Absurd przed meczem Polek na MŚ. Niewiarygodne, co wymyślili organizatorzy

5 godzin temu
To był absurd. Trzy lata temu polskie siatkarki zaczynały domowe mistrzostwa świata w... Holandii. A co najlepsze grały tam tylko jeden mecz i wracały do kraju. Teraz zagrają w odległej o 10 tysięcy kilometrów Tajlandii, ale przynajmniej w jednym miejscu i bez tak nielogicznych sytuacji.
Reprezentacja Polski trenera Stefano Lavariniego wszystkie mecze fazy grupowej tegorocznych MŚ rozegra w Phuket. Tam już w sobotę otworzy swoją rywalizację na tej imprezie przeciwko Wietnamkom. Na razie wszystko przebiega bez większych problemów organizacyjnych, a przynajmniej o nich jeszcze nie usłyszeliśmy.


REKLAMA


Zobacz wideo "Jestem trochę zawiedziona". Natalia Bukowiecka piąta na Stadionie Śląskim


Absurd już na start MŚ. Trzy lata temu Polki musiały rozpocząć domowy turniej w Arnhem
To dobrze, bo kilka zawodniczek, które były w składzie Polek także na poprzednie mistrzostwa świata, w 2022 roku, może pamiętać, iż tam chaos był już przed meczem otwarcia. A nim było starcie polskiego zespołu z Chorwatkami.
To były MŚ współorganizowane przez Polskę i Holandię. Ale tak naprawdę nie powinniśmy stawiać obu gospodarzy na tym samym poziomie. O wiele ważniejsza w tej układance była Holandia - to tamtejsi organizatorzy zapłacili o wiele większe pieniądze i to tam odbywały się mecze o medale imprezy. Ale nie tylko.
Holendrzy mieli interesujący pomysł. Postanowili, iż wszystkie reprezentacje grające na tamtych MŚ muszą je rozpocząć właśnie u nich. choćby jeżeli ich grupa każdy kolejny mecz rozgrywa już w Polsce, to i tak trzeba było zacząć turniej w Holandii. I tak było właśnie z Polkami. Mecz z Chorwatkami rozegrały na stadionie GelreDome w Arnhem. Już samo to mogło wyglądać absurdalnie.


Chaos wokół meczu Polek był ogromny. "Na początku była frustracja"
A wokół spotkania panowało jeszcze większe zamieszanie. Holendrzy w ramach akcji promocyjnej wybrali też Polkom miejscowość, do której powinny się udać, żeby spotkać się z lokalnymi kibicami. Wszystko miało mieć jeszcze drugie dno, bo to tereny związane z II wojną światową, na których walczyli polscy żołnierze, i gdzie corocznie oddaje się im cześć, a Polaków mocno z tym miejscem kojarzy. Pomysł wydawał się ciekawy, ale wyszło średnio: wszystko działo się szybko, frekwencja była znikoma, a wysłanym tam Polkom tylko dołożono obowiązków.


A i na boisku - nietypowo ułożonym jako jedno z kilku na płycie sporego piłkarskiego stadionu - nie było zbyt komfortowo. I przygotowania do niego w szatni, droga na boisko czy sam obiekt, gdzie było zimno: wszędzie można było jeszcze coś dopracować.
- Na początku była frustracja. Że u chłopaków to inaczej wyglądało. Każdy myślał, iż może bez sensu, bo trzeba tam lecieć, a praktycznie w ogóle nie trenowałyśmy na stadionie w Arnhem. Ale odkąd weszłyśmy na boisko w trakcie meczu, nasze odczucia zupełnie się zmieniły - mówiła nam po wszystkim Kamila Witkowska. - I o ile tak to zostało zorganizowane, to po prostu musiałyśmy się dostosować. Nie ma dyskusji, a najważniejsze jest to, iż wpasowując się w to, co przygotowało FIVB, wygrałyśmy mecz i przywiozłyśmy do kraju ważne punkty. To gdzie gramy, cała otoczka, powinno być na dalszym planie. Nie zależy to od nas, my po prostu musimy robić swoje - przekonywała środkowa.
Chorwatki zaskoczyły polską kadrę i ugrały seta. Na więcej drużyna Lavariniego im nie pozwoliła
I Polki właśnie tak zrobiły. A napędzała je atmosfera w Arnhem. - Było dużo emocji. Na stadionie w Arnhem pojawiło się sporo polskich kibiców. Czułam, jakbyśmy to my byli faktycznym gospodarzem tego spotkania. Jakbyśmy nie były w Holandii, tylko już w Polsce - opisywała Witkowska.
Weszły w spotkanie dobrze, wygrywając pierwszą partię do 19. Grały bardzo pewnie, wypracowały sobie sporą przewagę i obroniły, a choćby jeszcze nieco powiększyły ją w końcówce. Inaczej było w drugiej partii, w której choćby raz nie prowadziły. Drużyna prowadzona przez tureckiego szkoleniowca, znanego przez wiele Polek z Chemika Police, Ferhata Akbasa zaskoczyła polski zespół. Choć udało się dojść rywalki w decydującym momencie seta - było 20:21, to zawodniczki Stefano Lavariniego tego momentu zawahania Chorwatek nie wykorzystały. I po porażce 21:25 zrobił się remis.


Wiadomo było, iż mecz z Chorwacją nie będzie łatwy, ale chyba nie spodziewaliśmy się aż tak dużych kłopotów. A tu pomimo niezłego poziomu z pierwszego seta Polki wpadły w dołek, z którego długo nie mogły się wykorzystać także w trzeciej partii. W pewnym momencie wynik brzmiał 13:18. Wydawało się, iż zaraz przeciwniczki postawią nasz zespół pod ścianą i możliwe, iż dojdzie do sensacji na start mistrzostw. A skoro za chwilę wszystko miało się przenieść do Polski, to tego absolutnie nikt nie chciał.
Na szczęście Polki przyparte do muru, pod presją, zagrały o wiele lepiej. Siedmiopunktowa seria od stanu 15:20 dała im oddech i oddaliła zagrożenie, iż Chorwatki odwrócą losy spotkania. Ostatnie akcje były grane punkt za punkt, ale na szczęście Polkom udało się wykorzystać już pierwszą piłkę setową i wygrać 25:23. W kolejnym secie rywalki dobrze zaczęły grę i przez chwilę ją kontrolowały (1:4, potem 5:7), ale potem przewagę zyskała polska kadra. Najpierw trzy- (11:8), potem cztero- (15:11), pięcio- (18:13), a w końcu aż siedmiopunktową. Przy stanie 21:14 mogliśmy się poczuć pewnie. Polki skończyły tego seta zdobyciem czterech kolejnych punktów i wygrały go do 15, a cały mecz w czterech partiach.
Oby bez absurdów kolejny raz walczyć ze światową czołówką. Najpierw outsiderki
To nie był wymarzony start Polek do tych mistrzostw, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, można było im to wybaczyć. Później zobaczyliśmy u nich grę, jakiej absolutnie się nie spodziewaliśmy. Przypomnijmy, iż polski zespół grał na tych MŚ po 13. miejscu w Lidze Narodów i drżeniu o utrzymanie w rozgrywkach rozpoczynających sezon. Ten turniej rozpoczynał bez ogromu nadziei na sukces. Choć z może z życzeniowym myśleniem, iż przecież u siebie wypadałoby się zaprezentować jak najlepiej.


I Polki doszły aż do ćwierćfinału rozgrywek, pierwszy raz od 60 lat. W nim przegrały dopiero po tie-breaku z Serbią, grając niesamowity mecz o dramatycznym przebiegu. Później te same Serbki zostały mistrzyniami świata.
To wtedy narodził się zespół, który pod wodzą Stefano Lavariniego teraz zapewnia nam już nie tylko wielkie emocje, ale i euforia z sukcesów. Polki trzy lata z rzędu zdobywały brązowy medal Ligi Narodów, a także wróciły na igrzyska olimpijskie, grając na nich rok temu w Paryżu. Może tam nie wszystko wyszło tak jakby chciały, to i tak weszły na poziom, o którym niedawno tylko marzyliśmy. Na każdej wielkiej imprezie liczą się w walce o medale i wielokrotnie grają ze światową czołówką jak równy z równym.


Obyśmy takie Polki oglądali także na MŚ w Tajlandii. Tu na szczęście nie mówi się o organizacji MŚ i absurdach podobnych jak ten z Holandii. Najgłośniej przed ich pierwszym spotkaniem w Azji było o rywalkach, a konkretnie wycofaniu się ze składu jednej z najlepszych zawodniczek - Nguyen Thi Bich Tuyen - z wprowadzeniem testów płci przez Międzynarodową Federację Piłki Siatkowej (FIVB) w tle.
Mecz z Wietnamkami będzie starciem z drużyną w teorii o wiele słabszą - outsiderkami. Nie można ich jednak zlekceważyć, a i pokaz siły Polek na początek mistrzostw byłby miły dla oka. Polki rozpoczną to spotkanie o godzinie 15:30 czasu polskiego w sobotę. W poniedziałek zagrają z Kenijkami, a w środę z Niemkami. W fazie play-off najprawdopodobniej zagrają z Belgijkami i/lub Włoszkami. Relacje z MŚ siatkarek w Tajlandii na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.
Idź do oryginalnego materiału