Słowa polskiego milionera brzmią jak żart. Piękny sen zamienia się w katastrofę

4 godzin temu
Wystarczyły trzy mecze bez zwycięstwa w lidze, by słowa Roberta Dobrzyckiego o cierpliwości, patrzeniu na drużynę z dystansem, studzeniu emocji i zrozumieniu futbolowych niuansów poszły do kosza. Widzew za rządów jednego z najbogatszych Polaków miał być nowoczesnym, wzorowo zarządzanym klubem, a stał się ofiarą ekstraklasowego myślenia i przerośniętych ambicji - pisze Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Remis z Wisłą Płock (1:1) i dwie porażki z Cracovią (0:1) oraz Pogonią (1:2) wystarczyły, by Zeljko Sopić przestał być trenerem Widzewa Łódź. Chorwat, który w marcu podpisał 2,5-letni kontrakt, miał zbudować w ekstraklasie nową potęgę, a tymczasem po niespełna sześciu miesiącach z hukiem wyleciał z roboty.


REKLAMA


Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca


Czy z perspektywy ekstraklasowego piekiełka powinniśmy być zaskoczeni? Ani trochę. Ale przecież Widzew miał być inny. Robert Dobrzycki, jeden z najbogatszych Polaków, który pod koniec marca został większościowym właścicielem Widzewa, zapowiadał zmiany nie tylko w zespole, ale również w myśleniu i prowadzeniu klubu. Wystarczyły jednak pierwsze, drobne niepowodzenia, by Dobrzycki zmienił zdanie o 180 stopni i podjął decyzję o drastycznych zmianach.
Rzeczywistość zweryfikowała Dobrzyckiego
- Mam świadomość, iż kibice liczą, iż ta maszyna od razu zadziała, a na wyniki nie trzeba będzie długo czekać. Te oczekiwania pojawiły się samoistnie – ja nigdy ich nie pompowałem. Przeciwnie – staram się studzić emocje. Działamy zgodnie z planem, ale biorę pod uwagę także mniej optymistyczne scenariusze. Chciałbym, żeby od razu było dobrze, ale uczciwie mówię: początki mogą być trudne - mówił Dobrzycki w połowie lipca w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego Onet".
Czy początek sezonu Widzewa był idealny? Na pewno nie. Można choćby powiedzieć, iż był poniżej oczekiwań. Zwłaszcza iż styl gry drużyny Sopicia nie rzucał na kolana. Ale siedem punktów w sześciu meczach i dziewiąte miejsce w tabeli to też żadna tragedia dla klubu, którego celem w końcówce poprzedniego sezonu było utrzymanie w ekstraklasie. Ot, spore pole do poprawy i nie najgorsza pozycja wyjściowa do ataku na wyższe lokaty w tabeli.
Początek może nie był trudny, jak mówił Dobrzycki, ale na pewno co najwyżej przeciętny. I to wystarczyło, aby kredyt zaufania do Sopicia się wyczerpał. Widzew gwałtownie stał się ofiarą własnej, przerośniętej ambicji. Przerośniętej, bo choć przed sezonem Dobrzycki zapowiadał, iż ważniejszy od wyników będzie dla niego rozwój i postęp klubu, to rzeczywistość gwałtownie go zweryfikowała.


- Statystycznie nasze wyniki wyglądają dobrze. Wyniki na koniec meczów nie wyglądają dobrze. I to jest przykre. (...) Wyniki i średnia punktów są, jakie są. Indywidualnie wyglądamy nieźle na poszczególnych pozycjach. Są transfery, które odpaliły pierwszego dnia i nie będąc specjalistą, widzę to gołym okiem. Są transfery, na które musimy poczekać, które potrzebują więcej czasu. W drużynie jest potencjał, wartość dodana, której jeszcze nie widać – element zgrania, jakości całości drużyny i pomysłu na poszczególne mecze - mówił w poniedziałek Dobrzycki, cytowany przez portal weszlo.com.
Chociaż we wtorek "Przegląd Sportowy Onet" informował, iż na los Sopicia wpłynęła też słaba komunikacja z otoczeniem, to nikt nie ukrywa, iż gdyby trener miał ciut lepsze wyniki, to wciąż pracowałby w Widzewie. Już pierwsze niepowodzenie sprawiło, iż Dobrzycki ugiął się pod rosnącą presją i niezadowoleniem kibiców. Lub - jak pisze Bartłomiej Derdzikowski z łódzkiej "Wyborczej" - sam tę presję wytworzył.
Okoliczności nie pomogły Sopiciowi
A przecież Widzew miał być długofalowym projektem, o czym mówił sam właściciel klubu. Latem w klubie doszło do kadrowej rewolucji. Do Widzewa przyszło aż 11 nowych piłkarzy, odeszło z niego 14. Sam Dobrzycki przyznawał, iż Sopić będzie potrzebował czasu, by to wszystko poukładać i ze zbieraniny graczy stworzyć drużynę. Cierpliwości wystarczyło raptem na miesiąc.
- Zapowiedzieliśmy, iż do drużyny dołączy choćby dwunastu nowych zawodników, co wiąże się z podobną liczbą odejść. To duża skala zmian, ale wynika z oceny jakości poprzedniego składu – jego przebudowa to dziś priorytet. Działamy szybko, by nowi piłkarze mieli czas się zgrać, choć wiem, iż to nie będzie łatwe – mówimy o zupełnie nowym zespole, który dopiero się tworzy - dziś te słowa Dobrzyckiego ze wspomnianego wywiadu brzmią jak żart.


Nowy właściciel Widzewa wydaje się człowiekiem rozsądnym. Właścicielem, który weźmie pod uwagę nie tylko skalę zmian w drużynie, ale też elementy przypadku, które często wpływają na wyniki meczów piłkarskich. O nich też publicznie opowiadał.
- W dłuższej perspektywie racjonalne decyzje powinny prowadzić do konkretnych rezultatów, ale na krótką metę mogą zostać zakłócone przez czynniki losowe. To trzeba brać pod uwagę. Dlatego tak ważna jest cierpliwość – i mam nadzieję, iż społeczność Widzewa będzie potrafiła ją wykazać. Sam jestem kibicem, więc też chciałbym, żeby było jak najszybciej i jak najlepiej. Ale w piłce czasem ktoś trafi w słupek, poprzeczkę albo nie wykorzysta karnego. Tego nie da się zaplanować - mówił Dobrzycki. I widocznie o tych słowach zapomniał.
Nie byłoby zwolnienia Sopicia, gdyby nie przypadki losowe, na które trener nie miał wpływu. Bo czy Chorwat mógł przewidzieć koszmarne błędy piłkarzy i katastrofalną końcówkę meczu z Jagiellonią, który Widzew przegrał 2:3, mimo iż do 91. minuty prowadził 2:1? Czy Sopić marnował dobre okazje w meczu z Wisłą Płock i to on podjął kontrowersyjną decyzję o braku rzutu karnego dla jego drużyny? Czy to Chorwat nie uznał gola Frana Alvareza w przegranym meczu z Cracovią? Wreszcie czy to Sopić, czy jednak Sebastian Bergier zobaczył głupią czerwoną kartkę w ostatnim spotkaniu z Pogonią?
A może winni byli piłkarze?
To wszystko gdybanie, ale można śmiało założyć, iż w bardziej sprzyjających okolicznościach Widzew miałby więcej punktów i nikt o zwolnieniu Sopicia by choćby nie pomyślał. Ale Widzew punktował za słabo, więc niezależnie od wymienionych zdarzeń Chorwat z klubu wyleciał. Następcą zostanie jego asystent, Patryk Czubak. Ciekawe, czy jemu w krótkim czasie uda się odmienić zlepek przeciętnych piłkarzy.


Tak, przeciętnych, bo chociaż Widzew dokonał kadrowej rewolucji, to do drużyny nie trafiły przecież wielkie gwiazdy. Największą z nich, za którą łodzianie zapłacili aż 1,5 mln euro, uchodził Mariusz Fornalczyk. 22-latek błysnął w poprzednim sezonie w Koronie Kielce, ale rozgrywki skończył raptem z czterema golami i czterema asystami. W tym sezonie w sześciu meczach na koncie ma tylko trzy żółte kartki.
Kibice oczekują od Widzewa dobrych wyników i wysokiego miejsca w tabeli, ale pytanie, czy w ogóle mają ku temu podstawy? Sprowadzeni hurtowo piłkarze na razie nie dali jakości, a za ich błędy posadą zapłacił trener, co w Polsce jest zjawiskiem wyjątkowo częstym. Odpowiedź, kto miał rację, poznamy za kilka miesięcy, o ile oczywiście Czubakowi będzie dane tyle z drużyną pracować.
Idź do oryginalnego materiału