Sezon F1 można uznać za „ustawiony”. Za nami już pięć wyścigów, więc rozkład stawki jest znany i wiemy czego się spodziewać w dalszej części roku. Chyba, że… nie wiemy?
Kilka rzeczy się wyjaśniło, postarajmy się więc je podsumować tak tradycyjnie, w pięciu najważniejszych punktach:
1. Wszystkie wyścigi są ciekawe, tylko w inny sposób
Ktoś mi zarzuci herezje, szczególnie po GP Japonii. Ja wciąż będę obstawał przy swoim. No bo popatrzcie: GP Bahrajnu dostarczyło naprawdę dużo akcji na torze. Śmiem stwierdzić, iż tyle sytuacji z czterema autami na raz, zaangażowanymi w jedną walkę. to F1 nie widziała od dekady. Naprawdę działo się i to dużo. GP Arabii Saudyjskiej… cóż, niby coś się działo, ale wszystkie akcje na torze były ustawione przez DRS. Nie było żadnej akcji, w żadnym miejscu poza strefą DRS. Z resztą na torze Korniszon o to byłoby trudno, bo ma on aż trzy strefy DRS, które pokrywają ponad 1/3 okrążenia. Na reszcie wyprzedzać po prostu się nie da. choćby świetny manewr Piastriego na Hamiltonie, był wykonany w strefie DRS. Generalnie jednak nie było na torze żadnej walki o zwycięstwo, walka Leclerc’a też rozegrała się w samotnej jeździe Charlesa, gdy przedłużał stint na średnich oponach.
Mamy wreszcie GP Japonii, gdzie walki na zmianę pozycji nie było, ale… no była genialna walka talentów i umiejętności. Była jazda Verstappena przez cały wyścig z dwoma McLarenami na plecach i nieporadność pomarańczowego zespołu, jak zaatakować tego faceta na przedzie. Był racecraft w czystej postaci. To nie było Monako, gdzie nie da się wyprzedzać, to był tor, gdzie naprawdę trzeba umieć zaatakować lub się bronić i nie popełnić najdrobniejszego błędu. Max go nie popełnił. To się nazywa rececraft proszę Państwa i tak – to też jest część Formuły 1. Szkoda, iż niektórzy tego nie doceniają lub nie potrafią, może przyjdzie z czasem. Tylko proszę nie mówmy, iż 3 strefy DRS dające niesprawiedliwą przewagę atakującemu są fascynujące, a facet jadący bezbłędnie cały wyścig z dwoma (szybszymi) konkurentami na plecach, jest BE. jeżeli tak jest, to gdzie ten świat zmierza – ja iść nie mogę.
2. Na problemy – Piastri
McLaren znów zaczął ten sezon, nie do końca wiedząc jak traktować sprawy między swoimi zawodnikami. Niby znów mówili, iż wszyscy są na równi, niby znów każdy miał takie same szanse, ale gdy przyszło co do czego, już od pierwszych wyścigów sezonu faworyzowali Norrisa, nie dając choćby szans wykazać się Piastriemu, jak np. w Japonii.
Na szczęście Piastri w tym roku zrobił to, co powinien każdy kierowca chcący wygrać mistrzostwo świata: poprawił się. Znalazł swoje słabości, rozpracował, zniwelował, czy choćby zlikwidował. Tak naprawdę tylko błąd w GP Australii jest skazą na tegorocznej formie Australijczyka. Tam mierzył się zarazem z największą presją (domowy wyścig) oraz otwarciem sezonu, gdzie wiedział prawdopodobnie, iż jeżeli Norris od początku sezonu będzie liderem, będzie ciężko walczyć z nim o tytuł przez wewnętrzne preferencje zespołu. Na szczęście dalsza forma Oscara rozwiązała wewnętrzne rozdarcie teamu, mam przynajmniej taką nadzieję. Piastri jest szybki i nie ma wahań tempa jak rok temu. Jego stalowa, niemal fińska mentalność, pozwala mu na chłodno i bez mrugnięcia okiem podchodzić do pojedynków z Verstappenem, jak choćby w Arabii Saudyjskiej. Wyrasta nam potężny kandydat na mistrza, który wreszcie poczuł się pewnie w tej walce i idzie po swoje, bardzo mocno stąpając po ziemi. Coś, czego Norris nie potrafił i nie potrafi.
Lando ma swoje problemy. Dosłownie swoje, wewnętrzne. Od pierwszych wyścigów w mowie ciała Norrisa było widać ogromny stres, choćby w trakcie wywiadów. To co było widać w gestach i tikach w czasie rozmowy, przełożyło się na wtopy na torze, które zaważyły na wynikach dotychczasowych wyścigów. Norris otwarcie mówił kiedyś o swoich problemach mentalnych. Nie chce mi się wierzyć by nie pracował w tej chwili z np. psychologiem sportowym. To musi wreszcie zacząć przynosić efekty, czy też Lando potrzebuje mocnego weekendu. W przeciwnym razie mam wrażenie, iż będzie staczał się w otchłań swoich nerwów, które nim zawładną.
3. Brykający kucyk
Nie do końca rozumiem za to, co dzieje się u Czerwonych. Z jednej strony Hamilton zaliczył przebłysk w GP Chin, po którym zbyt się nie cieszył, co było zaskakujące, a może teraz dopiero zaczyna być zrozumiałe. Z drugiej, podczas gdy Hamilton z wyścigu na wyścig wydaje się coraz bardziej zagubiony, Leclerc z każdym kolejnym GP się rozkręca, wchodząc wreszcie na swoją topową formę, jak w Arabii Saudyjskiej. Z resztą to nie po raz pierwszy w tym sezonie Charles chciał przedłużać stint ile wlezie. Po prostu po raz pierwszy zespół mu na to pozwolił. Leclerc nie po raz pierwszy udowodnił, iż w bolidzie Ferrari potrafi głaskać opony, niemal jak kiedyś Jenson Button, zachowując przy tym świetne tempo. Przecież w identyczny sposób odnosił swoje największe zwycięstwa. Pytanie na ile zespół mu zaufa lub Charles stanie się wreszcie tym, trzymającym ich za fraki i dyktującym co mają robić. O dziwo w tą rolę nie wszedł Hamilton i Lewis zdaje się, iż niezbyt potrafi odnaleźć się w teamie, który nie jest zbudowany wokół niego. Mam wrażenie, iż Brytyjczyk dopiero zaczyna rozumieć, jak odmienna to jest kultura. Ferrari za to zaczyna rozumieć, iż ich topem dalej jest Leclerc i choćby chcieli zwrotu w kierunku wielkiego mistrza po takim sprincie w Chinach, to powinni koncentrować się gdzie indziej.
Gdzie jest realna forma Czerwonych? Naprawdę ciężko powiedzieć. Chyba jest rozchwiana, podobnie jak wielu innych zespołów. Czy Hamilton odnajdzie się w tym teamie, czy będzie powoli przechodził do cienia? Za wcześnie oceniać, ale Internet już oczywiście skreśla wielokrotnego mistrza świata. Ciekawe, czy po pierwszych GP dostosowano bolid pod Charlesa i stąd ta zmiana, czy jednak tamte wyniki były powolnym dochodzeniem do obecnej formy? Pewnie nigdy się nie dowiemy.
4. Kto jest na czele? Ojjjjj, nie wiem za wiele…
Ten sezon wygląda naprawdę nieźle i… nieco dziwnie? Miała być wielka przewaga McLarena i jej nie ma. No ok, Pomarańczowi mają zdecydowanie najmocniejszy bolid w stawce, ale stawka sama w sobie jest tak równa, iż jeżeli nie jest to jedna sekunda na okrążeniu względem całej reszty, nie można mówić o bezproblemowej dominacji jak kiedyś Mercedesa, czy Red Bull Racing.
No ale właśnie – przez to, iż stawka jest tak ciasna, jej układ może się znacząco zmieniać z tygodnia na tydzień. Ciut lepsze ustawienia na dany weekend, ciut lepiej pasujący bolidowi tor, ciut lepiej dysponowany kierowca. Nagle mamy wielkie przetasowanie. Przykład? Red Bull w Bahrajnie, kontra Red Bull w Japonii, czy Arabii Saudyjskiej. To jest niemal dzień i noc, wszystko z tygodnia na tydzień. Ferrari raz wlekące się w tyle pierwszej dziesiątki, tydzień później goniące podium. Alpine, które bolidu nie ma, nagle piąte miejsce w kwalifikacjach i siódme w wyścigu, by tydzień później znów powrócić do ogona. Przetasowania są ogromne, bo różnice są minimalne. Każde najdrobniejsze potknięcie nogi jest od razu wykorzystwane przez resztę stawki. adekwatnie jedynym pewniakiem z tygodnia na tydzień jest to, iż McLaren będzie gdzieś na przedzie, a Sauber i Aston Martin będą gdzieś z tyłu. Reszta wychodzi w trakcie weekendu.
5. Taka równiejsza równość
Na koniec zostawiłem sobie coś kontrowersyjnego. Otóż w miniony weekend była wielka niedziela, najważniejsze i najstarsze święto chrześcijańskie, najbardziej rozpowszechnionej na świecie religii. Nie żeby to mnie jakoś ruszało, ALE w tą niedzielę mieliśmy GP Formuły 1 oraz WEC 6H of Imola. Dwa wyścigi, dwóch najważniejszych serii mistrzostw świata. Razem to niemal osiem godzin ścigania jednym ciągiem. Fajnie! Tylko, iż każdy z nas ma pewne obowiązki rodzinne, zwyczaje, tradycje. Jednocześnie chcemy śledzić nasz ukochany sport. Komu w miniony weekend nie zachwiały się więzi rodzinne, temu albo szczerze zazdroszczę, albo gratuluję wybrania jednak spokóju ducha i ograniczenia dnia z motorsportami.
Dla porównania: w zeszłym roku, ze względu na islamski ramadan przesunięto nie jedno, ale dwa GP Formuły 1. Teraz proponuję zerknąć, kto zarządza w tej chwili najważniejszą organizacją w światowym sporcie motorowym, czyli FIA. Resztę możecie dopowiedzieć sobie sami. Kurtyna.