Magdalena Fręch ma za sobą wyjątkowy wieczór. W nocy z czwartku na piątek polskiego czasu pokonała 6:2, 6:2 samą... Venus Williams. Panie zmierzyły się w II rundzie turnieju WTA 500 w Waszyngtonie. Powrót na kort 45-letniej legendy tenisy niewątpliwie był wielkim wydarzeniem. O jej meczu z Polką szeroko rozpisuje się m.in. "Washington Post".
REKLAMA
Zobacz wideo To dlatego Świątek wygrała Wimbledon! Spełniła marzenie, o którym nam opowiadała
To dlatego Williams wróciła na kort. "Nie harowałaby w upale i wilgoci, gdyby nie..."
Dla Williams był to pierwszy turniejowy występ od ponad roku. Po raz ostatni zagrała w marcu 2024 r. z Miami. Dlatego też już na wstępie artykułu nie mogło zabraknąć pytania: "Dlaczego?". Dziennikarze zastanawiali się, po co jej to wszystko było, skoro "jej znakomite dziedzictwo jest niepodważalne, a gablota z trofeami pełna".
gwałtownie jednak znaleziono odpowiedź. - Czasami powrót na kort pod koniec kariery może wynikać po prostu z miłości do gry. (...) Williams nie harowałaby w upale i wilgoci, gdyby nie miała w sobie pasji - przekonywała gazeta.
Jak zaznaczyła, wcześniejsze, wtorkowe zwycięstwo Williams nad Peyton Stearns uczyniło ją drugą najstarszą kobietą, która wygrała mecz singlowy w turnieju tej rangi. Starsza od niej była jedynie Martina Navratilova, która zwyciężała w wieku 47 lat w 2004 roku. - Pokazała, iż późne wznowienie kariery nie musi być męczącą, ostatnią próbą odzyskania znaczenia ani żenującym dowodem na to, iż sportowiec nie potrafi pójść dalej. Jej przesłanie było proste: "Doskonałość nie ma granic" - dodano.
Tak "Washington Post" podsumowało grę Williams i Fręch. "Najbardziej rzucająca się cecha"
Dziennikarze nie mogli wręcz wyjść z podziwu, gdy zobaczyli, co Amerykanka przez cały czas może zrobić na korcie w wieku 45 lat. - Najbardziej rzucającą się w oczy cechą Williams - poza faktem, iż wciąż potrafi uderzać serwisem z prędkością 182 km/h - była jej swoboda - choćby w czwartek, gdy jej wciąż potężne uderzenia z głębi kortu zawodziły, a ona sama miała problemy z dobijaniem dobrze wymierzonych piłek przeciwniczki - relacjonowali.
Na Polkę to jednak nie wystarczyło. - Fręch, 24. tenisistka świata, która dotarła do czwartej rundy tegorocznego Australian Open, postawiła sobie za punkt honoru, by zmusić Williams do ciągłego poruszania - wyjaśniło "Washington Post". Taktyka okazała się skuteczna, bo Amerykanka zaraz po zakończonym meczu wydawała się naprawdę wyczerpana. Mimo to na jej twarzy gościła radość. - Nigdy nie wyglądała na tak szczęśliwą po porażce - podsumowała gazeta.