Polacy są na tych mistrzostwach świata niepokonani. Do półfinału weszli jednak bez większego sprawdzianu ich umiejętności - każdy mecz wygrywali bardzo pewnie. Teraz dostaną najtrudniejszy test z możliwych, i to w półfinale turnieju na Filipinach. Włosi, choć jeden mecz przegrali, a ostatnio nie udało im się pokonać polskiego zespołu choćby w finale Ligi Narodów, będą bardzo trudną przeszkodą na ich drodze do czwartego złota MŚ w historii.
REKLAMA
Zobacz wideo Marcin Borski o aferze podczas meczu: Rozpętała się awantura i skończyłem w szpitalu
Ostatni mecz o tak wielkiej stawce pomiędzy tymi drużynami zakończył się wygraną Polaków. Wielką, bo to była zemsta za porażkę 1:3 w finale MŚ 2022 w Katowicach. W 2023 roku w Rzymie w finale mistrzostw Europy drużyna Nikoli Grbicia zagrała niemal perfekcyjnie. Wiele dalibyśmy za to, żeby teraz było podobnie.
Wyjątkowy triumf Grbicia. To, co zrobił po ostatniej piłce, wszystkich zaskoczyło
To nie był zresztą zwykły finał. Zwłaszcza dla Nikoli Grbicia. Trener Polaków przez cały mecz, do czego zdążył już przyzwyczaić w roli szkoleniowca naszej kadry, zachowywał kamienną twarz. Polacy ogrywali Włochów, to był ich koncert, ale Serb był w zasadzie niewzruszony tym, co działo się na boisku. Po ostatnim punkcie też nie dał się ponieść emocjom, gdy ściskali go pozostali członkowie sztabu szkoleniowego. A to, co zrobił później, wielu mogło kompletnie zaskoczyć.
Grbić ruszył na trybuny hali w Rzymie i wyściskał swoją rodzinę. Tam już zalał się łzami, jego kamienna maska z meczu pękła. Wydawało się, iż to dość naturalna reakcja na taki sukces, iż jego płacz wśród bliskich był naturalną reakcją na odniesiony sukces. Okazało się, iż miał drugie, bardzo smutne dno. "Gdy Grbić wraca na boisko, to prosi jednego ze swoich asystentów o chusteczki higieniczne. Widać wtedy z daleka, iż ma mokre oczy. Następnie siada na krzesełku tuż przy boisku i - odwrócony od części publiczności plecami - płacze. Nie jest to jednak - wbrew pozorom - tylko wzruszenie związane z życiowym sukcesem 50-latka" - pisała w tekście z Rzymu tuż po finale dziennikarka Sport.pl Agnieszka Niedziałek.
- Mój ojciec zmarł tego dnia, 15 lat temu. To dla mnie szczególna data. Nie sądziłem, iż tak mnie to poruszy, ale jednak. To także dzień, w którym w 2001 roku - jeszcze jako zawodnik - wygrywałem mistrzostwo Europy, więc to nie jest smutny dzień. Teraz mam po prostu więcej miłych wspomnień z nim związanych. Nie jestem beksą, ale akurat w tym dniu tak wyszło - mówił wówczas Grbić. Tak pokazał swoją prawdziwą twarz - poprzez przywiązanie do rodziny i wartości, które pozwoliły mu już w jego życiu osiągnąć tak wiele.
Bohater Polaków był aż przesadnie skromny. Leon straszył Włochów
Łzy Grbicia dziś kojarzy z tym złotem mistrzostw Europy pewnie większość kibiców. W samym finale bohaterem był przede wszystkim Norbert Huber. Środkowemu wyszedł chyba mecz życia w reprezentacji Polski. Zdobył aż pięć punktów zagrywką, miał 56 procent skuteczności w ataku, a do tego dwa bloki - łącznie 12 punktów w dorobku. Jak to skomentował sam zawodnik? - Było nawet, nawet. Nie skończyłem czterech piłek, miałem pięć błędów na zagrywce. Zawsze mogło być lepiej. Najważniejszy jest jednak sukces drużyny - przekonywał "Norbi".
Skromniacha. Pozostali zawodnicy i trener chwalili go o wiele bardziej, już nie szczędzili miłych słów. Choć ważne, żeby tu podkreślić, iż na tak świetny, niemal idealny mecz, złożyła się dyspozycja całego zespołu. Wielki mecz zagrał Wilfredo Leon, który kolejnymi zagrywkami i atakami wręcz straszył Włochów. Świetnie prezentował się Jakub Kochanowski, solidnością zachwycał Paweł Zatorski czy Marcin Janusz. Cieszyły bardzo dobre zmiany Tomasza Fornala i Kamila Semeniuka. choćby będący w nieco słabszej formie Łukasz Kaczmarek zdobył 10 punktów i miał momenty, za które warto było go docenić. A Aleksandrowi Śliwkę dać jakąś nagrodę za całokształt, bo był wówczas ewidentnym MVP tego zespołu, jego kapitanem także poza boiskiem, napędzającym tę drużynę.
To były chwile jak ze snów. Polacy grali znakomity sezon - przecież poza zwycięstwem w Lidze Narodów i złotym medalem ME później sięgnęli jeszcze po awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu w turnieju kwalifikacyjnym rozgrywanym w Chinach.
Włosi przegrali już z Polakami finał w tym sezonie. Obyśmy zobaczyli powtórkę
Teraz znów są w Azji i mają przed sobą spore wyzwanie. Żeby powtórzyć sukcesy z 1974, 2014 i 2018 roku i zdobyć czwarty złoty medal MŚ w historii polskiej męskiej siatkówki. To byłaby wielka historia - także dla Grbicia, któremu w gablocie trofeów zdobytych w karierze zawodnika jak i trenera brakuje chyba tylko tego osiągnięcia.
Polacy już raz w tym sezonie wygrali finał wielkiej imprezy przeciwko Włochom - w Lidze Narodów w Chinach wręcz zmietli ich z boiska, dość niespodziewanie wygrywając bardzo pewnie w trzech setach. Czy chcielibyśmy zobaczyć powtórkę? Pewnie, marzymy o niej. Ale to pewnie będzie trudniejszy mecz. O jeszcze większą stawkę, w innych okolicznościach, więc można się spodziewać, iż potrwa dłużej i nie będzie tak jednostronny. Ale to nie oznacza, iż musi się skończyć inaczej niż zwycięstwem Polaków. Wierzymy, iż i tym razem pokonają Włochów.
Początek spotkania o godzinie 12:30 czasu polskiego w sobotę. Cztery godziny wcześniej rozpocznie się drugi półfinał - Czechów z Bułgarami, który wyłoni rywala Polaków w meczu o brąz (8:30 czasu polskiego w niedzielę) lub, miejmy nadzieję, finale (12:30 czasu polskiego w niedzielę). Relacje na żywo z meczów Polaków na Filipinach na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.