Po skandalu z mistrzostw świata w Trondheim, gdzie za oszustwa dotyczące nielegalnych modyfikacji kombinezonów zdyskwalifikowano Norwegów Mariusa Lindvika i Johanna Andre Forfanga, wielokrotnie pisaliśmy na Sport.pl, iż w tym momencie powinien nastąpić reset skoków narciarskich. Naszym zdaniem, by uratować tę dyscyplinę sportu, konieczne jest odsunięcie osób, które są odpowiedzialne za obecny bałagan - zarówno oszustów, tych, którzy przekraczali granicę wytyczoną zasadami, ale też osób z władz Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), które na to wszystko pozwalały.
REKLAMA
Zobacz wideo Tak mógł oszukiwać każdy skoczek. Wyciekło szokujące nagranie
Lista wstydu, czyli "FIS jest jak Watykan"
Co ciekawe, są tacy, którzy przed wyjaśnieniem trwającego od lat skandalu sprzętowego, zasłaniają się właśnie tym argumentem - nie róbmy tego, bo liczy się uratowanie sportu. Niektórzy stoją na stanowisku, iż rozliczenie wszystkich z ich win zniszczy wizerunek skoków i skaże je na pewną śmierć - ucieczkę sponsorów, a w konsekwencji problemy tak duże, iż trudno byłoby pozostać im w programie igrzysk olimpijskich. To jednak argumenty zabawne, bo skoki i tak umierają. Właśnie przez tajemnice i oszustwa. A przede wszystkim to, iż działacze FIS pozwalają je niszczyć i sami się do tego przyczyniają. To, iż doprowadzono do skandalu z manipulacjami przy kombinezonach Norwegów, czy zawalono sprawę czipowania kombinezonów, co właśnie opisaliśmy na Sport.pl, to nie wszystko.
- Gdybym zdradził publicznie, kim jestem, natychmiast straciłbym pracę - ostrzega jedno z naszych źródeł. Cóż, sprzętowe gierki w skokach narciarskich już dawno wykroczyły poza sport, ale po norweskiej aferze z Trondheim boi się już niemal każdy. O własny interes i to, jak mogą go dotknąć konsekwencje tej sprawy. To tylko pokazuje zepsucie środowiska. Niektórzy w ogóle nie chcą się wypowiadać, wybrali milczenie. Jednak kilka bardzo ważnych osób ze środowiska skoków wykazało się odwagą i chce skończyć to, co zaczęło się w Trondheim. A na razie - także dzięki temu tekstowi - obnażyć skalę błędów tych, którzy zamiast leczyć ten sport, ułatwiają zatruwanie go i stają się szkodnikami.
- FIS jest jak Watykan. Nigdy nie dowiemy się, ile sekretów tak naprawdę się przed nami ukrywa. Ale możemy próbować pokazać choćby kilka z nich - słyszymy. I dostajemy swoistą listę wstydu obecnych władz skoków. Gdy ją czytamy, zdajemy sobie sprawę, iż bez odejścia Sandro Pertile ze stanowiska dyrektora Pucharu Świata, skoki nigdy nie zrobią kolejnego kroku i się nie oczyszczą.
Większość prezentowanych poniżej kwestii dotyczy kontroli sprzętu i tego, jak nieporadnie zajmuje się nią FIS. Tego, ile niedopatrzeń i podstawowych błędów pojawiało się po stronie kontrolera sprzętu Christiana Kathola i jak przyzwalał na to wszystko Pertile, samemu czasem też podejmując fatalne decyzje. Oto jak bardzo chore są skoki w tym momencie.
Niektórzy mogą więcej
Od lat słyszymy, iż niektórym nacjom w skokach można więcej. Wystarczą pieniądze od sponsorów, wsparcie telewizji wywierających presję i rozbudowane "plecy" wewnątrz i wokół FIS. - Norwegowie i Niemcy mogą robić, co chcą - usłyszeliśmy podczas mistrzostw świata w Trondheim. To było jeszcze przed wybuchem sprzętowego skandalu. Wiemy, do czego doprowadził w przypadku Norwegów. O co chodzi z Niemcami?
Zdjęcia ogromnych, nieprzepisowych kombinezonów Karla Geigera z kilku mistrzowskich imprez w ostatnich latach - w tym najpopularniejsze, z igrzysk olimpijskich w Pekinie i MŚ w Trondheim - już znamy. Na liście wstydu znajduje się inne zdarzenie z jego udziałem z ostatnich miesięcy: moment, gdy Niemiec dotknął swojego kombinezonu na belce startowej w Vikersund. To zabronione, więc wśród osób przesyłających nam listę pojawiają się pytania: dlaczego nie został zdyskwalifikowany?
Geiger zrobił to, żeby spróbować "schować" nadmiar materiału w kombinezonie, świetnie widoczny na belce. Ułożony dokładnie w sposób zakazany przez samego Kathola - kontroler sprzętu wskazywał kadrom, iż charakterystyczny "dziubek" na belce jest zabroniony, jeszcze jesienią 2023 roku. To zostało zawarte w oficjalnym dokumencie FIS po spotkaniu komitetu ds. skoków z trenerami.
'Dziubek' w kombinezonie Niemca Karla Geigera podczas konkursu PŚ w Vikersund (po prawej) zabroniony na mocy dokumentu po komitecie ds. skoków z jesieni 2023 roku (z lewej) Screen Eurosport, X.com/JakubBalcerski
Nie da się zliczyć, ile razy w tym sezonie kombinezony skoczków różnych nacji wyglądały dokładnie tak samo. To nie problem dotyczący tylko Niemców, ale u nich i Norwegów "dziubki" były największe. Kathol jeszcze przed sezonem twierdził, iż tak nie będzie, a dokonane wcześniej zmiany w przepisach pomogą pozbyć się tego problemu. Niestety się mylił.
Wątpliwości budzi sposób, w jaki niemiecki skoczkowie byli kontrolowani podczas zawodów w ostatnim sezonie. W Wiśle jeden z nich miał mieć za duży kombinezon w punkcie, w którym inny zawodnik przeszedł kontrolę, ale nie został zdyskwalifikowany. Na innych zawodach jeden ze skoczków przed pomiarem musiał zdjąć bieliznę i zostać zmierzony w samych majtkach. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, iż wychodząc, widział, iż niemiecki skoczek był mierzony w ten sam sposób, ale wciąż mając na sobie ubranko, które zawodnicy mają pod kombinezonem. I najświeższy przykład z MŚ w Trondheim: jeden z Niemców pomimo zbyt dużego kombinezonu przechodził kontrolę krocza w kabinie kontrolera trzy razy. Dopiero za ostatnim odpowiednio naciągnął strój i sprawdzający zaakceptował jego wynik - jak gdyby nigdy nic, choć innych zawodników dyskwalifikuje się już za pierwszym razem, gdy pomiar się nie zgadza.
Mocno niesprawiedliwa wydaje się też sprawa dyskwalifikacji Fina Tomasa Kuismy z zawodów w Planicy. Skoczek został wykluczony z zawodów po tym, jak zauważono u niego dziurę w kombinezonie. To przypomniało wielu osobom ze środowiska o sytuacji z Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie w grudniu 2023 roku z udziałem Andreasa Wellingera, o której pisaliśmy na Sport.pl. Wellingerowi zrobiła się dziura pod pachą, gdy machał do kibiców po skoku oddanym w kwalifikacjach. Niemiec nie został jednak zdyskwalifikowany, bo Kathol nie sprawdził wówczas jego kombinezonu. Jedyna różnica w tej sprawie dotyczy tego, iż Wellinger nie skoczył w stroju z dziurą, a Kuisma już tak. Zgodnie z przepisami obaj powinni jednak zostać zdyskwalifikowani. Kathol tłumaczył się wówczas, iż informacja o dziurze u Wellingera do niego nie dotarła, bo w takim przypadku sam postarałby się o kontrolę Niemca. interesujące zatem, iż sezon później dziurę u Kuismy w przekazie telewizyjnym już zauważył.
Dziura w kombinezonie Andreasa Wellingera podczas kwalifikacji w Oberstdorfie w grudniu 2023 roku, za którą nie został zdyskwalifikowany (po lewej) i dziura w kombinezonie Tomasa Kuismy podczas konkursu w Planicy w kwietniu 2025 roku, za którą został zdyskwalifikowany (z prawej) Screen Eurosport
Przypomnijmy, iż w okresie 2023/24 doszło jeszcze do dwóch skandali z udziałem Kathola: sprawy dyskwalifikacji Lovro Kosa w Engelbergu, gdy Słoweniec miał zostać niesprawdzony przez kontrolera, o czym pisaliśmy tutaj, a także braku wykluczenia Austriaków pomimo sprzętu z nieprzepisowo naklejoną reklamą ich związku, co wyjaśnialiśmy w tym tekście.
Prezent dla skoczków z Niemiec i Austrii
Inny poważny zarzut wobec Pertile i Kathola z "listy wstydu" dotyczy zasad, które FIS wprowadził po skandalu z Trondheim. Wówczas do końca sezonu większość zawodników mogła korzystać tylko z jednego kombinezonu - zaczipowanego na wcześniejszym etapie zimy. Większość, bo wobec dwóch zastosowano wyjątek.
Dla Niemca Markusa Eisenbichlera i Austriaka Michaela Hayboecka to były ostatnie konkursy w ich karierze. Najwyraźniej FIS zdecydował się zrobić im prezent. Tylko dlaczego akurat w formie dodatkowych kombinezonów? Zarówno Eisenbichler jak i Hayboeck nie korzystali do końca sezonu z tych samych strojów, w których skakali w pierwszym konkursie po MŚ w Trondheim, w Oslo.
Hayboeck na Holmenkollen i pierwszym konkursie w Vikersund miał biały kombinezon z czarnym materiałem z tyłu. Od drugich zawodów na norweskim mamucie zakładał już biały kombinezon z czerwonym materiałem na tyle.
Kombinezony, z których Michael Hayboeck korzystał: w Oslo i pierwszym konkursie w Vikersund (z lewej), reszcie konkursów aż do Planicy (po prawej) Screen Eurosport
A Eisenbichler w Oslo i Vikersund używał w pełni czarnego kombinezonu, żeby w Planicy założyć czarny z białymi rękawami.
Markus Eisenbichler w kombinezonach, w których skakał: w Oslo i Vikersund (z lewej), w Planicy (po prawej) Screen Eurosport
Zapytany o sprawę przez sprzętowców innych kadr Kathol miał powiedzieć, iż to nie on podjął tę decyzję. W środowisku mówi się, iż o tym miał zdecydować Pertile.
Bunt i słowa o "absolutnej komedii" zostały przemilczane
Wiele osób z FIS twierdziło, iż w końcówce minionej zimy dostaniemy sprawiedliwe skoki narciarskie, takie z uporządkowanymi kwestiami sprzętowymi. Że po skandalu z MŚ, wraz z wprowadzeniem przetrzymywania kombinezonów przez FIS, uda się ograniczyć manipulacje i przekraczanie granic przepisów do minimum. Tymczasem FIS zupełnie stracił nad wszystkim kontrolę i pozwolił skoczkom na jeszcze większe naginanie zasad niż do tej pory.
Rekord świata w zawodach FIS Domena Prevca, 254,5 metra z ostatniego konkursu w Planicy, wyglądał pięknie, ale trudno ukrywać, w jakim kombinezonie został osiągnięty. Jego zdjęcia krążą po mediach społecznościowych już od mistrzostw świata w Trondheim i trudno uwierzyć, jak Słoweniec przeszedł w nim kontrolę sprzętu. Zresztą stroje większości czołówki stawki od Raw Air po Planicę wyglądały, jakby Kathol zrobił sobie przedwczesny urlop.
- Mało czasu w zatwierdzanie kombinezonów, słaba procedura przedpomiarowa, brak odpowiednio przeprowadzonych kontroli kombinezonów i ciała - słyszymy wyliczenia błędów od sprzętowych specjalistów ze środowiska. A na koniec wszyscy widzieliśmy efekt: skakanie w zbyt dużych kombinezonach bez konsekwencji.
Po wszystkim na spotkaniu komitetu ds. sprzętu z trenerami w Planicy, tuż przed zakończeniem sezonu, doszło do swego rodzaju buntu. W trakcie dyskusji dwie osoby wystąpiły przeciwko FIS, nazywając to, czego doświadczały od ujawnienia skandalu z Trondheim, "absolutną komedią": byli to szef włoskich skoków i kombinacji norweskiej Ivo Pertile oraz szwajcarski trener, a w tej chwili członek sztabu kadry Martin Kuenzle. Pokazywali działaczom zdjęcia kombinezonów Karla Geigera, Domena Prevca, Timiego Zajca, Markusa Eisenbichlera, Andreasa Wellingera, czy krocza w strojach Austriaków. Domagali się restrykcyjnych kontroli dla wszystkich zawodników. Reakcja FIS? Milczenie. Prowadzący spotkanie szef podkomitetu ds. sprzętu Andreas Bauer próbował coś odpowiedzieć, ale ostatecznie dał sobie z tym spokój. Niemiec przeszedł do dalszej części spotkania, jakby bunt w ogóle się nie wydarzył.
Słowa o restrykcyjnych kontrolach powtarza w skokach każdy - od najmniejszych kadr do tych największych, które na nieudolnych działaniach FIS zyskują najwięcej. Większości środowiska podobał się kierunek obrany przez działaczy w Planicy, bo zakładał kilka zmian, uproszczenie zasad i usprawnienie systemu kontroli. Tymczasem zmiany omawiane na spotkaniu podkomitetu ds. sprzętu w Pradze, które zostaną przegłosowane już w czwartek, 8 kwietnia, podczas komitetu ds. skoków narciarskich w Vilamourze, wydają się być czymś zupełnie odwrotnym. To zmiany komplikujące przepisy, tworzące nowe szare strefy, nad którymi nikt nie będzie w stanie panować. jeżeli zostaną przyjęte, to będzie kolejna katastrofa dla świata skoków w ostatnim czasie. Słyszymy, iż wiele nacji się im sprzeciwi, ale na razie wygląda na to, iż większość z nich - zwłaszcza te najbardziej kontrowersyjne, dotyczące zmian w przepisach odnośnie modyfikowania sprzętu, procedury czipowania kombinezonów czy w teorii mające usprawnić pracę kontrolerów - zostanie zaakceptowana. A to uważa się za bardzo złe informacje.
Amatorszczyzna i niekonsekwencja
Martwi nas przyszłość, ale pozostańmy jeszcze chwilę przy tym, co już się wydarzyło. Bo skala niekonsekwencji w ostatnich działaniach FIS była - i dalej jest - wręcz przerażająca. Objawiła się choćby na przełomie stycznia i lutego. Wtedy najpierw Kathol wprowadził nową metodę pomiaru skoczków - obejmującą obszar od bioder do krocza, której nie było w zasadach, tylko na weekend PŚ w Oberstdorfie. Wedle tych ustaleń zdyskwalifikowany został wówczas Słoweniec Anze Lanisek. Tę sprawę opisywaliśmy tutaj. Przypomnijmy, iż Słoweński Związek Narciarski zapowiedział kroki prawne wobec FIS w razie braku wyjaśnienia sprawy. Do tej pory FIS nie skomentował zarzutów Słoweńców publicznie.
Za to tydzień później, gdy w konkursie mikstów Timi Zajc został zdyskwalifkowany za wysokość krocza w pierwszej serii i w drugiej ostatentacyjnie, w kierunku kamer, naciągał nieprzepisowo kombinezon, żeby kolejny pomiar był już dobry, Kathol nie zdyskwalifikował go za manipulacje przy stroju. Sprawę opisywaliśmy tutaj i tutaj.
Należy też zwrócić uwagę na to, jak FIS traktuje swoje własne procedury. Po zawodach Letniego Grand Prix w Courchevel w lecie 2024 roku, gdy wprowadzono nowe zasady dotyczące kombinezonów, Kathol musiał przepraszać, iż niewystarczająco jasno poinformował o zmianach. Kadry twierdziły, iż nie zauważyły tego przepisu. Tak naprawdę był ogłoszony jasno, ale tylko niektórzy się do niego zastosowali. Zachowanie Kathola było kolejnym aktem przyzwolenia na łamanie zasad.
W ostatnich dwóch latach pozwalano też na to, żeby niedopełnione pozostały wszystkie potrzebne środki ostrożności przy wykonywaniu pomiarów podstawowych, które zapewnia trójwymiarowy skaner. W kilku przypadkach procedura nie była śledzona przez niezależnego lekarza, co pozwala na ograniczenie manipulacji ze strony zawodników. FIS i organizatorzy szukali wówczas rozwiązania na ostatnią chwilę i czasem choćby nie udało się go w ogóle załatwić. A takie amatorskie podejście do sprawy ma swoje konsekwencje.
W pomiarach podstawowych, do których później porównuje się te wykonywane na skoczni, dochodzi do manipulacji tak dużej skali, iż później na skoczni zakłada się sprzęt zupełnie niepasujący do ciała zawodnika. To dobrze oddaje choćby porównanie kombinezonu Norweżki Anny Odine Stroem z igrzysk w Pekinie - jeszcze przed erą trójwymiarowych skanów w skokach - z kombinezonem, który miała na sobie podczas mistrzostw świata w Trondheim. Wystarczy spojrzeć, gdzie kończy się materiał w kroku na obu zdjęciach. To niemożliwe, żeby w jej ciele doszło do tak dużych zmian. Widać, iż jeżeli odpowiednio nie pilnuje się kontroli na skanerze, można nimi łatwo manipulować.
Anna Odine Stroem podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2022 roku (po prawej) przed erą trójwymiarowych skanów w skokach i podczas mistrzostw świata w Trondheim w 2025 (z lewej) w kombinezonie po skanach 3D używanych do podstawowych pomiarów ciała zawodników Screen Eurosport, YouTube Olympics
A być może i skaner wypadałoby ulepszyć - może skoczkowie nauczyli się go oszukiwać do tego stopnia, iż ten proponowany przez firmę Scaneca już nie wystarcza? Zwłaszcza iż po kwietniowym spotkaniu podkomitetu ds. sprzętu w Pradze wiemy, iż FIS ma na stole dwie, konkretne oferty rozwoju skanera - wymiany go na lepszy, bardziej profesjonalny model. To, czy federacja się na to zgodzi, na razie pozostaje jednak sporą niewiadomą.
To nie może się tak skończyć
FIS ma do wykonania wiele zmian w przepisach, prawdopodobnie zainwestowanie w skoki i wzniesienie ich na wyższy poziom, także finansowy. Ale ich najważniejszą potrzebą pozostaje wyczyszczenie środowiska dyscypliny z osób, które nie umieją zadbać o jej dobro. A takimi na pewno są wspominani już w tym tekście kontroler sprzętu Christian Kathol, a przede wszystkim dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile.
Władze FIS, w tym prezydenta Johana Eliascha, musi boleć, iż jego ludzie zawodzą na całej linii. Począwszy od sprawy czipowania kombinezonów, które było autorskim pomysłem Pertile i Kathola. Sami są odpowiedzialni za to, iż ten system był nieszczelny i iż mógł pozwolić na dodatkowe manipulacje przy sprzęcie. Obaj skutecznie umywają jednak ręce od każdego zarzutu, który jest kierowany w ich stronę od czasu ujawnienia manipulacji Norwegów. Sekretarz generalny FIS Michael Vion zapewnił, iż Pertile nie odejdzie, choćby gdyby sam złożył rezygnację. Odpowiedzialność ma się rozmyć w powietrzu. A większych nacisków ze strony największych kadr brakowało, bo każdy zajął się swoimi interesami. Aż do dziś.
Vion słowa o Pertile wypowiedział na tej samej konferencji prasowej w Oslo, którą podobno Eliasch wyłączył, nie mogąc znieść wstydu wobec tego, co się na niej działo. A sekretarz występował wówczas w roli suflera dla Pertile - na nagraniach łatwo zauważyć czy choćby usłyszeć, iż podpowiadał mu wtedy, co odpowiedzieć na konkretne pytania mediów. Dlatego może czas, żeby to Eliasch wziął sprawy w swoje ręce i przestał zajmować się w FIS tylko sprawami swojego ulubionego narciarstwa alpejskiego? Może czas zauważyć, iż ten pożar w skokach to także pożar w zarządzanej przez niego organizacji? I iż FIS dzięki działaniom Pertile i Kathola zyskuje niemalże tylko przeciwników i krytyków. Może dyrektorowi PŚ w skokach czkawką odbiją się słowa, które przekazywał wszystkim, którzy oczekiwali od niego wstawiennictwa i pomocy w kontakcie z Eliaschem - o tym, iż on z szefem FIS nie ma przesadnie dobrych relacji i nie jest w stanie niczego załatwić.
Pertile całą sprawę skandalu z Norwegami raz po raz nazywa "blackoutem". Jeszcze pod skocznią w Trondheim, tuż po konkursie, nie chciał, żeby wobec zdyskwalifikowanych skoczków padało słowo "oszustwo", bo uważał je za przesadzone. To w dużej mierze dzięki niemu w Norwegii wciąż trwa dyskusja, czy rzeczywiście ich zawodnicy zrobili coś tak niewłaściwego, żeby nie karać ich gorzej niż skoczków, którzy nie przejdą kontroli sprzętu. W Oslo, kilka dni po odkryciu manipulacji na MŚ, Pertile mówił, iż "ciągle myśli, co można było zrobić w inny sposób", żeby nie dopuścić do skandalu na imprezie sezonu, ale kończył to dwoma wnioskami: iż "nigdy sobie czegoś takiego nie wyobrażał" i "jest zszokowany". Podobnie mówił Kathol. Obaj nic sobie nie robili z alarmów, które przez miesiące w sprawie problemów z kontrolą sprzętu podnosiły media, czy choćby podejrzeń, które rzucali trenerzy i działacze z poszczególnych kadr. Także tych dotyczących czipów i bezpośrednio oszustw Norwegów. Teraz, gdy "tykająca bomba", o której w środowisku skoków mówiło się od miesięcy, wybuchła, udają zdziwionych. A Pertile to choćby świętego, podczas gdy powinien przyznać, iż jest temu wszystkiemu współwinny.
Co ciekawe, protestujący w Trondheim byli tak przekonani, iż FIS zamiecie sprawę pod dywan, iż podobno sugerowano, żeby zamiast kontrolującego sprzęt Kathola, kombinezony Norwegów obejrzał delegat techniczny tamtych zawodów Aljosa Dolhar. Tak niskie zaufanie ma w środowisku Austriak. Na szczęście Kathol postawiony pod ścianą kolejnymi protestami, a gdy otworzył kombinezony i rozpruł materiał, nie miał już wyboru i zasugerował jury wykluczenie Norwegów z wyników.
Skandal w Trondheim nie wydarzył się jednak ot tak. Do tego, co miało miejsce na MŚ doprowadził szereg błędów i zaniedbań, za które Kathol i Pertile muszą ponieść konsekwencje. Czas, żeby wszyscy, którym zależy na przyszłości skoków, przejrzeli na oczy. I zamiast w imię chronienia przyszłości skoków bronić własnych interesów, powinni się zainteresować, czy sami w taki sposób jej nie dobijają. Nie ma innej możliwości: skoki z Pertile i jego ludźmi tego nie przetrwają. jeżeli Włoch pozostanie na stanowisku, wspomni te słowa podczas kolejnego sprzętowego skandalu. Być może podczas jego wymarzonych igrzysk, gdzie skoki odbędą się kilka minut od jego domu. Ale to naprawdę nie musi i nie powinno się tak skończyć.