- Wachlarz dla ciebie - zaczepiali kolejnych kibiców wolontariusze. Rozdawali je za darmo, częstowali też wodą. Nikt nie odmawiał. Żar lał się z nieba, termometry w Bazylei pokazały 35 stopni C. A dla kogo wachlarza zabrakło, ten na meczu wymachiwał przed twarzą czym tylko się dało: programem meczowym, kapeluszem, transparentem, elementem oprawy.
REKLAMA
Zobacz wideo Kobiety chcą zarabiać tyle samo co mężczyźni? Moura Pietrzak: Potrzebujemy dobrego wynagrodzenia, by móc po prostu grać
I tylko szwajcarskie piłkarki długo wydawały się na tę pogodę odporne - od początku meczu ruszyły na Norweżki tak, jakby tego wieczora miały być niezniszczalne. Nie kalkulowały i nie zostawiały sił na później. Dynamiczniej ruszały do niemal każdej piłki, biegały jak nakręcone. Były też szybsze, gdy wyścig po piłkę trwał kilkadziesiąt metrów. Może nakręcili je kibice, którzy podniośle odśpiewali hymn i już przed meczem zgotowali fantastyczną atmosferę, a później podrywali się z krzesełek za każdym razem, gdy widzieli choćby cień szansy na zdobycie bramki. A może tak dobrze przygotowała je do tego turnieju selekcjonerka Pia Sundhage?
Wystarczyło parę minut, by zrozumieć słowa Sundhage, iż w życiu trenerki nie ma niczego piękniejszego i bardziej ekscytującego niż prowadzenie reprezentacji, która jest gospodarzem wielkiego turnieju. Na trybunach nie było zorganizowanego dopingu i chóralnych śpiewów, ale kibice reagowali na najdrobniejsze zagrania - oklaskiwali każde otwierające podanie, wstrzymywali oddech przy każdym strzale, oklaskiwali udane i nieudane próby. Aż wreszcie, w 28. minucie, wpadli w ekstazę, bo Nadine Riesen trafiła do bramki i dała Szwajcarii zasłużone prowadzenie. Nie było w tym grama przypadku - był to kolejny atak Riesen lewą stroną, gdzie miała dużo miejsca i czasu. Wcześniej bezskutecznie szukała podań w pole karne do wbiegających koleżanek, więc w końcu - nieco zniecierpliwiona - wykończyła akcję sama. Wyszło znakomicie.
Organizacja - świetna. Atmosfera - równie dobra. A na boisku jedna z największych niewiadomych
Szwajcaria przeszła długą drogę, by cieszyć się tym meczem. Jeszcze w 1957 r., dziennik "Sport", zapowiadając sparingowy mecz między Niemkami a Holenderkami, który odbywał się w Bazylei, kpił, iż to wydarzenie cyrkowe, a nie piłkarskie. Dziś już tej gazety nie ma. Upadła. Podobnie, jak tego typu przekonania. Szwajcaria czuje, iż właśnie nadrabia stracony czas. Do końca lat 60. kobiety nie mogły grać w jedenastoosobową piłkę, a do 1993 r. krajowe ligi działały jedynie amatorsko i nie były zintegrowane ze szwajcarską federacją. Fakt, iż trzydzieści lat później Szwajcaria została gospodarzem Euro, jest sukcesem samym w sobie.
Gdy spacerowaliśmy wokół Stadionu Świętego Jakuba dwie-trzy godziny przed meczem, nie mieliśmy wrażenia, iż ten turniej przyszedł za szybko. Organizacja - świetna. Atmosfera - równie dobra. A wejście na trybuny tylko to wrażenie spotęgowało - na największym stadionie tych mistrzostw, blisko 36-tysięcznym stadionie, trudno było znaleźć puste krzesełka. Wreszcie na chwilę dało się zapomnieć o całym zamieszaniu, który otaczał ten mecz. Szwajcarki, obok debiutantek, czyli Polek i Walijek, były największą niewiadomą tych mistrzostw. Trafiły do najłatwiejszej grupy z możliwych (z Norwegią, Finlandią i Islandią), ale za sobą miały sześć spotkań bez zwycięstwa w Lidze Narodów, co poskutkowało spadkiem do niższej dywizji. Tuż przed Euro napędziły się zwycięstwem 4:1 z Czechami, ale znacznie głośniej było o ich porażce 1:7 w sparingu z piętnastoletnimi juniorami FC Luzern. Zostawmy już na boku słuszność i powody tego poruszenia, bo poświeciliśmy temu osobny tekst, ale taki ferment tuż przed wielkim turniejem rzadko przynosi coś dobrego. A jakby tego było mało, w ostatnich dniach pojawiły się plotki, iż Sundhage - selekcjonerka z olbrzymim doświadczeniem i sukcesami - miała wymuszać na swoich piłkarkach grę wbrew zaleceniom lekarzy. Ponoć dokręciła całej drużynie śrubę tak bardzo, iż piłkarki miały dość jej metod jeszcze przed pierwszym meczem turnieju.
Szwajcarska bajka skończyła się w przerwie. Ale postronnemu trudno się nie zachwycić
Na pewno Szwajcaria nie była w tym meczu faworytem. To Norwegia miała w swojej jedenastce gwiazdy Barcelony, Chelsea i Lyonu. Ale długo te gwiazdy zostały przyćmione zespołową pracą Szwajcarek, które wyszły na boisko z garścią pomysłów na to, jak atakować - bardzo aktywna lewa strona boiska i notorycznie włączająca się do ataków Nadine Riesen, i jak ograniczyć kontrataki rywalek - zagęszczenie środka pola, wysoko wychodzące środkowe obrończynie. Ale szwajcarska bajka skończyła się w przerwie. Zaraz po niej Ada Hegerberg doprowadziła do wyrównania po rzucie rożnym, a po chwili było już 2:1 dla Norwegii, bo piłkę do swojej bramki wbiła Julia Stierli. Z gry Szwajcarii wyparował luz, który tak bardzo chciała zobaczyć Sundhage.
Jako obieżyświatka pracująca wcześniej w Szwecji, Stanach Zjednoczonych, Brazylii i Chinach, z pasją rozprawiała w ostatnich miesiącach o tym, jak mentalność i ogólnonarodowe cechy wpływają na postawę reprezentacyjnych drużyn. W Brazylii spotkała piłkarki, które chciały grać w rytmie samby, bawiły się piłką i nieustannie szukały efektownych zagrań. Amerykanki opisała jako stworzone do uprawiania sportu, bo zawsze wychodziły na boisko z przekonaniem, iż wygrają, a gdy im nie szło, nie traciły wiary w siebie. Szwedki z kolei wierzyły w zespołową pracę, nie miały problemu, by podporządkować się w imię wyższego dobra. To były fundamenty, na których budowała swoje drużyny. A Szwajcaria? Wydawała jej się zbyt uporządkowana, za grzeczna. - To kraj, w którym wsiadasz do pociągu i wiesz, iż nie spóźni się choćby o dwie minuty. I moje zawodniczki też chcą takie być. Dokładne i bezbłędne. W piłce to niemożliwe. Nie możesz bać się popełnić błędu, nie możesz unikać ryzyka. Musisz improwizować. Z tym mamy problem. Moje piłkarki potrafią pokazać te cechy w klubach, ale w kadrze dzieje się to jeszcze za rzadko - mówiła w marcu dziennikowi "Blick".
Głośno zastanawiała się wtedy, czy Euro nie nadejdzie zbyt szybko, by zdążyła zmienić mentalność swoich piłkarek. I faktycznie – z każdą upływającą minutą w ich grze pojawiało coraz więcej nerwów i błędów. choćby tych najprostszych, jak zagranie piłki ręką w swoim polu karnym, po którym sędzia podyktowała rzut karny. Hegerberg nie trafiła jednak w bramkę. Wciąż było 2:1 i znów na trybunach zrobiło się bardzo głośno, a Szwajcaria ruszyła naprzód. Mogliśmy mieć filmowy zwrot akcji, bo już w kolejnej akcji po niewykorzystanym karnym przez Hegerberg, sędzia znów - tym razem po drugiej stronie boiska - wskazała na rzut karny. Lia Walti była już gotowa do oddania strzału, ale VAR odwołał tę decyzję sędzi. Szwajcarki musiały znaleźć wyrównującego gola w inny sposób. Próbowały dośrodkowaniami, próbowały też strzałami z dystansu. Atakowały ziemią i z powietrza. Jeszcze w 90. minucie przeprowadziły akcję, w której oddały trzy strzały. Ale żaden z nich nie był celny.
Święto ma więc poważną skazę. Mecz z Norwegią pozostawi w Szwajcarkach i Szwajcarach olbrzymi niedosyt, ale powinien też nieco ich uspokoić - drużyna jest przygotowana znacznie lepiej, niż wskazywały na to ostatnie wyniki i atmosfera przed turniejem. Mecze z Islandią i Norwegią powinny być łatwiejsze. Patrząc jednak na cały ten wieczór postronnym okiem, trudno się nie zachwycić - i opakowaniem tego meczu, i jego zawartością.