Minęło kilka minut, a trener PSG wzruszył wszystkich. Spełnił swoje marzenie

1 dzień temu
W PSG najbardziej bali się, iż piłkarze nie wytrzymają presji, będą usztywnieni przez stawkę i nie udźwigną tego finału Ligi Mistrzów. Dlatego Luis Enrique przez ostatni tydzień przekonywał wszystkich dookoła: to tylko mecz, a nie sprawa życia lub śmierci. On akurat coś o tym wie.
Minęło dziesięć lat, odkąd ostatni raz zdobył Ligę Mistrzów - jego Barcelona pewnie pokonała wtedy Juventus. Był parny wieczór, na Stadionie Olimpijskim w Berlinie zgasła już część reflektorów, trybuny opuszczali ostatni kibice, a piłkarze od kilkudziesięciu minut bawili się w szatni. Na murawie był tylko on i Xana. I choć na 74-tysięcznym obiekcie trudno o intymne chwile, to ta taką była. Tuż przy wejściu znaleźli wbity w ziemie drążek z dwiema flagami - bordowo-granatową FC Barcelony i żółto-czerwoną Katalonii. Próbowała sama nimi wymachiwać, ale były ciężkie, więc dopiero, gdy pomógł jej ojciec, flagi zaczęły powiewać z odpowiednim majestatem. Spacerowali, przytulali się i tańczyli. Xana uwielbiała obroty. Im więcej, tym lepiej. Aż kręciło jej się w głowie. To była ich chwila.


REKLAMA


Xana miała wtedy pięć lat. Cztery lata później zmarła na rzadką odmianę raka kości, a w świecie Luisa Enrique zgasło słońce.


Zobacz wideo Lech Poznań w Lidze Mistrzów?! Wzruszony prezes: Chcemy więcej!


W ostatnich miesiącach choroby Xany, zostawił prowadzenie reprezentacji Hiszpanii i niemal zamieszkał w szpitalu, w którym leżała. Gdy odeszła, potrzebował przerwy. "Będziesz gwiazdą, która poprowadzi naszą rodzinę" - napisał we wzruszającym oświadczeniu, w którym poinformował kibiców o tragedii, jaka go spotkała. Wrócił do piłki, bo sam przecież uczył Xanę, iż zawsze należy walczyć do końca. A może w pewnym momencie to ona uczyła jego?
Przed tegorocznym finałem Ligi Mistrzów wspominał tamten wieczór sprzed dziesięciu lat. - Mam niesamowite zdjęcie, na którym Xana wbija flagę Barcelony w murawę. Chcę teraz zrobić to samo z flagą Paris Saint-Germain. Mojej córki nie będzie tam fizycznie, ale będzie tam duchowo - mówił z delikatnym uśmiechem, który pojawia się na jego twarzy zawsze, gdy tylko o niej wspomina. - Ludzie myślą: "hej, twoja mała dziewczynka, twoja córeczka, zmarła, mając dziewięć lat…". Ale to było dziewięć wspaniałych lat! Mamy tysiące wspomnień! Zapytasz, czy uważam się za nieszczęśnika i pechowca. Otóż, miałem bardzo duże szczęście. Gigantyczne szczęście! - przekonywał w trzyodcinkowym serialu "No tenéis ni **** idea", czyli "nie macie, kur…, pojęcia", wyprodukowanym przez hiszpańską telewizję "Movistar+", w którym oprowadza widzów nie tylko po szatni i swoim gabinecie, ale po najciemniejszych zakamarkach życia.


W sobotę, znów na niemieckiej ziemi - w Monachium, Luis Enrique triumfował po raz kolejny. Jego PSG pokonało Inter aż 5:0. Już chwilę po meczu miał na sobie czarną koszulkę z minimalistyczną białą grafiką - on i Xana wbijają na niej w murawę flagę PSG. Mając ją na piersi, poniósł upragniony puchar. Później zobaczył, iż kibice jego klubu przygotowali gigantyczny transparent z podobnym ujęciem. W ich wersji to on wbijał flagę, a ona stała obok i z dumą się przyglądała. Był wzruszony. Rozemocjonowany. Absolutnie zaskoczony. I bardzo szczęśliwy.


PSG miażdży Inter 5:0. To był najważniejszy cel
Ponoć władze PSG obawiały się przed tym finałem tylko jednego - iż marzenie o zdobyciu Ligi Mistrzów znów zamieni się w obsesję, a presja sparaliżuje ich piłkarzy. Prezes Nasser al-Khelaifi, dyrektor sportowy Luis Campos, a choćby emir Kataru Tamim bin Hamad al-Thani, byli przekonani, iż Luis Enrique sportowo i taktycznie doskonale przygotuje zespół do meczu z Interem. Obawiali się jedynie o sferę mentalną. Wciąż dudniły im w głowach słowa byłych piłkarzy - m.in. Thiago Silvy, Andera Herrery i Maxwella - którzy po odejściu z klubu jednoznacznie diagnozowali, dlaczego nigdy nie udało im się spełnić najważniejszego celu katarskich właścicieli klubu: bo presja była zbyt duża; bo grali ogarnięci obsesją zwycięstwa; bo czuli, iż liczy się Liga Mistrzów i kilka poza nią. Tylko raz byli tak blisko triumfu, jak w tym roku - w pandemicznym sezonie, gdy w formacie pozbawionym rewanżów też dotarli do finału. Przegrali wtedy z Bayernem Monachium na pustym Estadio da Luz w Lizbonie 0:1 Z niepokojem przeczytali niedawną wypowiedź Marquinhosa, kapitana zespołu i jedynego piłkarza, który w obu finałach znalazł się w wyjściowym składzie, iż każdy przegrany finał zostawia głębokie rany.
Luis Campos powiedział Luisowi Enrique o obawach, jakie mają właściciele PSG, którzy zaraz po gigantycznej inwestycji w klub w 2011 r. zapowiedzieli, iż w ciągu pięciu lat podbiją Ligę Mistrzów. Zasugerował, by przed finałem skupił się na uspokojeniu swojej drużyny. Ale Luis Enrique i bez tych podpowiedzi wiedział, iż finał może wygrać zespół, który będzie potrafił lepiej kontrolować emocje. Według dziennikarzy "The Athletic", zaraz po przeprowadzeniu obszernych analiz, miał w zaufanym gronie osób powiedzieć, iż PSG grające w finale tak, jak w meczach z Liverpoolem (w 1/8 Ligi Mistrzów) i Arsenalem (w półfinale), wygra z Interem co najmniej siedem razy na dziesięć. najważniejsze było jednak to, by nagle w głowy jego piłkarzy nie wkradł się element zwątpienia lub zachowawczości. Fakt, iż byli w finale, nie mógł wpłynąć na to, iż zaczną wybierać nieco bezpieczniejsze podania albo podświadomie spróbują nieco wolniej rozgrywać piłkę, by nie narazić się na kontratak Interu, a później, w razie straty, doskoczą do rywali z delikatnie zaciągniętym hamulcem. Nie mogli przedobrzyć. Nie mogli potraktować tego meczu jakkolwiek wyjątkowo. Mieli być sobą.
- To tylko piłka nożna. Mecz, który można wygrać albo przegrać. Żadna wielka sprawa. Musicie skupić się tylko na tym, by zagrać tak, jak zawsze - przekonywał swój zespół. Luis Enrique był w tym wiarygodny. Nigdy nie opłakiwał porażek, a gdy na konferencji prasowej przed zeszłorocznym półfinałem Ligi Mistrzów jeden z dziennikarzy zapytał go, co się stanie, jeżeli jego drużyna odpadnie, odpowiedział, iż nic, bo następnego dnia i tak wyjdzie słońce. Akurat w jego ustach slogan "to tylko piłka nożna" brzmi nadzwyczaj wiarygodnie.


Luis Enrique - bohater PSG
W serialu "Movistar+" Luis Enrique żartuje, iż kiedyś chciałby móc obserwować mecz z góry i mieć nieustanny kontakt ze swoimi piłkarzami. Mógłby wtedy - choćby dzięki radia - podpowiadać im najlepsze rozwiązania albo przynajmniej razić ich prądem za każdą niesubordynację. Widząc pierwszą bramkową akcję w finale, w której Fabian Ruiz dostrzegł stojącego na skraju pola karnego Vithinię, a on od razu zagrał do jeszcze lepiej ustawionego Desire Doue, który w ciemno podał przed bramkę i znalazł tam osamotnionego Achrafa Hakimiego, można było pomyśleć, iż trener PSG faktycznie znalazł sposób, by na bieżąco sterować swoimi piłkarzami. Przecież dokładnie tak chciałby tę akcję poprowadzić i tak ją skończyć. Żadnego elementu fałszu, żadnego spóźnienia, żadnej niedokładności, mimo iż piłka toczyła się bez zatrzymania.


Wystarczyło kilkanaście minut, by władze PSG poczuły ulgę. Ich piłkarze wyszli na boisko w najlepszej formie. Wydawali się nie czuć żadnej presji. Grali jeszcze szybciej i jeszcze swobodniej niż w meczach z Arsenalem. Nic nie zostało z doskonałej obrony Interu - zespół, który w tej edycji Ligi Mistrzów w sumie przegrał przez zaledwie 16 minut, w samym finale stracił pięć bramek i oddał zaledwie dwa celne strzały. Jeszcze nigdy w historii nie było tak jednostronnego finału. PSG było brutalne, a przy tym niezwykle swobodne. Agresywne i cierpliwe. Silne, szybkie i dokładne. Było nie do zatrzymania.
Miało wielu bohaterów. Hakimi dał prowadzenie, 19-letni Doue strzelił dwa gole i dorzucił asystę, Vitihina i Joao Neves ocierali się w środku pola o perfekcję, nieustannie z radarów Interu znikał Ousmane Dembele, a ostatniego gola strzelili rezerwowi - Bradley Barcola asystował Sennyemu Mayulu. Ale ten najważniejszy bohater stał przy bocznej linii. To Luis Enrique zmienił w PSG w zespół grający piłkę totalną. To on skonstruował tę maszynę do pressingu. To on przekonywał wszystkich, iż zespół zyska na odejściu Kyliana Mbappe, mimo iż brzmiało to jak herezja. To on wymyślił Dembele w roli fałszywego napastnika i poprowadził tak, iż Francuzi zakładają się dziś, kto pierwszy zdobędzie Złotą Piłkę - on czy Mbappe. Wreszcie to on zdjął z klubu łatkę przegrywa, który może seryjnie triumfować we Francji, ale w Europie i tak wyłoży się choćby na najprostszej przeszkodzie.
Pisaliśmy już kilka tygodni temu, iż PSG jest dziś drużyną zaprojektowaną przez Luisa Enrique na jego własne podobieństwo. On sam jest człowiekiem niezwykle zdyscyplinowanym i ciężko pracującym, więc podobnej postawy wymaga od swoich piłkarzy. Regularnie startuje w zawodach Ironman, przebiegł też 230-kilometrowy Maraton Piasków na Saharze, nigdy nie zdejmuje sportowego zegarka i reaguje na jego każde wezwanie do wykonania aktywności, więc w klubie nikogo nie dziwią już przerywane nagle spotkania, by trener mógł wykonać serię pompek, wyskoków lub przysiadów. gwałtownie przestały też dziwić jego bose przechadzki po boiskach treningowych, które - jak twierdzi - pomagają mu czerpać naturalną energię z ziemi i chronią go przed alergiami. Luis Enrique ma swoje obsesje. Je, śpi i żyje sterylnie. Nasser Al-Khelaifi, prezes PSG, wiedział o tym, gdy latem 2023 r. rozglądał się za nowym trenerem. I był wręcz przekonany, iż potrzebuje właśnie kogoś takiego. Miał już dość "ery błyskotek", jak sam określił w wywiadzie okres, w którym hurtowo sprowadzał do klubu największe gwiazdy pokroju Neymara, Leo Messiego, Kyliana Mbappe czy Sergio Ramosa. Piłkarzy wielkich, ale sytych.
Luis Enrique zaprowadził dyscyplinę w klubie umoczonym w politycznych interesach między Francją a Katarem i przepełnionym gwiazdami, z których każda chciała błyszczeć najjaśniej. PSG było klubem, w którym jednego dnia Leo Messi wylatywał bez jakiejkolwiek zgody załatwiać interesy w Arabii Saudyjskiej, innego Neymar wyprawiał w Brazylii urodziny swojej siostry, a jeszcze następnego Mbappe spotykał się w pałacu z Emmanuelem Macronem. Thomas Tuchel, trener, który w 2021 r. doprowadził PSG do przegranego finału z Bayernem, opowiadał, jak przeczuleni na swoim punkcie potrafili być jego piłkarze. A choćby nie tyle oni sami, co ludzie wokół nich. – Czułem się tam, jakbym był ministrem spraw zagranicznych – porównywał. Przykładowo, gdy udzielał wywiadu brazylijskim mediom, które - co naturalne - pytały go głównie o Neymara, już następnego dnia przed jego gabinetem ustawiali się reprezentanci Mbappe z pretensjami i pytaniami, dlaczego faworyzuje byłego piłkarza Barcelony. Gdy później pochlebnie wypowiadał się o Mbappe, w kolejce ustawiali przedstawiciele Neymara.


Teraz zamiast ministra spraw zagranicznych PSG ma dyktatora. Luis Enrique dostał bowiem olbrzymią władzę i może prowadzić zespół według własnej wizji. To on, a nie żaden z piłkarzy, jest największą gwiazdą w klubie. – Dałbym Złotą Piłkę Dembele za to, jak broni i naciska na rywali – powiedział po finale Ligi Mistrzów i zaznaczył, iż jego kolejnym celem jest zwycięstwo w Klubowych Mistrzostwach Świata.
Na konferencji prasowej mówił też o Xanie. – Jest z nami każdego dnia. Nieważne, czy wygrywamy, czy przegrywamy, czy budzimy się w dobrym, czy w złym humorze. Jest z nami, bo kochamy ją całym sercem. Jest ze mną również dzisiaj. Na pewno biegałaby tutaj, mimo iż byłaby już trochę starsza. Bardzo doceniam gest kibiców. Był wzruszający, bardzo miły – mówił wzruszając się i śmiejąc na zmianę.
Idź do oryginalnego materiału