Joel Embiid to postać, którą trudno nazwać jednowymiarową i jednoznacznie ocenić. Z jednej strony – nie można mu odmówić talentu do koszykówki. Gdy jest w formie i – przede wszystkim w pełni zdrowia, co ostatnio nie jest takie oczywiste – to zawodnik najwyższej klasy światowej. Inna sprawa, iż niektóre jego zachowania i wypowiedzi świadczą o tym, iż jest to również osobnik odklejony od rzeczywistości.
Na przykład całkiem niedawno środkowy Philadelphia 76ers odniósł się do nierzadko towarzyszącej jego karierze narracji, jakoby zbytnio skupiał się na wyróżnieniach indywidualnych i nie grał wystarczająco ciężko, by jego drużyna mogła wygrywać w fazie play-off. W wywiadzie z Dotunem Atinkoye Joel Embiid wyraził swoją opinię na ten temat, między innymi poruszając tezę, iż bardziej zależało mu na grze na pełnych obrotach w okresie zasadniczym, by samemu zdobywać nagrody – jak na przykład tytuł MVP w 2023 roku – niż na zbytnim wysiłku już w fazie postseasonu.
– jeżeli masz szansę zdobyć nagrodę MVP, nieważne kim jesteś, będziesz po nią walczyć, bo po pierwsze: nigdy nie wierzyłem, iż znajdę się w takiej pozycji. Po drugie, kiedy wszedłem do ligi, myślałem sobie: „Tak, może będę miał szansę zostać świetnym obrońcą.” Nigdy jednak nie sądziłem, iż będę aż tak dobry w ofensywie – powiedział 31-latek w rozmowie z dziennikarzem ESPN.
– W zasadzie mówicie, iż w okresie zasadniczym gram na wyższych obrotach niż w play-offach, ale to nie ma sensu, bo jeżeli spojrzycie choćby tylko na liczbę minut, to ona rośnie. Po prostu grasz wtedy ciężej i robisz więcej po obu stronach boiska – dodał.
Chociaż średnie podkoszowego Sixers z fazy play-off w niektórych kategoriach statystycznych są niższe od tych osiąganych podczas sezonu regularnego, to akurat w sprawie czasu gry ma absolutną rację. W swoim ostatnim występie na tym etapie rozgrywek, w 2024 roku, grał śednio po 41,3 minuty na mecz – prawie o osiem minut więcej niż w okresie zasadniczym. Co więcej, w trzech ostatnich kampaniach play-offowych notował średnio powyżej 37 minut na mecz, co jest wynikiem, którego z różnych względów nie osiągał w rozgrywkach regularnych.
Sam zainteresowany wydaje się jednak nie do końca przejmować zaistniałą sytuacją. W tym samym wywiadzie jasno dał do zrozumienia, iż gdyby był odwrotnie i tylko „prześlizgiwał się” przez sezon regularny by odpalać w późniejszej fazie, ludzie nazwaliby go „playoff riser” (w wolnym tłumaczeniu – zawodnikiem, który daje sobie radę tylko w play-offach).
Joel Embiid says if he coasted through the regular season and averaged 30 in the playoffs, people would consider him a
‘playoff riser’
“What if I did this and I was like, 'You know what? I'm just going to chill all season and coast and average 25? Or 20.' And in the playoffs, I… pic.twitter.com/LND8EEuR4i
– A co, gdybym tak po prostu odpuścił sezon i grał na luzie, rzucając średnio po 25 punktów? Albo 20? A potem w play-offach rzucałbym ich po 30 na mecz. Czy wtedy wszyscy by się zachwycali? Pewnie tak. Gdyby moje średnie wzrosły z 23 do 30 – „playoff riser”, Joel Jordan i tak dalej. Świetnym przykładem jest seria z Brooklyn Nets sprzed dwóch lat. Podwajali mnie na całym boisku. Na połowie, jak tylko dotknąłem piłki, ich trener krzyczał: „Atakować go!” I wiesz co? Nie miałem z tym problemu, bo oddawaliśmy piłkę, trafialiśmy rzuty i wygrywaliśmy. Ale co się wtedy stało? Statystyki spadły. Więc jeżeli ktoś chce się trzymać takiej narracji – w porządku. Ja wiem, przez co przechodzę i co się naprawdę dzieje. I nikt nie siedzi w moim ciele, żeby móc to zrozumieć – skomentował popularny The Process.
Jest w tym jakaś – pokrętna, ale zawsze – logika, ale w takim razie zasadnym wydaje się pytanie dlaczego Joel nie może dawać z siebie wszystkiego przez cały sezon, łącznie z fazą play-off (o ile, rzecz jasna, uda się do niej awansować)? Z pewnością jakiś wpływ na to ma jego niezwykła wprost podatność na kontuzje. Embiid to jeden z najbardziej „szklanych” koszykarzy, jakich widziała NBA w swojej historii. Jego dokumentacją medyczną można by obdzielić kilku zawodników i jeszcze coś by zostało. Dość powiedzieć, iż choćby teraz podkoszowy 76ers wciąż dochodzi do zdrowia po operacji i tak naprawdę nie wiadomo jest, kiedy będzie gotowy do gry.
Wszystkiego jednak nie można zrzucić na karb urazów. A może po prostu 31-latek jest już zmęczony życiem w Mieście Braterskiej Miłości? W przytaczanej już rozmowie z Dotunem Atinkoye dał do zrozumienia, iż największym problemem w organizacji jest brak jakiejkolwiek ciągłości, co z kolei owocuje wynikami gorszymi od oczekiwanych.
– Mam nadzieję, iż pewnego dnia ktoś nakręci o tym reportaż albo, nie wiem, napisze książkę. [W Philly] przeszliśmy od GM-ów mających lewe konta w mediach społecznościowych. Mieliśmy świetnych chłopaków, których wybraliśmy w drafcie, ale potem działy się rzeczy, których nikt nie był w stanie ogarnąć. Dramaty, wyrzucenie Sama Hinkiego, sprowadzenie rodziny Colangelo… Wydarzyło się naprawdę dużo. I o to mi chodzi, kiedy mówię o ciągłości. To wszystko zaczyna się od góry. Ja ciągle do tego wracam – do tematu ciągłości. Kiedy czujesz, iż coś idzie dobrze, zamiast to rozwijać, zaczynasz wszystko od nowa. I tak jest adekwatnie co roku – powiedział Embiid.
Gwoli wyjaśnienia – chodziło mu o sprawy, które miały miejsce na początku jego kariery w Filadelfii. Gdy reprezentant Stanów Zjednoczonych kameruńskiego pochodzenia został wybrany w drafcie, osobą decyzyjną w76ers był niejaki Sam Hinkie, który był oskarżany o niesławne „tankowanie.” W związku z tym zrezygnował z posady, a jego miejsce zajął Bryan Colangelo, który… również odszedł po tym, jak jego żona, Barbara Bottini, przyznała się do prowadzenia fałszywych kont w mediach społecznościowych, z których krytykowano członków drużyny.
Czy w tej chwili jest lepiej? Niekoniecznie. Pełniący funkcję menedżera Daryl Morey też ma to i owo za uszami. Nie dalej jak w tym roku sam przyznał, iż przy podejmowaniu niektórych decyzji korzystał ze sztucznej inteligencji, a przy okazji został nazwany „kłamcą” przez Jamesa Hardena, zanim ten odszedł do Los Angeles Clippers. Zresztą były już rozgrywający 76ers to również interesująca osobistość w życiu Embiida. Do tego stopnia, że… obaj panowie choćby ze sobą nie rozmawiają.
– Nikt o tym nie wie, ale James choćby się do mnie nie odzywa. I to jest właśnie ta część bycia „tym gościem”, której nie lubię, bo stawia cię to w samym środku takich sytuacji. jeżeli zapytasz Jamesa, to on pewnie wierzy, iż miałem coś wspólnego z tym, iż już go tu nie ma. A ja mam w głowie tylko: „Zdobyłem tytuł najlepszego strzelca. Ty wygrałeś klasyfikację asyst. Mieliśmy pick-and-rolla, którego nikt nie potrafił zatrzymać.” – skomentował Joel.
Na tę chwilę wiele wskazuje jednak na to, iż w przypadku Embiida skończy się jak zwykle – będzie dużo gadał, ale kilka z tego wyniknie. Inna sprawa, czy jego słowom w ogóle można wierzyć. W końcu – co przyznał choćby jego ówczesny trener, Bill Self – w czasach gry na uczelni potrafił wkręcać kolegów z Kansas Jayhawks swoimi „egzotycznymi opowiastkami” z Kamerunu. Raz choćby zarzekał się, iż w formie rytuału przejścia już jako sześciolatek… własnoręcznie zabił lwa dzięki dzidy.
– Ludzie naprawdę mu wierzyli. Robił wiele rzeczy dla żartu, ale nigdy nie postrzegałem go jako kogoś, kto otwarcie mówi o swoich prawdziwych emocjach. To on ocenia, na ile jesteś szczery, obserwując, jak ty próbujesz rozszyfrować, na ile on sam jesteś szczery – stwierdził szkoleniowiec przyznając przy tym, iż wybryki jego byłego podopiecznego były nieszkodliwe, jednak to właśnie one stanowiły nieodłączną cześć doświadczenia przy poznawaniu tego zawodnika.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!