Zwrot ws. współpracy Świątek z Abramowicz. Zero złudzeń

8 godzin temu
Iga Świątek wygrała Wimbledon, a to nie tylko sukces jej, ale także członków zespołu - w tym m.in. Darii Abramowicz. W ostatnich miesiącach ich kooperacja była podważana, nasza tenisistka nie wyglądała aż tak dobrze na płaszczyźnie mentalnej i sama też zwracała na to uwagę. Turniej w Londynie pokazał jednak, iż znów może liczyć na swoją siłę mentalną - także dzięki swojej psycholożce - pisze Dominik Senkowski ze Sport.pl.
W sobotę Iga Świątek pierwszy raz wygrała Wimbledon, w finale pokonując Amandę Anisimową w 57 minut 6:0, 6:0. Polka przeszła przez turniej w Londynie jak burza, tracąc tylko jednego seta. To jej szósty tytuł wielkoszlemowy, 23. w zawodowej karierze, ale debiutancki na trawie. Tym samym ma już w kolekcji triumfy na wszystkich nawierzchniach i kolejny raz zapisała się w historii polskiego tenisa.


REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek zamieszkała w dzielnicy prestiżu i luksusu!


To sukces nie tylko naszej tenisistki, ale całego jej teamu, w tym najbliższych współpracowników, których widzimy na trybunach podczas spotkań Polki: trenera Wima Fissette’a, fizjoterapeuty i trenera przygotowania fizycznego Macieja Ryszczuka oraz psycholożki Darii Abramowicz. Świątek podbiegła do nich po ostatniej piłce z Anisimową, przytulając się i dziękując za wsparcie. To były piękne obrazki.
Trudny czas za Igą
Tym ważniejsze, iż wokół Abramowicz w ostatnim czasie pojawiło się spore zamieszanie. Kilka tygodni temu Łukasz Jachimiak w głośnym artykule na naszym portalu przedstawił pytania skierowane do psycholożki, której kooperacja ze Świątek była często krytykowana przez część ekspertów i psychologów sportowych. Nie brakowało też kibiców, którzy w mocny, niekiedy wręcz bezceremonialny sposób atakowali Abramowicz - padały ostre słowa, wielu domagało się zmian w sztabie, w tym pożegnania psycholożki. Można było odnieść wrażenie, iż debatowała o tym cała Polska, a na pewno tenisowa. Dziś, z perspektywy czasu, widać, jak słuszna była taktyka Świątek, by nie robić rewolucji w zespole, by zaufać tym, którzy od lat pomagają jej w karierze sportowej. A zwłaszcza Abramowicz, z którą tenisistka współpracuje od 2019 roku.


Droga sportowa to nigdy nie są tylko górki, a gorszy okres u Świątek po tym, jak została pierwszą rakietą świata, musiał kiedyś nastąpić. Wiosna 2025 roku była dla niej najtrudniejsza od lat - nie wygrała żadnego turnieju na ukochanej mączce, w Rzymie odpadła już w trzeciej rundzie, a w ostatnich sezonach była tam zwykle bezkonkurencyjna. Przegrywała ze swoimi największymi rywalkami jak Coco Gauff, z tymi, z którymi nigdy jej dotąd nie szło, jak Jelena Ostapenko, ale też z niżej notowanymi jak Alexandra Eala. Widzieliśmy, iż nie czuje się tak komfortowo na korcie, jak w poprzednich sezonach.
Można było się niepokoić, ale sama tenisistka jak i jej współpracownicy wskazywali, iż to kwestia przede wszystkim płaszczyzny mentalnej. W czerwcu Maciej Ryszczuk był pytany przez TVP Sport: "W czasie turnieju w Madrycie Iga przyznała, iż nie czuła swoich nóg tak jak wcześniej. Co to konkretnie według ciebie oznaczało?" i odpowiedział tak: - To jest związane raczej z zaburzeniami percepcji, które wynikają ze stresu i napięta pojawiającego się w trakcie meczu. Wtedy wiadomo, iż reakcje ciała są zupełnie inne. Człowiek nie zawsze czuje swoje ciało tak, jakby chciał czuć, zupełnie inaczej się porusza, zupełnie inaczej reaguje do piłek na returnie, inaczej się też ustawia. O to głównie chodziło.


Zmiana nastawienia
Wyzwanie natury mentalnej przed Świątek i w kontekście jej współpracy z Abramowicz było tym większe, iż przełom 2024 i 2025 był dla tenisistki najtrudniejszym okresem w dotychczasowej karierze. Zaczęło się od igrzysk w Paryżu, gdzie Polka nie wywalczyła złota, na które liczyła podobnie jak cały kraj, potem zmieniła trenera z Tomasza Wiktorowskiego na Wima Fissette’a - dodajmy: jej pierwszego szkoleniowca z zagranicy - a następnie dopadła ją historia dopingowa. Świątek została zawieszona i nie mogła występować w turniejach, straciła pozycję numer jeden w rankingu. Sporo przeżyć jak na krótki okres czasu dla osoby, która w maju skończyła dopiero 24 lata.
Czytaj także: Cały świat widział, co Polki zrobiły po ostatnim meczu Euro
To były wyzwania, z którym Iga musiała poradzić sobie, a ich nagromadzenie w krótkim czasie na pewno nie pomagało. Gdy pytałem ją w rozmowie opublikowanej w Sport.pl tuż po tegorocznym Roland Garros o największe marzenie tenisowe na dziś, wskazała, iż marzy "o spokojnym czasie, kiedy wykonuję kolejne kroki do przodu i mogę po prostu walczyć z przeciwniczkami bez takiego zaciągniętego hamulca manualnego z różnych powodów".
Świątek przez cały czas mogła liczyć na wsparcie m.in. ze strony Abramowicz, ale psycholog to nie cudotwórca. Nie ma magicznej różdżki, dzięki której sprawi, iż dana osoba, w tym wypadku sportowiec, momentalnie podniesie się, zostawi za sobą trudności, zacznie z nową kartą. To wszystko wymagało czasu i dopiero dziś wiemy, iż został on znakomicie przepracowany. Świątek w Londynie zaprezentowała ten sposób gry, którym imponowała w ostatnich latach, który pozwolił jej zostać dominatorką kobiecego tenisa.


Im dłużej trwał londyński turniej, tym Polka grała lepiej. W finale pokazała się z kompletnej strony, gwałtownie odbierając ochotę do rywalizacji Anisimowej, pozbawiając ją marzeń o tytule. Amerykanka wypadła słabo, ale duża w tym zasługa Polki, która nie miała słabych stron, nie popełniała błędów, wyszła na kort bardzo pewna siebie i nie pozwoliła przeciwniczce rozwinąć skrzydeł. W poprzednich latach nie emanowała aż taką pewnością na trawie. Co się zmieniło?


Wydaje się, iż trzeba cofnąć się do wspomnianego turnieju w Rzymie. Nasza tenisistka odpadła z niego na tyle szybko, iż miała dwa tygodnie wolnego przed Roland Garros. Jak opowiadała potem w Paryżu, poświęciła ten czas na zmianę nastawienia. Chciała mniej skupiać się na błędach w trakcie meczu, co jej utrudniało wiosną rywalizację, a bardziej pozytywnie podchodzić do gry. - Faktycznie na tych turniejach przed Rolandem Garrosem byłam zdecydowanie zbyt surowa w stosunku do siebie. To nie pomagało mi w zachowaniu jasności umysłu, żeby rozwiązać problemy na korcie, gdy tego najbardziej potrzebowałam - mówiła w naszej rozmowie na Sport.pl. Nowy sposób myślenia pozwolił jej najpierw dojść do półfinału w stolicy Francji - to był duży sukces, bo choć wcześniej wygrywała paryski turniej cztery razy, to w obliczu trudniejszego okresu Świątek pokazała, iż stać ją wciąż na świetne wyniki.
Potem przeszła na trawę, a gdy rozmawialiśmy podczas krótkiego okresu przygotowawczego na Majorce mówiła: "Chciałabym pojechać na kolejne turnieje i mieć takie nastawienie jak podczas Roland Garros. Realizować to, do czego się przestawiłam." Wydaje się, iż zrealizowała to w 100 procentach. Najpierw doszła do finału w Bad Homburg, a potem wygrała Wimbledon. To wspomniane nastawienie nie powstało jednak samo, nie wzięło się znikąd. To owoc ciężkiej pracy samej zawodniczki, jej teamu, a także współpracy z psycholożką. Jak wcześniej podkreślano kłopoty natury mentalnej u Świątek, tak dziś ponownie trzeba wskazać na jej wielką siłę na tym polu.
I uprzedzając krytyków czy zwolenników Abramowicz - tak nie musi być zawsze. Stabilność na polu mentalnym nie jest dana raz na zawsze. Nie ma pewności, iż Świątek do końca sezonu zawsze będzie wyglądała tak pewnie, jak w finale Wimbledonu. Praca z psychologiem to często sinusoida, bo zmieniają się wyzwania. W 2021 Iga musiała poradzić sobie z nową rolą mistrzyni wielkoszlemowej, w 2022 jako numeru jeden, w 2023 z naciskającymi rywalkami, a w poprzednim sezonie choćby z występem na igrzyskach. Okoliczności cały czas się zmieniają. Niemniej jest spora szansa, iż zwycięstwo w Londynie pozwoli jej znów bardziej uwierzyć w siebie, czego mogło brakować po wiosennych występach.


Nie ma gwarancji, jest szansa
Okolicznością sprzyjającą dla Świątek mógł być ostatnio też fakt, iż w Wimbledonie Polka nie należała do grona ścisłych faworytek. Wcześniej tylko raz, w 2023 roku, dotarła tam do ćwierćfinału. Presja mogła być nieco mniejsza niż choćby w porównaniu do startów na mączce. Z drugiej strony oczekiwania w miarę rozwoju turnieju rosły, nie mówiąc już o finale. Świątek poradziła sobie z tym znakomicie - dużo lepiej niż debiutująca na tym etapie Anisimowa, która w trakcie ich spotkania nie była sobą. Mentalnie wyglądała źle, to prawdopodobnie wynikało z faktu, iż zagrała pierwszy raz w finale wielkoszlemowym.
Swoją drogą to też pokazuje, iż należy jeszcze bardziej doceniać osiągnięcie Polki w Roland Garros 2020 - Świątek była wtedy na miejscu Anisimowej, w swoim debiucie w tak ważnym spotkaniu finałowym pokonała ówczesną czołową rakietę świata Sofię Kenin. Jak widać mental był i przez cały czas może być kluczowym atutem po stronie Świątek, także dzięki współpracy z Abramowicz.
Idź do oryginalnego materiału