Publiczność w Gdańsku, mając w pamięci popis Wilfredo Leona w środowym meczu z Iranem, nikogo innego nie wyróżniła dzień później w trakcie spotkania z Kubą tak, jak pochodzącego z tego kraju siatkarza reprezentacji Polski. Ale to też nie pomogło w tym, by dograł to wyjątkowe dla niego spotkanie do końca. A Biało-Czerwoni niespodziewanie przegrali 1:3.
REKLAMA
Zobacz wideo Zbliża się nowy sezon PlusLigi. Prezes Artur Popko zapowiada
Tego wieczora wszystkie oczy były zwrócone na Leona. W końcu grał przeciwko drużynie, w barwach której występował w latach 2007-12 i z którą 15 lat temu zdobył wicemistrzostwo świata. Wszyscy mieli więc poczucie wyjątkowości tego meczu...poza samym przyjmującym. Ten dzień wcześniej, na pytanie o to, czy mocniej zabije mu serce podczas odgrywania kubańskiego hymny, stwierdził:
- Słuchajcie, ja reprezentuję - i tu klepną dłonią polską flagę na swojej reprezentacyjnej koszulce. - To mówi wszystko. Nie ma żadnych emocji tu czy tam. Po prostu jestem Polakiem i tyle. Mam szacunek dla moich kolegów, dawnych kolegów, członków ich sztabu szkoleniowego oraz ludzi, którzy są na Kubie, ale powtórzę - gram dla reprezentacji Polski. Jak trener mi powie, iż mam wejść na boisko i wykonać robotę, to robota zostaje wykonana i tyle - tłumaczył gwiazdor Bogdanki LUK Lublin.
Z pewnością zaś spotkanie to było wyjątkowe dla rodziców prawie 32-letniego, którzy zasiedli na trybunach, a którzy na co dzień mieszkają na Kubie. Rok temu, gdy po raz pierwszy zagrał on w LN w Lublanie przeciwko dawnej drużynie narodowej, to był w niej najsilniejszym ogniewem (Polacy wygrali 3:0, a Leon zdobył 16 punktów). Ale tym razem państwo Leon nie mieli tyle powodów do euforii po występie syna.
W Ergo Arenie zapanowała lekka konsternacja, gdy pierwszego seta Biało-Czerwoni zaczęli od wyniku 0:3, a dwa ostatnie punkty stracili po blokach na Leonie.
- Spokojnie - rzucił wtedy spiker.
Ale na powody do większego optymizmu trzeba było trochę poczekać. Tomasz Fornal męczył się w ataku, Jakub Popiwczak posyłał zagrywki rywali w trybuny. Jaśniejszym punktem był na środku Szymon Po pewnym czasie więcej korzyści zaczęła przynosić opcja lubelska, bo tym razem Grbić posłał od początku meczu trio mistrzów Polski - Leona, rozgrywającego Marcina Komendę i atakującego Kewina Sasaka.
Leon początkowo korzystał całkiem nieźle ze swojego wielkiego atutu, czyli potężnej zagrywki, ale rywale często jednak byli w stanie się wyratować i zdobyć punkt. Ale pod koniec pierwszego seta bomby przyjmującego przyniosły więcej korzyści. Rywale protestowali i domagali się wtedy wideoweryfikacji, na której efekty trzeba było długo czekać. Ale Leon nie czekał - on był pewny swego i jeszcze zanim sędzia główna podjęła decyzję na postawie powtórki, to on już udał się ponownie w pole serwisowe. I miał wtedy rację. W przeciwieństwie do Fornala w drugiej partii. Ten po ataku Leona, po którym sędzia przyznała punkt rywalom, od razu ruszył w kierunku polskiego sztabu szkoleniowego i przekonywał jego członków, by skorzystali z challenge'u.
Ale wróćmy na chwilę do zagrywek Leona. Przed każdą kibice skandowali "Wilfredo, Wilfredo". Nikt więcej z reprezentantów Polski nie mógł liczyć na takie wyróżnienie, ale też nikt inny nie popisał się taką serią zagrywek jak Leon w tie-breaku z Iranem. O ile jednak w tym elemencie ten siatkarz nie zawodził, to w innych nie było już tak optymistycznie.
Grbić zareagował przy wyniku 2:7 w trzeciej partii, ściągając gwiazdora kadry i Bogdanki i wprowadzając w jego miejsce Artura Szalpuka. Wtedy w grze Polaków coś wreszcie ruszyło. Ale to nie tak, iż tylko Leon odpowiadał za wcześniejsze męczarnie. Po zepsutej zagrywce konkretną burę od szkoleniowca dostał Mateusz Poręba. Serb sporo rotował, ale nie mógł znaleźć idealnego zestawienia.
- Czy my chcemy ten mecz wygrać? - spytał przed czwartą partią spiker, gdy Polacy przegrywali 1:2 w setach.
Wydawało się, iż to pytanie podziałało motywująco na Biało-Czerwonych, w szeregach których na boisku pojawili się m.in. Kamil Semeniuk i libero Maksymilian Granieczny. Ale euforia z prowadzenia 16:12 trwała kilka minut, bo przewaga Polaków odeszła w zapomnienie. To właśnie wtedy Grbić znów sięgnął po stojącego przez ponad seta w kwadracie dla rezerwowych Leona. Ale tym razem - wzorem środy - w opcji awaryjnego atakującego, za Sasaka. I w tym wydaniu nie dotrwał do końca tej partii. Tak samo jak nie dotrwała do niego kolejna przewaga gospodarzy.