Komentująca finał w Bad Homburg dla Canal+ Paula Kania-Choduń pomyliła się w trakcie meczu, ale wtedy wszyscy kibice Igi Świątek myśleli tak, jak była tenisistka. Niedługo później ósma rakieta świata zaczęła się coraz bardziej denerwować i przeklinać, ale znacznie bardziej mogły zmartwić słowa, które padły z jej w drugim secie, gdy była spokojniejsza.
REKLAMA
Zobacz wideo Kamery są prawie wszędzie. "Świątek będzie musiała się tłumaczyć"
385 dni Świątek czekała na 27. finał w zawodowej karierze i wydawało się chichotem los, iż przełamanie tej posuchy nastąpiło na trawie. Trawie, która przez ostatnie lata uchodziła za nawierzchnię, z którą byłej liderce światowego rankingu najbardziej jej nie po drodze.
Ale Pegula już trzy lata temu przewidziała, iż Polka może być groźna także na takim korcie. Zrobiła to wtedy, gdy udzielała wywiadu dotyczącego jej słynnego wpisu na portalu X. Gdy dziennikarka WTA przypomniała wcześniej, iż dominująca wówczas na twardej nawierzchni Świątek przenosi się na ulubioną ziemię, to Amerykanka w odpowiedzi rzuciła. "Boże, miej nas w opiece", a jej reakcja była potem hitem internetu. We wspomnianym wywiadzie zaś zaznaczyła, iż jej zdaniem raszynianki trzeba się obawiać na każdym typie kortu.
- Jestem pewna, iż każdy myśli: "O cholera". To tak, jak wtedy, kiedy Rafa zaczął się uczyć gry na trawie i pomyśleliśmy: "Kurczę, wszyscy mamy kłopot". Iga wygrała juniorski Wimbledon, więc z pewnością potrafi grać na trawie. To kolejna przerażająca myśl i musimy brać to pod uwagę - zaznaczyła wtedy zawodniczka z USA.
Przez kolejne lata jednak Polka przeważnie nie miała dobrych wspomnień z takich turniejów. Teraz jednak się to zmieniło - po dłuższym kryzysie do wyczekiwanego bardzo długo finału dotarła właśnie na trawie. Początek pierwszego seta finału w Bad Homburg też mógł nastrajać optymistycznie fanów, bo ich ulubienica grała uważnie i czujnie. Słychać było z kortu jej słynny okrzyk "Jazda", a sama 24-latka wykorzystywała mistrzowsko niedokładne skróty rywalki.
- Iga maestro - stwierdziła po jednej z takich akcji w szóstym gemie Kania-Choduń.
Ale już w kolejnym nastąpił moment, po którym coś się w grze Polki popsuło. Przy stanie 30:15, poślizgnęła się, biegnąc do piłki i wylądowała na korcie.
- Wydaje się, iż chyba wszystko jest w porządku - stwierdziła wówczas komentatorka.
Ale zaraz potem okazało się, iż jednak nie wszystko. W kolejnej akcji była liderka światowego rankingu miała - jak się wydawało - do skończenia łatwą piłkę, ale przestrzeliła drive'a. Nieco później zaś straciła podanie i był to najważniejszy moment tego seta. To nie tak, iż potem jej gra całkowicie się posypała, ale gdy przytrafiały się jej kolejne pomyłki, to reagowała coraz bardziej nerwowo. Pojawiły się pełne frustracji gesty i spojrzenia w kierunku trenera Wima Fissette'a.
- Takie sytuacje siedzą w głowie - stwierdzili komentatorzy pod koniec pierwszej odsłony.
A Pegula była jak dobrze działająca maszyna. Świetnie radziła sobie w kluczowych momentach, co jest jednym z jej największych atutów. A iż do tego jej styl gry świetnie pasuje do trawy, to konsekwentnie zapisywała na swoje konto kolejne gemy. Świątek, mimo iż wciąż zbyt często popełniała niewymuszone błędy, ale wydawała się trochę spokojniejsza. Dzięki temu do stanu 5:5 prowadziła z trzecią rakietą świata wyrównaną rywalizację. Ale w pewnym momencie mogły zmartwić słowa, które wypowiedzieć miała w kierunku swojego boksu.
- Nie mam pomysłu - miała bowiem rzucić, zdaniem komentatora Canal+ Żelisława Żyżyńskiego, w trakcie drugiej odsłony.
Świątek nie zdobyła więc 23. tytułu, a zamiast tego przegrała swój piąty finał. Ale pierwszy finał na trawie. I między innymi dlatego po tym meczu, mając też na uwadze kunszt Peguli (wygrała już wcześniej turniej na trawie w Berlinie) oraz przerwanie finałowej posuchy, nie należy się zbytnio przejmować. A raczej z niecierpliwością czekać teraz na występ Polki w Wimbledonie.