Dziecinne zachowanie kibiców Legii. Naprawdę myślą, iż to pomoże?

9 godzin temu
Legia Warszawa ma gigantyczne kłopoty, a kibice postanowili jeszcze ją dobić. Wobec braku wzmocnień w składzie ogłosili bojkot. Trochę to dziecinne zachowanie. Drużynie to nie pomoże, problemy finansowe jeszcze pogłębi, a wypędzanie z klubu jego obecnego właściciela Dariusza Mioduskiego może mieć opłakane skutki.
Grupa kibiców Legii ogłosiła protest. "Do odwołania nie chodzimy na mecze, nie kupujemy ani karnetów, ani subskrypcji" - napisali fani warszawskiego zespołu z frakcji "Nieznani Sprawcy" w swoim oświadczeniu. Są oni zaniepokojeni sytuacją w klubie. Piszą: "Na tydzień przed startem rozgrywek drużyna, która zajęła w poprzednim sezonie piąte miejsce w ligowej tabeli, praktycznie nie została wzmocniona. Nie wiemy, co dzieje się z pieniędzmi zarobionymi w Lidze Konferencji. Wpływy z dnia meczowego i kilkunastu kompletów również nie zasiliły, jak widać, konta na potencjalne transfery".


REKLAMA


Zobacz wideo


Długi przygniotły Legię, kibice zatroskani
Jak widać, zatroskani kibice chcą przejmować nie tylko władzę na trybunach, ale także w gabinecie prezesa. Teraz roszczą sobie prawo do tego, jak ma wyglądać polityka finansowa klubu. Ich obawy o ukochaną drużynę mają pewne podstawy, skoro już od kilku dni sportowe media w Polsce huczą o złej sytuacji finansowej Legii.


Klub miał się domagać m.in. spłaty transferu bramkarz Jakuba Zielińskiego w jednej racie (800 tys. euro), aby mieć pieniądze na spłatę zaległych wynagrodzeń. Skumulowana strata spółki z ostatnich lat (dane na koniec sezonu 2023/24) wyniosła 146 mln złotych, a długi - 182 mln złotych. Sam właściciel Legii w grudniowym wywiadzie w podkaście "Biznes klasa" przyznał, iż wyłożył na klub ponad 100 mln złotych z własnej kieszeni, ale klubu nie zamierza sprzedać, choć powiedział, iż cały czas jest o to pytany.
Owe sto milionów to podobno bariera graniczna. Mówił o tym Jacek Rutkowski, współwłaściciel Lecha. Dziś ma on jedynie tzw. złotą akcję klubu, bo jego prowadzenie przekazał dzieciom: Piotrowi i Mai. Jednak to właśnie on ustalił główne zasady, na których Lech działa do tej pory. A jedna z nich brzmiała, iż klub nie będzie wydawał więcej, niż zarabia. I do tej pory z grubsza się tego trzyma.
To właśnie Rutkowski w jednym z majowych wydań "Biznes klasy" stwierdził, mówiąc o innych właścicielach klubów w ekstraklasie: "Nikt tego nie robił dla zysku i nie ma zamiaru robić dla zysku. Większość z nich potraciła pieniądze. Jak przekraczasz 100 mln to, mówisz sobie: cholera, po co to robię".


Mioduski doszedł do progu bólu? Wydał 100 milionów
Jako przykład takiego biznesmena, który w końcu zwątpił w sens ładowania swoich pieniędzy w klub piłkarski, Rutkowski podał Bogusława Cupiała, byłego właściciela Wisły Kraków: "Marzył, żeby zagrać w grupie Champions League. Siedem razy był mistrzem Polski, siedem razy odpadał, raz w dramatycznych okolicznościach parę minut przed końcem. W końcu powiedział: pasuję. Stracił sto ileś milionów".
Z ostatnich doniesień na temat Legii można między wierszami wyczytać, iż Dariusz Mioduski też doszedł do progu bólu. Chciałby pewnie choćby część swoich pieniędzy odzyskać. Tak można rozumieć to, iż na progu nowego sezonu nie doszło w Legii do znaczących wzmocnień, choć ubiegły rok przyniósł drużynie pokaźne przychody z racji sukcesu w europejskich rozgrywkach. To dobra okoliczność, by klub przestał się w końcu zadłużać również u właściciela i spłacał swoje zobowiązania. To naturalna i w sumie racjonalna postawa.
Oczywiście kibice nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Skoro Mioduski przejął Legię, to powinien rozumieć, iż jego zadaniem jest tylko i włącznie spełnianie marzeń kibiców. Skoro nie dowozi, bo Legia cztery sezony z rzędu nie zdobyła mistrzostwa Polski, to trzeba go jeszcze dobić, żeby nie miał złudzeń i klub opuścił. Skoro przyzwyczaił już fanów, iż z własnych pieniędzy łatał budżetowe dziury, to powinien być konsekwentny i robić to dalej.
Nie chciałbym się ustawiać w roli obrońcy pana Darka - jak go nazywają kibice - ale warto bronić tu zasad generalnych. A te mówią, iż swoje długi trzeba płacić i iż nie da się budować prawdziwego zawodowego sportu na zasadzie, iż właściciel klubu ma stale do niego dokładać.


Mioduskiemu szaleństwa też nie zabrakło
Niestety w Polsce mimo 30 lat kapitalizmu wciąż pokutuje inne myślenie. A najlepszym wyrazem tego jest fakt, iż dbający o zrównoważony budżet Lech Poznań wciąż musi tłumaczyć się fanom z takiej polityki. Świetnie zarzuty wobec nowego mistrza Polski oddał Radosław Nawrot w rozmowie z Dawidem Szymczakiem. - W Poznaniu wciąż jednak chcielibyśmy, żeby właściciele Lecha zrozumieli, iż piłka nożna opiera się na ryzyku. Czasami choćby opiera się na nucie szaleństwa. Bez tego trudno będzie zrobić coś więcej. Liga Mistrzów może ci dać olbrzymie pieniądze, ale żeby w ogóle mieć szansę do niej trafić, najpierw trzeba zaryzykować i zainwestować. Jak w kasynie - musisz te pieniądze najpierw położyć.
Nie życzyłbym kibicom Lecha, aby jego właściciele bawili się nim jak żetonami w kasynie. Zbyt wiele takich historii widziałem w polskiej piłce. Andrzej Grajewski, Antoni Ptak, Andrzej Pawelec, Józef Wojciechowski, Bogusław Cupiał, Zbigniew Drzymała, Bolesław Krzyżostaniak, Sabri Bekdas - to tylko przykłady na to, iż nie brakowało w historii ekstraklasy właścicieli z fantazją i nutką szaleństwa. Niestety, ryzyko, które podejmowali, kończyło się fatalnie dla ich klubów, gdy dochodzili do wniosku, iż nie ma sensu już się w piłkę bawić.


Mioduskiemu nutki szaleństwa nie można odmówić. W klub wkładał przecież też własne pieniądze. Na pewno popełnił wiele błędów. Mało kto nadążał za jego koncepcjami. Te zmieniały się bardzo szybko. Ludzie, którzy mieli być wizytówką klubu na lata, znikali po jednym nieudanym sezonie. Zostawały po nich tylko transferowe niewypały i kominy płacowe.
Kibice obawiali się też, iż szef chce rządzić Legią jak korporacją, zrobić z niej produkt dla klientów, a nie fanów. Relacje między właścicielem klubu a najbardziej fanatycznymi bywalcami stadionu adekwatnie cały czas były napięte. A ostatnie oświadczenie klubu, gdy na trybunach pojawiły się banery przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu i Sławomirowi Nitrasowi, adekwatnie były dowodem, iż władze nie mają żadnego wpływu na to, co dzieje się na trybunach.


Ciężko jest inwestować w klub, którego kibice tak łatwo ogłaszają bojkot
Ale przy tych wszystkich zarzutach warto też Mioduskiemu oddać, iż jednak przez parę lat dokładał do Legii i płacił kary za kibiców, którzy nigdy nie ułatwiali mu życia. A gdy doszło do ekstremalnej sytuacji, takiej jak w Alkmaar, stanął po stronie szykanowanych kibiców, a nie szukał polubownego rozwiązania. On też rzucił pomysł, by powołać do życia Ligę Konferencji. Te trzeciorzędne europejskie rozgrywki okazały się dla naszych drużyn niespodziewaną windą w rankingu UEFA.


Wszelkie zasługi Mioduskiego jednak bledną przy podstawowym uczuciu kibiców Legii po jego ośmioletnich rządach. To głębokie rozczarowanie. Jednak bojkot raczej nie przyspieszy pożegnania pana Darka z Legią. Wciąż ma ambicje związane z piłką nożną. Nie po to zostawał wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej na ostatnim zjeździe, żeby teraz rezygnować. Niejeden kryzys w relacjach z kibicami też już przeżył.
Zresztą kto miałby go zastąpić? Bajecznie bogaty szejk znad Zatoki Perskiej? Bądźmy poważni. Legia jest klubem o największym komercyjnym potencjale w Polsce, ale też obarczonym dużym ryzykiem. Nie dość, iż działa na peryferyjnym europejskim rynku, to jeszcze w lidze, w której panuje ostra konkurencja (w ostatnich siedmiu latach mieliśmy pięciu różnych mistrzów Polski). Pozostaje też kwestia kibiców. Co z tego, iż ma ich najwięcej w Polsce, skoro w każdej chwili, gdy im się coś nie spodoba, chętnie ogłoszą bojkot? Ciężko inwestować w klub, od którego kibice tak łatwo się odwracają.
Idź do oryginalnego materiału