Robert Lewandowski odbył "pozytywne rozmowy" z Chicago Fire i po zakończeniu sezonu może przenieść się do amerykańskiej MLS - tak wynika z informacji, jakie we wtorek przekazali dziennikarze BBC.
REKLAMA
Zobacz wideo "Atmosfera stała się nie do zniesienia". Brzęczek odpowiada Lewandowskiemu
Sytuacja ma być na tyle poważna, iż Chicago Fire wpisało choćby Lewandowskiego na "discovery list", czyniąc z niego priorytet transferowy na lato. Oznacza to, iż gdyby inny klub MLS chciał zakontraktować kapitana reprezentacji Polski, musiałby najpierw zapłacić konkretną kwotę Chicago Fire.
Plotki na temat przyszłości Lewandowskiego - przynajmniej na razie - trzeba traktować z dystansem. W najbliższym czasie będzie ich tylko przybywać. Kontrakt jednego z najlepszych napastników na świecie z Barceloną wygasa za kilka ponad pół roku, nic dziwnego, iż będzie on łączony z kolejnymi ligami i klubami.
Po drugie, sam Lewandowski przyznał niedawno, iż jeszcze nie wie, gdzie chciałby zakończyć karierę. - Wciąż nie znam odpowiedzi. Nie spieszę się, jestem w zgodzie ze sobą, to najważniejsze. Muszę czuć, co jest dla mnie najlepsze. Teraz jestem spokojny i na tę chwilę nie oczekuję niczego więcej. Nie muszę myśleć o przyszłości - mówił 11 listopada w trakcie konferencji prasowej na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
Co jednak, gdyby Lewandowski rzeczywiście zdecydował się przenieść za Ocean? O ile pod pewnymi względami byłby to ruch logiczny i w pełni zrozumiały, o tyle gryzłby się on z tym, co w karierze 37-letniego napastnika od zawsze jest najważniejsze: sportową ambicją i wiecznym głodem wygrywania.
Ruch marketingowy
Gdyby Lewandowski podpisał kontrakt z Chicago Fire, ten ruch należałoby postrzegać bardziej jako marketingowy niż sportowy. Ale to nic złego. Lewandowski już swoje w życiu wygrał, swoje nastrzelał, na stałe przeszedł do historii futbolu i ma pełne prawo decydować o tym, jak i gdzie zakończy karierę.
Przenosiny do Chicago byłyby jednak zupełnie czymś innym niż transfer do Milanu, który wciąż może grać w Lidze Mistrzów, czy pozostanie na jeszcze jeden rok w Barcelonie, co według hiszpańskich mediów wciąż może być priorytetem Lewandowskiego. Wyjazd do USA wiązałby się przede wszystkim z rozwojem marki Lewandowskich niż sportem samym w sobie.
Przedsmak tego, co mogłoby czekać ich w Stanach Zjednoczonych, Lewandowscy mieli przy okazji niedawnego Święta Niepodległości. Para z tej okazji została zaproszona do Nowego Jorku, a kapitan reprezentacji Polski miał zaszczyt rozświetlić ikonę miasta, znane na całym świecie Empire State Building. Wydarzenie było o tyle istotne, iż miało miejsce pierwszy raz w historii. Wcześniej z okazji 11 listopada w Nowym Jorku na biało-czerwono podświetlano inne budynki, ale nigdy tego ikonicznego.
Wydarzenie odbiło się szerokim echem nie tylko w Polsce i USA, bo skrót z niego przewijał się na całym świecie. Lewandowski przedstawiany był nie tylko jako ambasador naszego kraju, ale przede wszystkim jako jeden z najlepszych napastników historii. Żaden inny kraj niż USA nie zapewniłby mu takiego rozgłosu, co na pewno nie było mu obojętne w kontekście szerzenia i rozwoju własnej marki.
A tu Lewandowski wciąż ma spore pole do popisu. Do Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo, którzy według "Forbesa" poza boiskiem zarabiają odpowiednio 70 i 50 mln dol. rocznie, Polak oczywiście się nie zbliży, ale może znacząco poprawić swój wynik. w tej chwili - według nieoficjalnych źródeł - Lewandowski poza boiskiem zarabia rocznie około 10 mln dolarów. To kwota imponująca, ale wciąż dwukrotnie mniejsza niż zarabiają Kylian Mbappe (25 mln), Erling Haaland, Vinicius Junior oraz Mohamed Salah (po 20 mln).
Wyjazd do USA byłby też krokiem naprzód dla Anny Lewandowskiej, która również mogłaby promować swoją markę za oceanem. Żona kapitana reprezentacji Polski zrobiła to już np. w listopadzie, bo kiedy 37-latek pojechał na zgrupowanie, ona została w USA jeszcze przez kilka dni, co chętnie i ze szczegółami pokazywała na Instagramie.
Jeden z najgorszych klubów MLS ostatnich lat
Taka przyszłość Lewandowskich nie byłaby niczym dziwnym. W takim kontekście byłby to ruch naturalny, na który już wcześniej decydowało się wiele gwiazd u schyłku piłkarskiej kariery. Ale transfer do Chicago Fire byłby jednak bardzo zaskakujący pod względem sportowym.
Lewandowski przez całą swoją karierę przyzwyczaił nas do rozwoju i poszukiwania nowych wyzwań. W tym sensie w 2022 r. za ciasny zrobił się dla niego choćby Bayern Monachium. Lewandowski zawsze chciał więcej, dlatego przeniósł się do Barcelony, gdzie rywalizacja, oczekiwania i presja są na jeszcze wyższym poziomie niż w Bawarii.
Poziom MLS oczywiście nijak ma się do najlepszych lig Europy, ale choćby w skali USA Chicago Fire to klub co najwyżej przeciętny. Z wielkim, od lat marnowanym potencjałem, ale co najwyżej przeciętny. Dość powiedzieć, iż ten sezon był dopiero pierwszym od ośmiu lat, w którym klub awansował do play-offów i pierwszym od 2009 r., w którym drużyna wygrała mecz poza sezonem zasadniczym.
Awans do play-off drużyna Gregga Berhaltera wywalczyła dzięki wygranej w barażu z Orlando City, ale sezon zakończyła po dwóch porażkach z Philadelphia Union w pierwszej rundzie. Mimo to sezon został uznany za pozytywny, bo Chicago Fire zagrało w play-off dopiero trzeci raz od 2010 r. Klub ustanowił też rekordy zwycięstw na wyjeździe w trakcie sezonu (dziewięć) i strzelonych goli (68). To postęp, ale w skali całej ligi nie ma się czym zachwycać. Ot, zwykły, kilka znaczący średniak.
Dla mistrzów MLS z 1998 r., w którego barwach w przeszłości grali Piotr Nowak, Roman Kosecki, Jerzy Podbrożny, a kilka lat temu Przemysław Frankowski, to jednak wiele. Od lat Chicago Fire uważane było za jeden z najgorszych i najgorzej zarządzanych klubów w MLS.
Mimo wielkich zapowiedzi i potencjału klub z roku na roku osuwał się coraz niżej. W 2015 i 2016 r. Chicago Fire było choćby wybierane najgorszą drużyną sezonu. W wyjściu z marazmu w ostatnich latach klubowi nie pomogły ani gole Nemanji Nikolicia, który po transferze z Legii Warszawa został drugim w historii najlepszym strzelcem, ani głośne transfery Bastiana Schweinsteigera i Xherdana Shaqiriego. Rozczarowanie goniło rozczarowanie, w czym nie pomagały brak spójnej koncepcji w budowaniu klubu, nieodpowiedzialne wydawanie pieniędzy i zwalnianie kolejnych trenerów.
Mimo iż miniony sezon pod wodzą Berhaltera dał kibicom nadzieje na lepszą przyszłość, to wciąż nikt nie wyobraża sobie, by Chicago Fire w kolejnych latach mogło na poważnie włączyć się w walkę o tytuł. A przecież to coś, co napędzało Lewandowskiego przez całą karierę. Naprawdę trudno wyobrazić sobie 37-latka w tak przeciętnym klubie.
Bo dzisiaj to Chicago Fire dużo bardziej potrzebuje Lewandowskiego, niż jemu potrzebne jest Chicago Fire. Sprowadzenie Polaka byłoby sposobem na przyciągnięcie nowych kibiców do klubu, który w 2028 r. ma przenieść się na nowy stadion. A kto mógłby zadziałać lepiej niż gwiazda formatu Lewandowskiego i przy okazji rodak amerykańskiej Polonii, której liczbę w Chicago szacuje się choćby na dwa mln osób.
To, iż w Chicago jest głód wielkiej piłki, pokazywały domowe mecze Fire z Interem Miami. Na spotkania z klubem Messiego bez problemu sprzedali w Chicago ponad 60 tys. biletów na Soldier Field, kiedy średnia frekwencja w ostatnich sezonach była choćby trzy razy mniejsza. O ile Lewandowski potrzebuje USA, a Chicago Fire potrzebuje Lewandowskiego do rozwoju marki, o tyle wątpliwe, by 37-latkowi na koniec kariery potrzebna była frustracja spowodowana dużo gorszymi wynikami. W końcu Lewandowski zawsze jest nienasycony.

11 godzin temu














