Dawno nie widzieliśmy polskiej kadry tak odstającej od zespołu, który powinna ograć, jak w drugim secie spotkania z Kanadą. Przegranym, i to do 14 (!). Szczęśliwie ta twarz Polaków - popełniających masę błędów i patrzących się z dużymi oczami na to, co robią rywale - nie była ich jedyną w meczu z Kanadyjczykami.
W pierwszym secie dostaliśmy od nich sporo walki, ale błędy i niedoskonałości w grze zabrały im możliwość dobrego wejścia w mecz. Inicjatywę od początku przejęli rywale i wykorzystywali ogromne problemy po polskiej stronie. Na początku brutalnie i bez litości, napędzeni tworzącą się okazją do sprawienia sensacji, ale potem i u nich pojawiały się kłopoty. To pozwoliło Polakom odrabiać straty i doprowadzić do tie-breaka, choć wcześniej stali nad krawędzią - było już przecież 0:2 w setach. I ten emocjonujący mecz zakończył się dla nich niezwykłym happy endem.
REKLAMA
Zobacz wideo Jakub Kosecki odpowiada hejterom kobiecej reprezentacji Polski: To są największe leszcze!
W stosunku do meczu z Włochami, przegranego po tie-breaku w środę, Nikola Grbić zostawił w wyjściowym składzie tylko trzech zawodników: Kamila Semeniuka, Marcina Komendę i Mateusza Porębę. Na przyjęciu wystawił tym razem Michała Gierżota, w ataku Bartosza Gomułkę, na środku Sebastiana Adamczyka, a w roli libero Mateusza Czunkiewicza. Tak Polacy wyszli w piątkowy wieczór na przedmieściach Chicago na Kanadyjczyków. Byli wyraźnym faworytem, nie przegrali z nimi w meczu o stawkę choćby raz. Ale po ostatnich kilku w poprzednich sezonach mogli się spodziewać trudnego spotkania.
Polacy mieli cztery setbole, ale to nie wystarczyło
Początek pierwszej partii był wyrównany, z lekkim wskazaniem na Kanadę (5:7). Pierwsze wyższe prowadzenie zdobyli jednak Polacy - przy stanie 10:7, gdy Kanadyjczycy pomylili się i wyrzucili piłkę w aut. To zmusiło rywali drużyny Grbicia do wzięcia czasu. A to nie był koniec, bo i kolejna akcja została wygrana przez Polaków. Niestety, różnica chwilę później zniknęła - do remisu 12:12 przeciwnicy doprowadzili asem serwisowym. Potem na chwilę udało się wrócić na prowadzenie (14:12), ale rywale gwałtownie wrócili do kontroli nad grą - ciągle wychodzili na prowadzenie jednym punktem.
Grbić wprowadził na boisko Artura Szalpuka za Michała Gierżota. Niestety, błędy w ataku i nieskuteczność w kluczowych momentach sprawiły, iż końcówkę partii Kanadyjczycy zaczynali z przewagą (19:21). W końcu pomógł bardzo mocny atak Szalpuka, czy blok Mateusza Poręby - zrobiło się 23:23. Pierwszą piłkę setową mieli rywale, ale udało się ją obronić.
Kolejne zyskiwali już Polacy, aż trzy. Żadną z nich nie zakończyli jednak tej partii, a kolejną szansę dostali Kanadyjczycy. Trwała gra błędów - najpierw setbola obronili Polacy, potem kolejny raz ich przeciwnicy. Wszystko zakończył dopiero as serwisowy Fynna McCarthy'ego. Polacy pomimo czterech zyskanych i trzech obronionych piłek setowych przegrali 30:32.
Tak rozbijanej kadry Grbicia dawno nie widzieliśmy
Ze statystyk wynikało, iż Polacy mają problemy przede wszystkim z przyjęciem zagrywki Kanadyjczyków. Cały zespół miał 29 procent skuteczności, a najgorzej spisywali się Gierżot i Szalpuk - obaj mieli po 14 procent pozytywnego przyjęcia przy siedmiu piłkach kierowanych w ich stronę. kilka lepiej spisywał się Kamil Semeniuk, który przyjął tylko jedną z trzech piłek. Polacy lepiej blokowali (3:2), ale popełnili znacznie więcej błędów od rywali, oddając im aż 13 punktów, w tym siedem zagrywką. Tego trzeba było się wyzbyć, żeby zacząć zyskiwać nad Kanadyjczykami przewagę. To i tak imponujące, iż w takich okolicznościach Polakom udało się nawiązać walkę na równym poziomie do końca seta.
Niestety, to nie był koniec problemów Polaków z zagrywką rywali. W partii otwierającej spotkanie Kanadyjczycy zdobyli dzięki niej, bezpośrednio, aż pięć punktów. Kolejne znakomite serwy dokładali już od początku drugiego seta, w tym jeszcze jednego asa McCarthy'ego (2:5). Polakom nie wychodziła spora część ataków, więc Nikola Grbić zareagował: w miejsce Bartosza Gomułki na boisku pojawił się Kewin Sasak. Atakujący, któremu poprzedni mecz z Włochami nie wyszedł najlepiej, zaczął go nieźle, zdobywając punkt (4:7). Przewaga rywali jednak znacząco się nie zmniejszała. Grali skuteczniej i składniej, często obijając też polski blok. Starali się utrzymywać różnicę czterech-pięciu punktów.
W pewnym momencie zawodnikom Grbicia udało się zejść do dwóch punktów straty do rywali (12:14), ale potem nadeszła fatalna seria błędów i dobrej, solidnej gry Kanadyjczyków. Nagle zrobiło się aż 19:12 dla przeciwników i Nikola Grbić aż drapał się po głowie, zastanawiając, czy w jakiś sposób może jeszcze pomóc swoim zawodnikom. Ale to Kanadyjczycy dzielili i rządzili na boisku, byli w gazie. Jakub Nowak zmienił Mateusza Porębę, a za Kamila Semeniuka wszedł Aleksander Śliwka, ale to nie powstrzymało zawodników w czarno-szarych strojach. Powiększyli przewagę do aż dziewięciu punktów (13:22), a Grbić dał szansę Łukaszowi Kozubowi, który zastąpił Marcina Komendę. Kolejne niedokładne zagrania, błędy i rywale tylko znów zwiększyli dystans, który dzielił ich od Polaków. Wygrali do 14. To był szok, dawno nie widzieliśmy Polaków tak bardzo rozbijanych. Przegrywających z rywalem, który na papierze jest od nich słabszy. W hali na przedmieściach Chicago zupełnie nie było tego jednak widać.
Grbić wymagał od Polaków reakcji i je dostał
Polacy przez dłuższy czas nie mogli się pozbierać i nie działały żadne reakcje trenera Grbicia. W końcu szkoleniowiec zaczął ich wymagać od swoich zawodników, o tym mówił w wywiadzie pokazywanym w przekazie telewizyjnym Volleyball World w przerwie przed trzecią partią. Jego zespół znalazł się pod ścianą. Z jednej strony po znakomitej grze rywali, którzy napędzeni, chwilami miażdżyli ich po prostu swoją siłą. Z drugiej: przy ogromie błędów po polskiej stronie z pewnością łatwiej było im się nakręcić.
W końcu, prawdopodobnie czując nóż na gardle, Polacy odpowiednio weszli w trzecią partię. Wcześniej dawali się stopniowo rozpędzać rywalom, tym razem to oni mieli kontrolę nad tym, co działo się na boisku. Prowadzenie najpierw 9:5, a potem 13:7 napawało optymizmem. Wydawało się, iż teraz to oni zmuszają przeciwników do pomyłek i sami gromadzą punkty dające im więcej swobody w grze. Zrobiło się 19:10 - Polacy mieli swoją zdecydowanie najwyższą przewagę od początku spotkania.
Zespół Grbicia wyglądał na odmieniony. Na ich twarzach widać było złość przekuwaną w grę, której w tamtym momencie Kanadyjczycy tylko się przyglądali. I sami popełniali masę błędów, jak Polacy w poprzednich dwóch partiach. Wszystko się odwróciło. Tę partię Polacy zakończyli skutecznym blokiem Mateusza Poręby, z wynikiem 25:17.
Polacy realizowali najpiękniejszy i najbardziej dramatyczny scenariusz
Można było mieć nadzieję, iż to nie koniec i Polaków stać na kompletne odwrócenie losów tego spotkania. Pięć z sześciu pierwszych punktów czwartej partii wygrane przez naszą kadrę jakby to potwierdzały. A gra po kanadyjskiej stronie się sypała. Nie pomagały zmiany, przerwy na żądanie i próby ryzyka w kolejnych zagraniach. I to nie był koniec, bo kolejne dwa punkty (7:1) też zdobywali Polacy. Zawodnicy Grbicia nabrali sporo pewności siebie. Ją zapewniała na pewno dyspozycja Kewina Sasaka, czy Kamila Semeniuka w ataku i coraz większa presja na zagrywce, którą udało im się wytwarzać na Kanadyjczykach.
Ci starali się jednak wrócić do walki o to, żeby przeciwko Polakom nie grać już czwartego tie-breaka w swoich siedmiu dotychczasowych meczach tegorocznej Ligi Narodów. Zmniejszyli stratę do trzech-czterech punktów (8:5, potem 14:10) i wykorzystywali momenty, w których po polskiej stronie wciąż przydarzały się błędy, czy gdy pojawiała się przestrzeń do zmieszczenia odważniejszego ataku lub efektownego bloku na naszych zawodnikach. Oni błędy coraz bardziej ograniczali i tego miejsca dla rywali robiło się naprawdę mało. To, iż Kanadyjczycy nie grali już tak słabo, jak w poprzedniej partii i podobnie jak w dwóch pierwszych, które wygrali, przestało wystarczać. Musieli przeskoczyć poziom, na który wspięli się Polacy.
Nikola Grbić, który przy 0:2 w setach wręcz łapał się za głowę, teraz mocno zaciskał pięść po kolejnych udanych akcjach swoich siatkarzy. Wtedy choćby on nie mógł uwierzyć w to, co się działo, potem mógł się cieszyć. Do czasu. Przy stanie 17:12 dla Polski rywale znów przycisnęli i zdobyli trzy punkty z rzędu. Przewaga stopniała, ale kluczem do doprowadzenia do piątego seta, był spokój. choćby jeżeli gra chwilowo układała się nieco gorzej. I choć Kanadyjczycy zbliżyli się na dwa punkty (22:20), to ten spokój Polaków uratował i dał im cztery piłki setowe (24:20). Potem zrobiło się jednak nerwowo - trzech setboli nie wykorzystali. Dopiero przy ostatnim skutecznie zaatakował Artur Szalpuk i zakończył tę partię wynikiem 25:23. Pomimo błędów znów najważniejsze okazało się opanowanie w trudnej sytuacji. Polacy realizowali jeden z najbardziej dramatycznych scenariuszy możliwych do doświadczenia w siatkówce - powrót z piekła do nieba, od 0:2 do wygranej po tie-breaku. Choć za to przecież kochamy tę dyscyplinę, za takie piękne, wyszarpane mecze.
Miał być koszmar, wyszło piękne zwycięstwo po horrorze!
Trzeba było jednak wygrać jeszcze decydującego seta. To jasne, iż na fali byli Polacy, ale w takiej sytuacji łatwo dać się zaskoczyć. A to Kanadyjczycy zaczęli decydujący fragment spotkania od prowadzenia 2:0. Kadra Grbicia nic sobie z tego jednak nie zrobiła - po bloku Mateusza Poręby już chwilę później był remis. Potem gra toczyła się bardzo wyrównanie, punkt za punkt. Na zmianę stron z prowadzeniem 8:7 po wygranej przepychance na siatce schodzili jednak Polacy.
Po niej dwie pierwsze akcje wygrali Kanadyjczycy, ale zawodnicy Grbicia nie dawali za wygraną i gwałtownie zrobiło się 9:9. Kolejnych kilka piłek było granych punkt za punkt, ale Polakom w końcu udało się wyjść na dwupunktowe prowadzenie (13:11) - po kiwce Sasaka i kolejnym przepchnięciu piłki na siatce przez Semeniuka. Kanadyjczycy długo protestowali, twierdząc, iż Polak popełnił błąd, ale w końcu musieli odpuścić. Po błędzie na zagrywce o czas poprosił Grbić. Chwilę później zawodnicy do niego wrócili - Kanadyjczycy obili nasz blok o antenkę. Zrobiło się 13:13, to był prawdziwy horror.
Na szczęście Polacy przyjęli kluczową piłkę i skierowali ją do Mateusza Poręby, który zapewnił im pierwszego meczbola. Choć Polacy nie przyzwyczaili nas do szybkiego wykorzystywania szans na wygranie spotkania, tym razem po świetnej zagrywce Artura Szalpuka zablokowali akcję Kanadyjczyków i zdobyli punkt na wagę zwycięstwa 15:13 w tie-breaku i 3:2 w całym meczu! Mogli zacząć się cieszyć wraz z polskimi kibicami, licznie zgromadzonymi w hali Now Arena.
To miał być koszmar, to mogła być gładka porażka, do której nie przywykliśmy, a mamy piękne zwycięstwo w niezwykłych okolicznościach. I to piąte w tym sezonie Ligi Narodów. Przed Polakami jeszcze dwa mecze turnieju w USA - najpierw, w nocy z soboty na niedzielę zagrają z Amerykanami o 2:30 polskiego czasu, a późnym niedzielnym wieczorem zagrają jeszcze z Brazylijczykami o 23.