, co zostało udowodnione.
To pierwszy weekend sezonu olimpijskiego, a już dostaliśmy sporą dawkę rozmów o sprzęcie. Wydaje się, iż tego tematu w skokach nie da się w tej chwili pominąć. Oczywiście, to zupełnie inny poziom dyskusji niż w przypadku skandalu na mistrzostwach świata w Trondheim. Jednak warto powtórzyć to, przed czym ostrzegaliśmy FIS już niejednokrotnie: brak wyczyszczenia skoków z okoliczności skandalu z marca do zera, może skutkować tym, iż w jakiś sposób do nich wróci. I już w pierwszych dniach "nowej ery" kontroli sprzętu po zmianach zasad, sztabu wewnątrz kabiny, dostaliśmy jasny sygnał: będą tacy, którzy tylko czekają, żeby różne sytuacje wykorzystać do własnych interesów.

2 tygodni temu


![PŚ w Klingenthal. O której skoki w niedzielę? Gdzie oglądać? [TRANSMISJA NA ŻYWO]](https://bi.im-g.pl/im/cd/f7/1e/z32469197IER,SKI-JUMPING-.jpg)





![Skoki w Klingenthal dzisiaj. O której i gdzie obejrzeć? [TRANSMISJA]](https://i.iplsc.com/-/000M1ZVOISJ9NJSE-C461.jpg)


