Koniec bajki Szczęsnego w Barcelonie. To już jest pewne

15 godzin temu
- Wrócimy tu w przyszłym sezonie - zapowiedział Hansi Flick już chwilę po odpadnięciu Barcelony z Ligi Mistrzów. Ale czy z Wojciechem Szczęsnym w bramce? Czy on też stracił tylko pierwszą szansę, czy może tę jedną jedyną? Pewne jest to, iż w okresie jak z bajki pojawił się dramatyczny wątek.
Na ten dwumecz brakuje słów, więc niech najpierw przemówią liczby. Wynik układał się następująco: 0:1, 0:2, 1:2, 2:2, 2:3, 3:3, 3:4, 3:5, 4:5, 5:5, 6:5, 6:6, 6:7. Szaleństwo, absolutne szaleństwo. Wymiana ciosów skończyła się dopiero w dogrywce rewanżu. Gdy Inter trafił Barcelonę ostatni raz, realizator zajrzał na trybuny - część kibiców płakała ze szczęścia, a część z rozpaczy, jedni rzucili się na kolana w euforii, drudzy wylądowali na nich z bezsilności, wielu łapało się za głowy, inni po prostu śmiali się w głos. Buzowały emocje. Ale w sektorze gospodarzy był też kibic, który stał w bezruchu absolutnie zszokowany, wzrok miał nieobecny, wbity w murawę, a nad głową trzymał karton z wielkim napisem "GRAZIE".


REKLAMA


Zobacz wideo Duet Szczęsny - Krychowiak powraca! Co tam się działo


Podziękowania należały się obu klubom. To był epicki dwumecz, jeden z najbardziej emocjonujących w historii. Piękny i brutalny. Pełen kontrastów - z funkcjonującym jak maszyna Interem i ciągniętą przez Lamine Yamala Barceloną. Z wciągającym wątkiem głównym i kilkoma niesamowitymi pobocznymi historiami. Ze zwrotami akcji, które przeniesione na filmową taśmę uchodziłyby za nieprawdopodobnie naciągane i kiczowate, ale akurat w futbolowym świecie są wyczekiwane i oklaskiwane najmocniej. Z bohaterami oczywistymi, jak zachwycający od początku sezonu Raphinha, który w 87. minucie rewanżu dał Barcelonie prowadzenie 3:2, czy Denzel Dumfries, który błyszczał już w pierwszym meczu i nie dał się zatrzymać również w drugim spotkaniu. Ale też z bohaterem zupełnie niespodziewanym, jak 37-letni obrońca Francesco Acerbi, który nagle wylądował w polu karnym Barcelony i tuż przed końcem meczu strzelił gola na wagę dogrywki. Tego momentu euforii doczekał po latach cierpienia - stracił ojca, popadał w alkoholizm, zachorował na raka.
Różnica między zwycięstwem a porażką była minimalna. Barcelona prowadziła w tym dwumeczu zaledwie przez sześć minut, ale od awansu do finału dzieliło ją raptem kilkadziesiąt sekund, bo w drugiej połowie rewanżu tak skutecznie rzuciła się do odrabiania strat, iż jeszcze w 92. minucie wygrywała 3:2. Mało tego - wystarczyłoby, żeby przy tym wyniku, w ostatniej akcji Barcelony przed dogrywką, Yamal nie silił się na kolejny strzał, a mogłoby tej dogrywki w ogóle nie być. Poszedł jednak na całość - nie kalkulował, nie pomyślał o zagraniu na czas i przytrzymaniu piłki przy polu karnym Interu, tylko uderzył, by przybić pieczątkę na tym awansie. Ale to też w tej Barcelonie wielokrotnie nas już urzekało - właśnie jej młodzieńczość, bezkompromisowość, wieczna jazda z gazem do dechy. Tym razem trafił jednak w słupek, a Inter dostał ostatnią szansę. Zdecydowały centymetry. Inter tę szansę wykorzystał i awansował do finału. Grazie - ukłony dla zwycięzców, chwała pokonanym.


Barcelona ma czas, którego brakuje Szczęsnemu. Jedna jedyna szansa?
A w tym wszystkim były też wątki polskie. Szymon Marciniak jako sędzia główny, Wojciech Szczęsny w bramce Barcelony, Piotr Zieliński i Robert Lewandowski w roli zmienników na ostatnie minuty drugiej połowy. Rozmawiali po meczu - Zieliński pocieszał kolegów z Barcelony, a Szczęsny stwierdził w wywiadzie, iż nie chce szukać wymówki w sędziowaniu, mimo kilku kontrowersyjnych decyzji. Stojąc przed kamerami Canal+ mówił też, iż bardziej niż smutek i ból wypełnia go duma z młodszych kolegów, którzy tak dzielnie walczyli, mimo iż dla większości z nich był to pierwszy półfinał Ligi Mistrzów w życiu. - Dla nich to początek kariery. Dzisiaj przegrali i wszystkim będzie trochę przykro, ale też udowodnili, iż jeszcze parę razy ten puchar zdobędą. Świat się nie kończy - przekonywał.
A co z nim? Gdzie w tym wszystkim opowieść o nim samym? Jego historia splata się przecież z historią tego sezonu całej Barcelony. Latem ani polski bramkarz, ani kataloński klub nie mieli prawa przypuszczać, iż czeka ich tak znakomity i emocjonujący sezon. Szczęsny skończył karierę, miał odpoczywać, uczyć syna grać w golfa, a dołączył do jednego z największych na świecie klubów, już zdobył dwa trofea, a do wtorkowego wieczoru był na dobrej drodze, by zdobyć dwa kolejne. Teraz już wiadomo, iż poczwórnej korony nie będzie, ale triumf we wszystkich krajowych rozgrywkach wciąż jest możliwy. A przecież o dominację w Hiszpanii jest trudniej niż gdziekolwiek indziej, bo o te same puchary trzeba walczyć z Realem Madryt. I to Real był zdecydowanym faworytem w starciu z Barceloną, bo po latach starań wreszcie sprawdził do siebie Kyliana Mbappe jako ostatni brakujący element - albo wręcz symbol przepychu, skoro już poprzedni sezon skończył z mistrzostwem i zwycięstwem w Lidze Mistrzów. To jemu wróżono dominację, bo miał i ułożony projekt, i tego samego trenera, i prezesa, który właśnie wyremontował stadion, dzięki czemu miał zarabiać jeszcze więcej pieniędzy. Barcelona była natomiast przeciwieństwem tego wszystkiego - za sobą miała fatalny rok, Camp Nou w remoncie, zatrudniła nowego trenera i borykała się z tak poważnymi problemami finansowymi, iż choćby gdy pozyskiwała wartościowego zawodnika, to nie było pewności, iż zdoła go uprawnić do gry. A choćby jeżeli ostatecznie się udawało, to nie bez zamieszania i batalii przed rozmaitymi komitetami. To wręcz niesamowite, iż pierwsze poważne rozczarowanie przyszło dopiero w maju. Przy tylu niewiadomych, tylu zawirowaniach, tylu kadrowych dziurach, tylu młodych zawodnikach, tylu kontuzjach, tylu meczach, tylu demonach to naprawdę znakomity sezon.


Ale między samym Szczęsnym a Barceloną jest też znacząca różnica. Ona ma czas, którego brakuje jemu. Jedna z wielu okazji dla niej, była być może jedną jedyną dla niego. O ile jej przyszłość wygląda obiecująco, bo ma świetnego trenera, wielu znakomitych młodych zawodników, w tym niewiarygodnie utalentowanego Yamala, a do tego La Masię pozwalającą przeżyć bez hurtowego dokonywania transferów, o tyle on ma za plecami zdrowiejącego Marca-Andre ter Stegena, a przed sobą lato pełne poważnych decyzji. Przyjmując nawet, iż przedłuży kontrakt i zostanie w Barcelonie na dłużej, to jak często będzie grał w przyszłym sezonie? Jaką rolę powierzy mu Flick? Jak ułoży hierarchię wśród bramkarzy? Podzieli rozgrywki między nimi? Komu odda Ligę Mistrzów? A choćby jeżeli Szczęsnemu, to czy ta historia może być jeszcze tak piękna, jak w tym sezonie? Czy nie będzie jednak bardziej zwyczajna? Bez całej tej opowieści o przerwanej emeryturze, nagłej przeprowadzce do Barcelony, odrdzewieniu, spóźnieniu Inakiego Peni, przyspieszonym kursie gry z wysoko ustawioną obroną, o byciu talizmanu, z którym drużyna nie przegrywa i o fascynacji kibiców, którzy zobaczyli w nim nie tylko boiskowego herosa, ale człowieka z krwi i kości. Jego historia w Barcelonie była wręcz bajkowa. I powoli wszyscy zaczynaliśmy wierzyć, iż taką pozostanie już do końca. Tyle razy przecież Barcelona potrafiła się uratować. Tyle razy sprawy ostatecznie układały się po jej myśli, jakby faktycznie coś było jej pisane.


Wojciech Szczęsny zdobywał już krajowe puchary. To Liga Mistrzów była wymarzonym celem
I choć Liga Mistrzów to najtrudniejsze do wygrania rozgrywki, a wskazywanie w nich faworyta nie ma większego sensu, to trudno dziś nie zgodzić się z samym Szczęsnym, iż Pedri, Cubarsi, Gavi i Yamal jeszcze zdążą ją wygrać. Może choćby nie raz. A on? Jeszcze nigdy nie był tak blisko, jak w tym roku. To o tym trofeum marzył najbardziej. Mistrzem zostawał już trzy razy w Juventusie, a w Anglii i Włoszech podnosił krajowe puchary. Tylko ta Liga Mistrzów zawsze go omijała. Ominęła i tym razem. W dodatku po dwumeczu, w którym trudno będzie mu znaleźć satysfakcjonujące momenty. Wpuścił siedem bramek, ale przy sześciu z nich nie mógł nic zrobić - taki to był poziom. Bohater stał tymczasem po drugiej stronie boiska. To Yann Sommer dokonywał cudów i odbijał choćby najtrudniejsze strzały – według analiz w rewanżu zapobiegł utracie 1,44 gola (xGOT). Przy 2:2 pofrunął za piłką kopniętą przez Erica Garcię, a w dogrywce zdołał zatrzymać ocierający się o perfekcję strzał Yamala. Zrobił więc coś, co pasowałby do bajkowej historii Szczęsnego.
Idź do oryginalnego materiału