Brutalna prawda o polskich talentach. Absolutny dramat

5 godzin temu
Z jednej strony powroty polskich talentów do ekstraklasy ekscytują, ale z drugiej są brutalną weryfikacją ligi i samych piłkarzy. Od lat wypuszczamy za granicę piłkarzy, którzy na Zachodzie giną i albo błąkają się po słabszych klubach ligach, albo gwałtownie wracają do Polski z podkulonym ogonem.
Kacper Urbański, Kamil Piątkowski, Kamil Jóźwiak - to tylko wybrane, najgłośniejsze powroty polskich zawodników z lig zagranicznych do ekstraklasy tego lata. Powroty, którymi się ekscytujemy i po których oczekujemy zauważalnego podniesienia poziomu naszej ligi.


REKLAMA


Zobacz wideo Tomasz Adamek kończy karierę! "Chyba, iż mnie żona z domu wypier***"


Z jednej strony trudno, żeby było inaczej. Z drugiej jednak fakty są takie, iż polskie kluby wzięły do siebie zawodników, którzy mocno i boleśnie odbili się od poważnego, europejskiego futbolu. Liczby w tym przypadku są brutalne. Powroty dwudziestokilkulatków do kraju zaledwie kilka lat po wyjeździe za granicę dobitnie pokazują, iż na Zachodzie polskie talenty znaczą naprawdę niewiele.
Talenty wracają z podkulonym ogonem
Transfery Urbańskiego i Piątkowskiego do Legii, to ruchy działające na wyobraźnię. Pierwszy był polskim objawieniem i bohaterem zeszłorocznego Euro. Piątkowskiemu, gdy wyjeżdżał z Rakowa Częstochowa do RB Salzburg, również wróżono wielką karierę. Obaj piłkarze jeszcze niedawno regularnie byli powoływani do reprezentacji Polski, a w minionym sezonie grali w Lidze Mistrzów. I to nie po kilka minut, a w pierwszym składzie. Urbański zaczynał wyjazdowe mecze Bolonii z Liverpoolem, Aston Villą i Benficą, a Piątkowski grał przeciwko Sparcie Praga, Stade Brestois, Dinamu Zagrzeb, Feyenoordowi i Bayerowi Leverkusen.
Ciekawie wygląda też transfer Jóźwiaka, który w czwartek podpisał kontrakt z Jagiellonią Białystok. 27-latek pięć lat temu wyjeżdżał do Derby County jako gwiazda Lecha Poznań i całej ekstraklasy, a jeszcze kilka tygodni temu mówił, iż powrót do kraju go nie interesuje. Rynek brutalnie go jednak zweryfikował. Podobnie jak większą część młodych polskich zawodników wyjeżdżających za granicę.
Za znanym portalem Transfermarkt wyliczyłem, iż w ciągu ostatnich pięciu lat z ekstraklasy za granicę wyjechało 47 piłkarzy do 23. roku życia. Liczby są brutalne, bo aż 19 z nich, czyli 40 proc., albo już wróciło do Polski na stałe, albo spędziło w niej przynajmniej jeden sezon na wypożyczeniu. Naprawdę trudno znaleźć piłkarzy, którzy po wyjeździe z ekstraklasy zrobili postęp na Zachodzie. Albo przynajmniej nie zatonęli przy poważnej rywalizacji.


W końcu nie byłoby tegorocznych transferów Urbańskiego, Piątkowskiego, Jóźwiaka czy Roberta Gumnego do Lecha Poznań, gdyby w zagranicznych klubach pełnili ważne role. Lub byli chociaż przydatnymi zmiennikami. Ekstraklasa rośnie w siłę, ale jej kluby z Zachodu wciąż mogą sprowadzać co najwyżej zawodników, których kariery znalazły się na zakręcie. I dokładnie tak jest w tym przypadku. Urbański jesienią stracił miejsce w składzie Bolonii, a wiosną nie przebił się w Monzy. Piątkowski kolejny raz został odrzucony przez RB Salzburg, Gumnego nie chciał Augsburg, a Jóźwiak wrócił do Polski po tym, jak nie udało mu się wywalczyć miejsca w składzie w Anglii, USA i Hiszpanii.
Niestety nie są to odosobnione przypadki, bo co roku do Polski wracają kolejni zawodnicy, którzy niedawno ją opuszczali z nadzieją na zrobienie większej kariery. Tylko w ciągu ostatnich pięciu lat na stałe do kraju wrócili też: Bartłomiej Wdowik, Jan Biegański, Mateusz Kowalczyk, Rafał Strączek, Karol Struski, Mateusz Praszelik, Adrian Gryszkiewicz, Krzysztof Kubica, Aleksander Buksa, Karol Fila, Marcel Mendes-Dudziński, Marcin Listkowski i Jakub Łabojko.
Oczywiście każdy z zawodników to osobna historia, niemal każdy wyjeżdżał i wracał w innym momencie kariery. Trudno bowiem porównać odejście Jóźwiaka do Derby County do transferu Mendesa-Dudzińskiego do akademii Benfiki. Wszystkich - niestety - łączy jedno: na Zachodzie sobie nie poradzili. Polska ma być dla nich co najwyżej miejscem do odbudowania przed próbą kolejnego wyjazdu.
Powrót to kwestia czasu
Statystyka polskich talentów wygląda jeszcze gorzej, kiedy spojrzymy na tych, którzy do kraju jeszcze nie wrócili. Warto podkreślić słowo "jeszcze", bo w przypadku wielu z nich wydaje się to tylko kwestią czasu. Tak jak u Tymoteusza Puchacza, który kilka dni temu był o krok od transferu do GKS Katowice, a skończył w azerskim Sabah FK.


Fakty są bowiem takie, iż większość młodych zawodników, którzy wyjechali za granicę, nie dała rady w klubach, które ich kupowały. Niemal wszyscy, którzy do Polski jeszcze nie wrócili, zdążyli już zamienić kluby na słabsze, co nie zawsze jednak wiązało się z większą szansą na grę. W niektórych przypadkach klubów, od których odbili się Polacy, było choćby więcej.
Zanim Michał Karbownik wylądował w Herthcie Berlin, nie poradził sobie nie tylko w Brighton, ale też Olympiakosie i Fortunie Duesseldorf. Kacper Kozłowski, który również okazał się niewypałem w Brighton, szczęścia szukał w belgijskim Royale Union Saint-Gilloise, holenderskim Vitesse, by w tej chwili grać w tureckim Gaziantepsporze. Łukasz Poręba po odejściu z RC Lens wywalczył awans do Bundesligi z Hamburgerem SV, jednak jego pozycja w drużynie była na tyle słaba, iż latem został wypożyczony do drugoligowego SV 07 Elversberg. Kilka państw bez powodzenia zwiedzili też Szymon Włodarczyk czy Buksa.
Tego lata w nadziei na poprawienie sytuacji kluby zmienili też Radosław Majecki, Bartosz Białek, Maik Nawrocki czy Łukasz Łakomy. W żadnym wypadku na pewno nie możemy mówić jednak o sportowym awansie. To co najwyżej ruchy nastawione na to, by w końcu zacząć regularnie grać.
Promyki nadziei
Polskim talentom za granicą wiedzie się na tyle źle, iż możemy doceniać tych, których status przez kilka sezonów nie uległ pogorszeniu i po prostu są w tym samym miejscu lub wciąż dają nadzieję na zrobienie większej kariery.


Tak jak Jan Faberski, który co prawda nie przebił się do pierwszej drużyny Ajaksu, ale w tym sezonie ma szansę pokazać swoje umiejętności na wypożyczeniu w PEC Zwolle. Michał Skóraś może i nie podbił Clubu Brugge, ale latem został sprzedany do jednego z większych belgijskich klubów - KAA Gent. Adrian Benedyczak po wyleczeniu poważnej kontuzji zagrał choćby 10 minut w tym sezonie Serie A, a za granicą są przecież jeszcze m.in. Dominik Marczuk, Łukasz Bejger, Mateusz Łęgowski czy Karol Borys.
Z premedytacją na koniec zostawiłem tych, którzy w ciągu ostatnich lat zawiedli najmniej albo wcale. To Jakub Moder, Jakub Kamiński oraz Cezary Miszta. Chociaż pierwsza dwójka - z różnych względów - również odbiła się od Brighton i VfL Wolfsburg, to wciąż gra w znanych klubach i silnych, zachodnich ligach. Kamiński swoją jakość pokazał zresztą w trakcie ostatnich meczów reprezentacji Polski z Holandią i Finlandią. Możemy w ciemno założyć, iż gdy - w końcu - zdrowy będzie Moder, da kadrze równie dużo.
Największym zaskoczeniem może być ten, po którym wcale nie oczekiwaliśmy najwięcej. Miszta, który przegrał rywalizację w Legii, został gwiazdą Rio Ave i w poprzednim sezonie był jednym z najlepszych bramkarzy ligi portugalskiej. 23-latek w poprzednim sezonie grał na tyle dobrze, iż tego lata łączono go z przenosinami do mocniejszych klubów: Sportingu i Galatasaray. To jednak tylko maleńki promyk nadziei przy dominującej szarości.
Na koniec mogę tylko zacytować redakcyjnego kolegę Michała Kiedrowskiego, który w styczniu pisał tak: "To zestawienie to też wyrzut sumienia dla PZPN i poziomu szkolenia w całej krajowej piłce. Młodzi polscy piłkarze nie są przygotowani do gry na zawodowym poziomie za granicą. (...) Żaden z zawodników, których uznawano w ekstraklasie za duże talenty, nie zrobił znaczącej kariery. Gorzej - niemal każdy z klubów, które zatrudniały Polaków, może sobie dziś pluć w brodę, iż przepłacił".
Idź do oryginalnego materiału