O tym, ile kolekcjonerzy żużlowych gadżetów są w stanie zapłacić za kolejne pamiątki do swojej kolekcji najdobitniej przekonujemy się podczas corocznej „Żużlowej paczki”. Kolekcjoner, kolekcjonerowi jednak nie równy. W Polsce nie brak paru „zapaleńców”, którzy za plastron czy kevlar naprawdę są oddać wiele, a ich zbiory to niekiedy prywatne muzeum czarnego sportu. Swego czasu rozmawialiśmy z mocno obecnym w mediach społecznościowych Grzegorzem Sońskim. Dziś o pasji do zbierania żużlowych gadżetów rozmawiamy z kolei ze stroniącym od prasy gorzowskim kolekcjonerem, Radosławem.
Radek, na początek nie może być innego pytania. Jak zaraziłeś się żużlem?
Tutaj nie będę wyjątkowy. Pasja została przekazana z ojca na syna. Mój tato był w latach 60. ubiegłego wieku odpowiedzialny za muzykę na stadionie. Był też obecny przy montażu oświetlenia podczas pamiętnego meczu Stali Gorzów z Poole Pirates. Ja w pewnym momencie wylądowałem na stadionie Stali w roli osoby od obsługi nagłośnienia i parę dobrych lat spędziłem na „wieży” obok stanowiska sędziego. Żużel pochłonął mnie od małego, ponoć byłem na stadionie jeszcze u mamy w brzuchu (śmiech – dop.red.). Pamiętam jeszcze czasy, jak się zajmowało ulubione miejsca na stadionie. Nie było oczywiście miejsc numerowanych czy krzesełek. Brało się koc, parasole i wchodziło na stadion po otwarciu bram i bez względu na pogodę „koczowało” do momentu rozpoczęcia spotkania. Najgorszą karą za dzieciaka było nic innego, jak zakaz stadionowy, czyli brak żużla live przez dwa najbliższe mecze domowe. By oddać moją miłość do tego sportu nadmienię, iż mieszkaliśmy na jedenastym piętrze w bloku, to był akurat ostatni poziom i przed naszymi oknami nic już nie zasłaniało pięknej panoramy miasta. Dzięki temu docierały do naszych okien odgłosy wejścia żużlowców w wiraż podczas treningów. To była najlepsza muzyka dla mojej młodej, kibicowskiej duszy (śmiech – dop.red.).
Z tego, co mi wiadomo, Twoja żużlowa kolekcja jest bardzo okazała. Próżno jednak szukać jej zdjęć, w przeciwieństwie do kolegów kolekcjonerów, w mediach społecznościowych. Można powiedzieć, iż trzymasz się „w cieniu”.
Ktoś mi kiedyś powiedział, iż jestem dalej analogowy, a nie cyfrowy, i coś w tym jest. Nie czuję fenomenu social mediów czy mediów. Tyle. Kolekcja jest spora i, co najważniejsze, wszystko w niej jest oryginalne. Nic nie jest czyszczone czy odnawiane. Najbardziej zniszczony plastron ma dla mnie większą wartość od pięknie zrobionej repliki. Ciężko by wymieniać co posiadam, ale na pewno nie brak pamiątek w różnych postaciach należących w przeszłości do Plecha, Jancarza, Gundersena, Antoniego Woryny i wielu innych legend światowego żużla.
Żużel. Marek Biernacki: Nie można kupić mojej kolekcji. Pod choinkę chciałbym dostać program z IMŚ w 1936 roku (WYWIAD) – PoBandzie – Portal Sportowy

Zawodnicy konkurują ze sobą na torze o punkty, kolekcjonerzy z kolei konkurują w zdobywaniu gadżetów do nich należących…
Jeśli mówimy o konkurencji, to w Polsce jest naprawdę spora grupa kolekcjonerów. Mnie akurat to cieszy, bo wszystkie działania ratujące pamiątki historyczne są na wagę złota. Dla mnie konkurencją są tak naprawdę te osoby, które się „uparły”, załóżmy, na jakąś pamiątkę Stali, której ja też akurat szukam. Wtedy mamy oczywiście konflikt interesów, cena idzie w górę. W materii walki o pamiątki Stali mam takiego „osobnika”, Damiana z Northhampton. Jednak mimo „głodu” pamiątek gorzowskiej Stali, żyjemy w przyjaźni. Mało tego, to właśnie Damian w momencie, kiedy ciężka choroba zaatakowała moją córkę, poznał mnie z Radem Beesmaniakiem, który bardzo pomógł mi w powiększaniu mojej kolekcji i zaangażował się jednocześnie w pomoc dla chorej Malwinki. W tym miejscu chciałbym mu podziękować za to, pozdrowić go i całą jego fantastyczną rodzinkę!
Kolekcjonujesz głównie plastrony?
Nie, absolutnie. Plastrony są na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o moje zainteresowania, ale jest miejsce na medale, kubki, kaski, kevlary czy takie historie, jak karty telefoniczne. Kiedyś karty telefoniczne też bywały „żużlowe”, w czasach budek telefonicznych. Jako ciekawostkę powiem, iż mam wszystkie ekstraligowe drużyny z 1992 roku na… pudełkach od zapałek.
Żużel. Sezon tuż, tuż, a Unia Tarnów… zaczyna prace na torze! – PoBandzie – Portal Sportowy
Żużel. Prezes ostro odpowiada dziennikarzowi! Pisze o kłamstwach, chodzi o tor! – PoBandzie – Portal Sportowy
Kiedy zacząłeś kolekcjonować?
Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Początkowo, wiadomo, były to programy żużlowe, a później jakoś to tak… ewoluowało. Były plakaty, proporczyki, czy naklejki aż doszło do plastronów. Warto pamiętać, iż w latach 80. świetne plakaty robiła Czechosłowacja. Dlaczego plastrony? To było niesamowite uczucie, jak oglądało się zawodnika, później miało się jego plakat załóżmy nad łóżkiem, a później z kolei było się właścicielem plastronu, w którym ten zawodnik się ścigał. Dla nas pasjonatów to tak, jakby miłośnik malarstwa Matejki miał w domu „Bitwę pod Grunwaldem” (śmiech -dop.red.).

A pierwszy swój gadżet pamiętasz?
Oczywiście, iż tak. Ojciec, nie wiem skąd, ale w połowie lat 80. ubiegłego wieku załatwił mi oryginalne żużlowe rękawice firmy Ulmer. Coś przepięknego. Mięciutka skórka pod i na górnej części dłoni, materiał z odlanym plastikiem, aby chronić przed kamyczkami. Cudo. No i powiem Ci, iż ja w nich z dobre dziesięć lat normalnie jeździłem na swoich szosowych motocyklach. Dokładnie takich samych używał w latach osiemdziesiątych Rysiu Franczyszyn.
O co stoczyłeś największą kolekcjonerską wojnę z konkurentami?
Odpowiem przewrotnie. Nie można w życiu mieć wszystkiego. Jak będziesz miał wszystko, to co dalej? Co wtedy z pasją? Ja zawsze wyznaczam widełki cenowe. Coś się wtedy uda, albo i nie. Nie uda się – trudno, może kiedyś jeszcze wróci taniej…
Pewnie nie odpowiesz na to pytanie, ale najdroższy zakup kolekcjonerski to?
Bywało, iż trzeba było wydać naprawdę sporo środków, ale ja też na takie sytuacje się odpowiednio wcześniej przygotowuję. Wiem na przykład, iż jest likwidowany jakiś zbiór, ustalam „widełki cenowe” i na tej podstawie kupuję. Odpowiem znaną maksymą: dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.
W takim razie inaczej. Najcenniejsze przedmioty w Twojej kolekcji?
Na pewno nie ma tego jedynego „naj”. Mam takie swoje TOP3. Na pewno należy do niego patera Edwarda Jancarza za zdobycie trzeciego miejsca w Drużynowych Mistrzostwach Świata w 1978 roku na torze w Landshut. Dodam do tego plastron Stali Gorzów z 1991 roku. Coś przepięknego. Flaga Stali na „wietrze”. Historyczna flaga Stali to był zawsze żółty trójkąt na błękitnym tle. Jak były maszty na stadionie, to właśnie ten motyw bardzo długo powiewał. Bo to jest tak naprawdę jedyny prawdziwy motyw. Szkoda, iż klub dziś o tym nie pamięta i nad tym faktem, uwierz, nie tylko ja ubolewam. Jak mnie na mieście mija klubowy bus, a na burcie wymalowana jest flaga i na niej dwa pasy żółty i niebieski zamiast trójkąta na błękitnym tle, to mi się odechciewa przyjść na mecz Stali. Trzecia rzecz to oryginalny medal Gary’ego Havelocka z 1992 roku za Drużynowego Mistrza Polski ze Stalą Gorzów. I tu ponownie mała historia. Gary, jak wiemy, to wyjątkowo barwna postać w żużlu. W sobotę we Wrocławiu wywalczył tytuł mistrza świata, w niedzielę jedzie mecz u nas, w Gorzowie. Cały Gorzów czeka na swojego mistrza. Gary wjeżdża po królewsku. Na tronie, w szatach królewskich. Sam zawodnik, było widać, był oszołomiony tym przyjęciem. Mam wiele gadżetów związanych z tym zawodnikiem, plastrony, kask, ale właśnie ten medal daje największą radość. Smakuje tak, jakby się go samemu wyjechało na torze (śmiech -dop.red.).
Masz w swoich zbiorach wiele, tak zwanych, „białych kruków”?
Jest, powiedzmy, parę charakterystycznych plastronów. Na pewno warto tutaj wspomnieć o plastronie Falubazu Zielona Góra, w którym pojechał nie kto inny, jak Edward Jancarz na terenie Wielkiej Brytanii. Mam również plastron z Jugosławii. One charakteryzowały się swego czasu tym, iż miały numer z przodu i tyłu lub nie miały numeru z tyłu, lub miały wzór na tyle i przodzie. Z kolei idąc ciekawostkami dalej, w Anglii dawno temu kluby produkowały w bardzo limitowanej wersji plastrony z motywem z danego sezonu dla dzieci. Można je było normalnie nabyć w sklepiku klubowym. U nas nie do pomyślenia. Mam również plastrony, które używane były w… Afryce. Na jednym ze zdjęć jest na pierwszym planie plastron Słowenii. Jak dobrze się przyjrzysz, to widać wyraźnie ślady po wypruciu czerwonej gwiazdy i zamianie górnych kolorów pasków. To z tego starego jugosłowiańskiego wzoru został wykonany ten plastron Słowenii. Żużel po raz kolejny pokazał, iż jest poza podziałami partyjnymi, narodowymi czy innymi sympatiami. Jesteśmy jedną wielką żużlową rodziną.

Najstarszy eksponat żużlowy w Twoim posiadaniu to?
Wydaje mi się, iż będzie to plastron Leicester Hunters z około 1954 roku. Mam też urządzenie do ustawiania zapłonu w motocyklach Jap. Pochodzi on z końcówki lat 40. ubiegłego wieku.
Gdzie trzymasz swoje zbiory? Nie ma problemów z miejscem na kolekcjonerskie zdobycze?
Z miejscem, przyznam, jest coraz gorzej. Plastrony jakoś zawsze się „wciśnie”, ale kaski, kevlary czy obszycia motocykli sprawiają już coraz większy problem. w tej chwili swoje żużlowe „zdobycze” trzymam w trzech mieszkaniach.
Jedno pytanie mnie nurtuje. Jak kolekcjonerzy radzą sobie z bezpieczeństwem? Taką żużlową kolekcję da sią w ogóle ubezpieczyć?
Bardzo dobre pytanie. Jakiś czas temu rozmawiałem na ten temat z ubezpieczycielem. Problem podstawowy to wycena kolekcji. Nie ma katalogu na podstawie którego znajdziesz szacowaną wartość żużlowych gadżetów. To nie samochód, gdzie mamy rocznik, markę i przybliżoną cenę. Tutaj jeden kolekcjoner za tę samą rzecz jest w stanie zapłacić 1000 złotych, drugi 1000, ale funtów, dla trzeciego może być nic nie warta. Są plastrony jak ten Startu Gniezno, który poszedł za 3400 funtów, czy w cenie są plastrony Erika Gundersena z czasów Creadley Heath. To takie kolekcjonerskie perełki i ich cena oscyluje wokół 2000 funtów. Jedyne wyjście proponowane przez ubezpieczyciela to ubezpieczenie mieszkania za kwotę uwzględniająca kolekcję jako „normalne” wyposażenie mieszkania.
W Gorzowie, o ile się nie mylę, znajduje się nagłośniony medialnie Turbo Garaż 95. Jednak ponoć nie wszystkie plastrony znajdujące się w nim są oryginalne.
Turbo Garaż 95 to naprawdę bardzo fajny pomysł. Tak, jak wcześniej wspominałem, takim inicjatywom mocno kibicuję. Chłopaki na 24 metrach wyłożyły całe swe serducha żużlowe. Najważniejsze, iż to pomieszczenie żyje i daje wiele euforii nie tylko jego właścicielom. Ja osobiście nigdy w nim nie byłem, ale jak ktoś się przyjrzy na zdjęciach, to widać, iż plastrony naszej reprezentacji, Tomasza Golloba czy te stare Stali, to niestety nie oryginały, a repliki.
No właśnie. Replika, a oryginał. Jak rozpoznać, iż plastron, który nabył kolekcjoner jest oryginalny, a nie jest repliką?
Wiesz, pewność jest tylko wtedy, jak dostałeś plastron bezpośrednio od zawodnika, klubu czy osób blisko z daną drużyną związanych. Jako ciekawostkę powiem Ci, iż mam w kolekcji plastron Oxfordu, który producent dostarczył klubowi do zatwierdzenia. Po akceptacji dopiero ruszyła produkcja, a ten jeden „ostał” się w klubie i nigdy nie wyjechał do zawodów. Jak rozpoznać replikę? To mogę powiedzieć, ale nie na łamach portalu, ponieważ producenci replik potraktują to jako materiał do ulepszania ich produktów (śmiech – dop.red.).
Przez tyle lat kolekcjonowania i kibicowania pewnie zebrały się różne historie. Zarówno te wesołe, jak i smutne.
Oczywiście, iż tak, Myślę, iż starczyłoby ich na dobrą książkę lub dwie (śmiech -dop.red.). Jedna „na wesoło”, a druga – dla równowagi – na smutno. Pierwsza – Mistrzostwa Świata Par w Poznaniu. Moje pierwsze Mistrzostwa Świata na żywo. Kilka miesięcy przed zawodami stałem się właścicielem biletu, który schowałem niczym relikwie do szuflady. Do Poznania wybrałem się pociągiem i gdzieś na wysokości Szamotuł uświadomiłem sobie, iż na zawody jadę, ale bez biletu… Nie bez znaczenia był fakt, iż w Poznaniu mieliśmy rodzinę. Panika. Pamiętajmy, iż to czasy, kiedy nie było telefonów komórkowych, a nie wszyscy też posiadali jeszcze stacjonarne. W końcu „eureka”. Jak z dworca w Poznaniu dobiegnę do pracy wujka, to jest szansa, iż zadzwoni on do pracy taty, który samochodem wybierał się na zawody i on weźmie mój bilet pozostawiony w szufladzie. Jedyny problem stanowił fakt, aby z dworca dobiec do wujka pracy zanim on ją opuści. Myślę, iż rekord olimpijski wtedy pobiłem, ale wujka, na szczęście, jeszcze w pracy złapałem i bilet ostatecznie trafił do mnie i Mistrzostwa Świata zaliczyłem (śmiech – dop.red.) Wygrali Duńczycy, a oryginalny plastron z tych mistrzostw, oczywiście złotych medalistów, wisi ciągle dumnie na ścianie. Tylko bilet mi się znowu gdzieś zapodział…
Teraz ta mniej zabawna historyjka. W ubiegłym roku na Allegro pojawił się kevlar Leona Madsena z czasów jego startów w Wybrzeżu. No fajny, myślę sobie. Na dodatek w żużel wkręciła się też moja córeczka. Pomimo ciężkiej choroby, która zamyka ją w domu czy szpitalu, ciągle potrafi się żużlem cieszyć. Oczywiście teraz nowe pamiątki, które mają do nas „trafić”, są z nią konsultowane i tak było i z tym kevlarem. Córka stwierdziła, iż dorzuci się, jak coś, ze swojej skarbonki i jak się uda, to kevlar znajdzie u nas nowy dom. Sprawdziłem jeszcze sprzedającego. Okazał się nim nie kto inny jak prezes Unii Tarnów, Pan Góral, który jeszcze dodatkowo osobiście patronował w zbiórce na chorego chłopca. Wszystko zatem super. Cel szczytny, a i osoba prezesa żużlowego klubu gwarantem. Niestety kevlaru, mimo wygranej aukcji, do dziś nie ma. Tak, jak wyobraź sobie kontaktu z prezesem. Sam wspomniany kevlar wylądował jednak ostatecznie nie u nas, a u innego znanego kolekcjonera z północy naszego kraju, zresztą kibica właśnie Wybrzeża, który jeszcze nie tak dawno był listonoszem. Przypadek? Tak nawiasem mówiąc, odpuściłem kiedyś temu kolekcjonerowi plastron Jerzego Rembasa z mistrzostw świata, za co z wdzięczności obiecał mi „flakon dobrej rudej wody”. Tak to czasem w świecie kolekcjonerów bywa. Po dziś dzień ani wody, ani kevlaru (śmiech- dop.red.) Tylko prezes ciągle jest prezesem i „bryluje” w mediach. Oby z ratowaniem zasłużonej dla polskiego żużla tarnowskiej Unii poszło mu lepiej aniżeli z akcjami na Allegro (śmiech- dop.red) Dla mnie wybacz ale niepoważny człowiek kompletnie. Zresztą akurat Ty znasz tę historię od podszewki i sam doskonale wiesz, jak prezes się zachował… I tak może mówić o sporym szczęściu iż mając temat na „tacy” nie opisaliście całej historii ze szczegółami ale próbowaliście pomóc w znalezieniu jakiegoś rozwiązania. Niestety, Wam się również nie udało. Najsmutniejsze, iż przez takie nieodpowiedzialne zachowania chore dziecko traci wiarę w ludzi … Tu jest akurat dla mnie ten najsmutniejszy fragment historii.
Jak na Twoją pasję reagują najbliżsi?
Myślę, iż po tylu latach rodzina się przyzwyczaiła i traktuje to na zasadzie pozytywnej, nieuleczalnej choroby (śmiech -dop.red.).

Czy dawny żużel był lepszy od obecnego?
Czy żużel z kiedyś był lepszy od tego z dziś? Hmm. Na pewno był inny. choćby zaryzykuję, iż kiedyś był właśnie żużel, a teraz jest speedway. Kiedyś był bardziej bez „napinki”. Dużo się działo poza torem. Dziś jest w nim za dużo kasy i władzy na górze, która krępuje zawodników. Ich wypowiedzi, styl życia. Kiedyś był bardziej romantyczny, a dziś jest bardziej kolorowy. Świat poszedł do przodu i żużel też musiał iść. Na torach angielskich w tej chwili czuć taki duch naszych polskich, dawnych czasów. To jest mega uczucie. To na koniec mała puenta. Jakiś czas temu zaczepia mnie stary fan żużla z Anglii. Mówi: „Jesteś mega zakręcony na żużel. Szacun. Wpadałeś do nas na stadion w latach 80.?”. A ja mu na to: „Nie”. To on dalej: „Czemu? Za daleko miałeś? Słabe połączenia były?”. A ja mu: „Nie, po prostu nie mogłem. Nie miałem paszportu”. Nikt by mi go wtedy nie wydał, abym sobie pojechał na żużel do Anglii. Zbaraniał… Nie potrafił tego zrozumieć… Nigdy nie był zamknięty w PRL-u… Więc czy kiedyś było lepiej? Teraz mamy u siebie kolorowy angielski żużel na poziomie światowym i romantyczny, jak za żelaznej kurtyny, w Anglii.

Na koniec zapytam, a raczej potwierdzę. Kibicujesz oczywiście gorzowskiej Stali?
Wiadomo, wychowałem się na Stali Gorzów i na ten klub się nigdy nie obrażę. Mogę się gniewać na działania prezesów, czy też ich politykę prowadzenia klubu, ale nie na samą Stal. Prezesi się zmieniają, a Stal zawsze pozostaje Stalą. Mogę się denerwować, iż brakuje poszanowania historycznych symboli, jak historia z flagą. Flaga Stali zawsze była błękitna z żółtym trójkątem, a nie jakieś paski, kwadraty czy inne zygzaki. Poza Stalą, marzy mi się kiedyś zobaczyć Poznań w Ekstralidze, czy też Kraków, Łódź, choćby Rawicz. To by się działo! Oczywiście w mocnych składach! Co do Rawicza, uważam, iż zrobili kiedyś najpiękniejszy wzór plastronu w całym naszym kraju! Piękny! Cały wyszywany! Cudeńko! choćby nie trzeba być w Ekstralidze, by być najlepszym! Z zagranicznych drużyn kiedyś Coventry, ale niestety zostali niecnie zlikwidowani. w tej chwili kibicuję Leicester Lions.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

