Polscy siatkarze wyjątkowo mocno potrzebowali tego zwycięstwa. Bo po dwóch wcześniejszych niespodziewanych porażkach w Gdańsku zaczęły pojawiać się pewne znaki zapytania. To dlatego euforia po kluczowych punktach w tie-breaku - zarówno na boisku, jak i na trybunach była szalona. A zwycięstwo to zapewniło polskim siatkarzom poprawę humoru przed pierwszym ważnym sprawdzianem tego sezonu.
REKLAMA
Zobacz wideo Zbliża się nowy sezon PlusLigi. Prezes Artur Popko zapowiada
Pierwsze trzy mecze turnieju w Gdańsku Nikola Grbić wykorzystał jako okazję do testów. Mieszał mocno w wyjściowym składzie oraz dokonywał licznych zmian w trakcie spotkania. Po sobotniej niespodziewanej przegranej z Bułgarią (2:3) w odpowiedzi na pytanie Sport.pl zapowiedział, iż na pojedynek z Francuzami wystawi najmocniejszy w tej chwili układ szóstki. Taki, który na tę chwilę będzie miał zagrać w ćwierćfinale LN. Ale Kamil Semeniuk nie dotrwał na boisku choćby do końca seta.
Dotychczas zawodnik Sir Safety Perugii był najrówniej grającym przyjmującym w kadrze i zaczęto wspominać, iż wraca chyba do rewelacyjnej formy, którą prezentował trzy lata temu. Ale niedzielny występ nie był tego potwierdzeniem. Co prawda miał imponujące 100 procent pozytywnego przyjęcia, ale w ataku mocno kulał. Skończył zaledwie jedną z ośmiu prób, dwukrotnie go zablokowano, a raz popełnił błąd.
Drugą z "czap" dostał przy wyniku 19:19, a Grbić wtedy aż odwrócił wzrok. Po chwili zaś "Semen" wyraźnie spóźnił się w obronie i szkoleniowiec dłużej nie czekał - wprowadził na zmianie Tomasza Fornala. Potem Semeniuk dostał jeszcze jedną szansę - wszedł zadaniowo na zagrywkę, ale zepsuł ją i więcej na boisku się nie pojawił.
Na przeciwległym biegunie w secie otwarcia pod względem jakości przyjęcia był Wilfredo Leon (11 procent pozytywnego). Dlatego też chwilami Grbić zmieniał go, gdy serwować mieli rywale, ale lider Bogdanki LUK Lublin potem poprawił się trochę w tym elemencie, a w innych brylował na tyle, iż był pierwszoplanową postacią w drużynie.
Na początku drugiej partii, gdy udał się w pole zagrywki, to na trybunach niosło się "Wilfredo, Wilfredo". Zaraz potem pochodzący z Kuby siatkarz popisał się asem.
- To jest niemożliwe! - krzyknął zachwycony spiker.
Leon potem dokładał kolejne punktowe serwisy, bloki i ataki z przechodzących piłek, a publiczność w Ergo Arenie szalała.
O ile Grbić postawił na najmocniejszy skład, to prowadzący Francuzów Andrea Giani dał odpocząć kilku podstawowym graczom, ułatwiając w ten sposób raczej zadanie Polakom. W kwadracie dla rezerwowych zostali Trevor Clevenot i Nicolas Le Goffa, a Jean Patry już kilka dni temu zniknął ze składu drużyny na Trójkolorowych na ten turniej. Ale nie zawsze gospodarze byli w stanie to wykorzystać, bo czasem odzywały się ich demony z ostatnich dni.
W pierwszych dwóch setach nieraz zdarzało im się tracić kilkupunktową przewagę. I dlatego w inauguracyjnej partii skończyło się bardzo długą grą na przewagi, pod koniec której kibice na trybunach łapali się za głowy. Wtedy jeszcze Polakom udało się tę zaciętą końcówkę wygrać, ale w kolejnym secie wrócił problem z poprzednich meczów w Gdańsku. Grbić bardzo zdenerwował się po stracie punktu przy wyniku 15:15, a Biało-Czerwoni zaraz potem stracili dwa kolejne. Rehabilitacja była krótkotrwała - od stanu 20:20 dopadła ich niemoc, której efektem było przegranie pięciu kolejnych akcji.
To dlatego Serb w przerwie zgromadził wszystkich zawodników i zrobił im kilkuminutowy emocjonalny wykład. Potem nieraz starał się podpowiadać zawodnikom, nieraz wręcz wchodząc na boisko. Jego przemowa i starania przyniosły dobry efekt - gra zaczęła się Polakom coraz lepiej układać, a spiker po kolejnych wygranych akcjach puszczał na chwilę piosenkę "Please don't stop the music", jakby chcąc, by ową muzyką była skuteczna gra gospodarzy. A Grbić od czasu do czasu uśmiechał się z zadowoleniem i bił brawo swoim siatkarzom. Potem jeszcze kilka razy pewnie podniosło mu się ciśnienie, ale ostatnie minuty to już była feta, a główną rolę odgrywał w niej Leon. W hali puszczano wtedy piosenkę ze słowami "Witajcie w naszej bajce". To była bez wątpienia bajka Wilfredo Leona.
Teraz Polacy wrócą na kilka dni do Spały, by potrenować przed turniejem finałowym LN. Do Chin polecą pod koniec przyszłego tygodnia. W ćwierćfinale zmierzą się z Japończykami.