To był kosmiczny mecz w wykonaniu reprezentacji Polski siatkarzy. Już po kilku minutach Włosi wyglądali tak, jakby nie wiedzieli co się dzieje, a po niektórych akcjach niedowierzania nie mógł też ukryć komentator. W wygranym 3:0 finale mistrzostw Europy sprzed dwóch lat drużyna trenera Nikoli Grbicia szalała nie tylko na parkiecie, ale i w kwadracie dla rezerwowych, za co upominał ją drugi sędzia. Ale po pewnym czasie już zrezygnował. Biało-Czerwoni uciszyli zaś wtedy też 10 tysięcy kibiców na trybunach. W środowym meczu Ligi Narodów z Włochami nie będą mieli na to szans.
REKLAMA
Zobacz wideo Lewandowski po 7 godzinach przesłuchań. Do sądu nie będzie musiał wracać
Huber siał spustoszenie, Kurek musiał patrzeć na wszystko z boku. Sędzia próbował uspokoić Polaków
Finał ostatnich ME w Rzymie to miało być starcie tytanów, ale decydujące ciosy cały czas zadawali Polacy. Bardzo chcieli się zrewanżować Włochom, którzy rok wcześniej - w finale mistrzostw świata w Katowicach - pokonali ich 3:1. Udało im się to w stu procentach. Już przy ich prowadzeniu 3:0 w pierwszym secie trener gospodarzy Ferdinando De Giorgi - dawny trener Biało-Czerwonych - po raz pierwszy poprosił o czas. Ale zaraz potem Norbert Huber wrócił do pola serwisowego i po raz drugi z rzędu posłał asa. Środkowy całe spotkanie zagrał rewelacyjnie, zdobywając 12 punktów, w tym aż pięć bezpośrednio z zagrywki.
Huber świetnie zastąpił w tym turnieju nieobecnego z powodu kontuzji Mateusza Bieńka. Po zdobytych punktach często kierował się do kwadratu rezerwowych, gdzie razem z kolegami celebrował udane akcje. W tym gronie był m.in. atakujący Bartosz Kurek, który przymusowo całe spotkanie oglądał w roli widza - podczas rozgrzewki przed ćwierćfinałem z Serbią odnowił mu się uraz biodra i wykluczył go z gry w najważniejszych meczach ME.
Kapitan Polaków jednak razem z resztą rezerwowych nie dali o sobie zapomnieć w trakcie finału - a to naśladowali posyłającego potężne bomby serwisowe Wilfredo Leona, a to machali ręcznikami i potrząsali głowami, gdy brylował Huber. W pewnym momencie choćby drugi sędzia napomniał ich, by byli spokojniejsi, ale potem oni dalej robili show, a on chyba uznał, iż kolejne interwencje nie mają sensu.
Ale tak jak trwał pokaz polskich rezerwowych, tak też trwał koncert ich kolegów na boisku. Drużyna Grbicia idealnie trafiła z formę na ten turniej. Kurka świetnie zastępował Łukasz Kaczmarek, na środku obok Hubera mocnym punktem był Jakub Kochanowski, a na przyjęciu - obok Leona - Aleksander Śliwka. W obronie uwijał się Paweł Zatorski, a grą kolegów wzorowo dyrygował Marcin Janusz. I choć pod względem sportowym nieobecność kapitana udało się zatuszować, to kadrowicze zgodnie podkreślali przed finałem, iż zrobią wszystko, by na szyi Kurka po raz drugi zawisł złoty medal ME (jako jedyny z tego grona zdobył go też w 2009 r.).
Śliwka aż ukrył twarz w dłoniach i zmylił nie tylko rywali. Wyjątkowe łzy Grbicia
Pod koniec decydującego meczu Polacy jeszcze dołożyli emocji. Zaciętą akcję - przy ich przewadze 22:21 - zakończył atakiem Yuri Romano. Sędzia uznał, iż było to zagranie autowe, ale włoski skrzydłowy od razu zaczął pokazywać na Śliwkę, który skakał wówczas do bloku. Ten tuż po lądowaniu zakrył twarz dłońmi i po tej reakcji rzeczywiście można było nabrać przekonania, iż musiał dotknąć piłki. Ale potem temu zaprzeczył i tę wersję potwierdziła wideoweryfikacja.
- O mój Boże - rzucił z niedowierzaniem komentator podczas transmisji CEV, oglądając powtórkę tej akcji. Chwilę później - przy wyniku 24:22 - powtórzył ten zwrot podczas bardzo długiej wymiany, w której Włosi wyratowali się w niezwykle trudnej sytuacji. Ale gospodarze i ich kibice nie nacieszyli się długo - w kolejnej akcji Śliwka zaatakował po bloku w aut i zakończył mecz, a jego koledzy zaczęli skakać w euforii. Nieco później cała drużyna świętowała na środku boiska, a przyjmujący znów ukrył twarz w dłoniach. Ale tym razem ze szczęścia. A na trybunach cieszyła się m.in. Aleksandra Mirosław. Rekordzistka świata we wspinaczce sportowej na czas dzień wcześniej w Rzymie wywalczyła kwalifikację olimpijską (na igrzyskach w Paryżu zdobyła potem złoto).
Byłam na tym meczu i do dziś pamiętam kamienny wyraz twarzy Grbicia, na którego zaraz po ostatniej piłce rzucili się członkowie sztabu szkoleniowego. Serb słynie z tego, iż podczas meczów i po ich zakończeniu nie jest zbyt emocjonalny, ale tym razem było inaczej. Bo już po chwili ocierał oczy, a następnie udał się na trybuny, gdzie padł najbliższym w ramiona. Gdy wrócił na boisko, dalej nie mógł powstrzymać łez. W późniejszej rozmowie z dziennikarzami zaś wyjaśnił, iż nie było to tylko wzruszenie po sukcesie.
- Mój ojciec zmarł tego dnia, 15 lat temu. To dla mnie szczególna data. Nie sądziłem, iż tak mnie to poruszy, ale jednak. To także dzień, w którym w 2001 roku - jeszcze jako zawodnik - wygrywałem mistrzostwo Europy, więc to nie jest smutny dzień. Teraz mam po prostu więcej miłych wspomnień z nim związanych. Nie jestem beksą, ale akurat w tym dniu tak wyszło - tłumaczył szkoleniowiec.
Milos Grbić był także pierwszym trenerem utalentowanych i utytułowanych synów. Nikola bowiem olimpijskie złoto z Sydney i brąz z Atlanty zdobył razem ze starszym bratem Vladimirem. To również ojciec przestawił młodszego z synów z przyjęcia na rozegranie, a ten został potem jednym z najsłynniejszych zawodników na tej pozycji w historii siatkówki.
Ten triumf w ME był także jedynym jak na razie złotym krążkiem Polaków pod wodzą Grbicia w imprezie rangi mistrzowskiej. Stawka środkowego meczu z Włochami będzie znacznie mniejsza - to spotkanie fazy interkontynentalnej LN. Tym razem zagrają na neutralnym terenie - w Chicago. Choć prawdopodobnie tamtejsza Polonia nie zawiedzie. Na boisku być może pojawi się Śliwka, który w ogóle nie miał być w składzie na ten turniej w USA. Pierwotnie miał teraz z większością czołowych kadrowiczów trenować w Spale, ale dołączył do drużyny awaryjnie w miejsce kontuzjowanego Rafała Szymury. Początek meczu o godz. 19.30 czasu polskiego.