Żużel. 125 za sześciopak, Warszawa niezdobyta i powściągliwy Webber, czyli GP na Narodowym (REPORTAŻ))

6 godzin temu

Dwa tygodnie temu wspólnie z Wami zaglądaliśmy za kulisy inauguracyjnego Grand Prix w bawarskim Landshut. Dziś, tradycyjnie, bierzemy pod „lupę” sobotni turniej w Warszawie. Sprawdziliśmy szokujące ceny stadionowego cateringu, a o opinie na temat zawodów nazywanych przez organizatorów największym świętem żużla na świecie dopytaliśmy kibiców. Zapraszamy!

Jedno jest niemal pewne. Gdyby turniej miał odbyć się na torze pozbawionym dachu, to zawody nie doszłyby do skutku ze względu na pogodę. Ona w dniach poprzedzających zawody mocno nie dopisywała. Kilka godzin przed startem zmagań przy stadionie padał lekki grad. Na szczęcie organizatorom pogoda kilka mogła zrobić.

Tor ma dach i całe szczęście. Szkoda jednak tego wszystkiego wokół turnieju. Jak pogoda będzie taka, jaka jest, to na pewno ludzie przyjdą na ostatnią chwilę i nie wszyscy będą mieli ochotę na szukanie atrakcji obok stadionu – mówił nam przed zawodami Sławomir Dudek, ojciec trzeciego zawodnika Grand Prix w Warszawie. Aura faktycznie miała wpływ na obecność fanów w strefie kibica, o której za chwilę.

Promocja zawodów? Tu nie można narzekać. O Grand Prix na Narodowym było w stolicy głośno, a reklamę turnieju systematycznie mogli oglądać pasażerowie komunikacji miejskiej w Warszawie. Dawała ona efekt. Niżej podpisany był świadkiem jak dwóch młodych chłopaków w tramwaju kupowało bilety na sobotnie zawody właśnie pod wpływem ów zachęty w komunikacji miejskiej.

– Idziemy, zobaczymy. Jest ten Polak Zmarzlik i pewnie wygra, bo parę razy był już mistrzem świata – mówił jeden z wybierających się kolegów.

Atrakcje dla kibiców? Tradycyjne. Swoje miasteczko postawili organizatorzy Grand Prix i nie pojawiło się w nim nic lokalnego. W Landshut była na przykład zjeżdżalnia na skrzynkach od piwa. Jedyną nowością jaka rzuciła nam się w oczy była trampolina, która – pewnie ze względu na pogodę – była w stanie „spoczynku”. Sporym zainteresowaniem cieszył się za to obecny sporadycznie w miasteczku symulator startu oraz oczywiście strefa autografowa.

– Jeżdżę z turnieju na turniej i tak naprawdę atrakcje, jak to Pan nazywa, wciąż te same. Nic się nie zmienia. Mi zawsze do gustu przypada otrzymanie darmowego Monstera, choć szkoda, iż puszkę otwierają – mówił nam Pan Zbigniew z Gdańska.

Nie brakowało również „stoiska” sponsorów zawodów – Superbetu oraz Bolla. O ile w tym pierwszym królowały wystawione motocykle, o tyle w tym drugim rządziły rozdawane gadżety i możliwość otrzymania autografów czy porozmawiania z zawodnikami sponsorowanymi przez producenta, między innymi, lakierów do samochodów.

– Czekam dzisiaj na dwie rzeczy. Pierwsza to wygrana Martina Vaculika, druga to otrzymanie czapeczki Bolla, na którą od dłuższego czasu z synem polujemy. Martin tu przeważnie dobrze jeździ, zna tor, więc pora na wygraną – mówił nam z kolei Pan Jarosław.

Nie ulega wątpliwości, iż to właśnie stoisko Bolla w momencie rozdawania autografów i obdarowywania kibiców gadżetami cieszyło się największym wzięciem. Część wydarzeń z tego miasteczka mieliśmy okazję relacjonować Wam na naszym facebooku,

– Proszę, pogratulujcie firmie takiej aktywności i relacjonowania tego na żywo. Fajnie, iż sponsor pamięta o kibicach, a my w Anglii mogliśmy się dowiedzieć co do powiedzenia mają zawodnicy przed turniejem – pisał nam krótko po zakończeniu relacji menadżer reprezentacji Anglii, Rob Painter.

Celebryci na trybunach? Tych nie brakowało. Loże były – w przeciwieństwie zwykłych miejsc – wyprzedane w komplecie. Najważniejsza z gwiazd to były zawodnik Formuły 1, Mark Webber. Co ciekawe, my spotkaliśmy Australijczyka, kiedy spacerował jeszcze w okolicach PGE Narodowego, przez niewielu rozpoznawany.

– Wywiadów dziś nie będę udzielał. Proszę zrozumieć. Prywatnie możemy sobie porozmawiać, a faworyta nie wskażę. Liczę na fajne zawody – mówił nam trzeci zawodnik świata w okresie 2013.

Za „celebrytów” uważają się również niektórzy z działaczy polskich klubów żużlowych. Nie do końca wiadomo czy wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, iż pełniona funkcja obliguje publicznie do określonych zachowań. Jeden z działaczy klubu Metalkas 2. Ekstraligi, który pretenduje do awansu, pisząc żargonem, ledwo trzymał się na nogach, z kolei jeden z działaczy drugoligowych – mocno gestykulując i łapiąc za „szmaty” ku uciesze obserwatorów – tłumaczył innemu koledze – działaczowi – iż GKSŻ wlepia kary, ale nie ma ochoty wlepić mu zaproszenia na zawody”. – Alkohol puszcza hamulce. Jak ktoś tu przyjeżdża obejrzeć zawody i do tego jeszcze nie pije, to ma „ubaw” patrząc na zachowania kolegów. Myślę, iż działacz jednego z pierwszoligowych klubów jeszcze awansu nie ma, ale już jest mistrzem w robieniu „wiochy” – mówił nam jeden ze znaczących mecenasów polskiego żużla.

Zawody pod kątem sportowym? Mijanek na torze za wiele nie było i – co najgorsze – po raz kolejny okazało się, iż nie wygrał zawodnik z Polski. To już dziewiąta nieudana próba zdobycia stolicy przez Polaka.

– Pierwszy będzie dzisiaj Polak i stawiam nie na Zmarzlika, a na Dudka. On to dzisiaj weźmie – mówił nam po pierwszej serii Pan Adam z Gliwic. Zawody zakończyły się sukcesem Jacka Holdera, którego dobry występ przewidział nie kto inny, jak znany żużlowy kapelan Piotr Prusakiewicz z Torunia. – Liczę na dobry wystąp Zmarzlika, Dudka i Holdera – mówił nam przed zawodami duchowny fan żużla.

Kolejny doskonały występ w Grand Prix na Narodowym zanotował Brady Kurtz i to on w tej chwili jest liderem klasyfikacji przejściowej. Ma dwa punkty przewagi nad Bartoszem Zmarzlikiem.

– Brady jest w gazie i to dobrze dla cyklu, iż Bartek ma konkurencję. Robi się ciekawie, będą emocje, a na końcu, najpóźniej w Vojens, znowu Bartek będzie miał złoto. Mistrzowie nie są robotami, mogą też przegrywać – mówili nam po zawodach kibice z Lublina.

Tradycyjnie zaglądamy do stadionowej gastronomii. Ta była bez wątpienia jedyna w swoim rodzaju, szczególnie dla miłośników chmielowego trunku. Piwo w „formacie” 0,4 kosztowało jedyne… 22 złote, sześciopak w promocji 125 złotych. Za sok trzeba było dopłacić… trzy złote.

– Przyjechaliśmy tutaj na żużel i, jak wiadomo, piwko do żużla pasuje. 22 złote za kubek 0.4 to jednak ostre przegięcie. Jak dodamy do tego ceny biletów plus jakaś zapiekanka czy hot-dog, to robi się „niezła” dla kieszeni impreza. Nic dziwnego, iż chyba ludzi było mniej aniżeli w zeszłym roku, zresztą chyba na pewno, bo jakoś nikt się frekwencją nie chwalił – mówił nam jeden z kibiców talentu Roberta Lamberta.

Z kronikarskiego obowiązku dodamy, iż zapiekanka kosztowała 25 złotych, hot- dog tyle sam, o a fani popcornu wyceniani byli na tę samą kwotę. Zestawy także mogły szokować, bo np. piwo z nachosami „chodziło” po 59 złotych.

– Piwo swoje kosztuje, ale – co najważniejsze – nie jest „chrzczone”- stwierdził naczelny naszej strony Bartosz Rabenda, który – o czym mało kto wie – jest hobbystycznie degustatorem, w pozytywnym słowa znaczeniu, piwa.

Zwieńczeniem wygranej Holdera był tradycyjny przejazd zawodników samochodami sponsora wokół toru i pokaz sztucznych ogni. To już tradycja. Zostanie przerwana jednak na rok. Grand Prix na Narodowy powróci w okresie 2027. – Za rok w Warszawie odbędzie się Drużynowy Puchar Świata i już teraz serdecznie zapraszamy – kończył sobotni wieczór stadionowy spiker, który – co interesujące – był też swoistym bohaterem sobotniego wieczoru.

– Zawody jak zawody. Za wiele emocji nie było. Doskonale jednak starał się je przekazać kibicom spiker zawodów. To właśnie jego chrypliwy, ciągnący się w nieskończoność okrzyk Patryyyyyyk Duuudeeek najbardziej zapamiętam z tych zawodów. Fajnie potrafił rozruszać kibiców. Wielka szkoda, iż nie wygrał po raz kolejny żaden z Polaków oraz szkoda Jasona Doyla, który przedwcześnie zakończył zawody – mówiła nam Pani Marzena z warszawskiego Wilanowa.

Idź do oryginalnego materiału