Ojciec wbił jej siekierę w kolano. Ogromna tragedia w domu polskiej mistrzyni

3 godzin temu
- Gdzieś w głębi cały czas mam nutę niepokoju, iż mogłoby się coś złego wydarzyć. Ale mam przede wszystkim ogromne zaufanie do Boga. Staram się jako dorosła kobieta zrozumieć czyny ojca - mówi Róża Kozakowska. Wybitna paralimpijka jako dziecko była katowana przez ojca. Mężczyzna, który wbił córce siekierę w kolano, trafił za to do więzienia. Po latach Róża mu wybaczyła.
Róża Kozakowska to lekkoatletka, którą polscy kibice poznali w 2021 r. Wtedy została mistrzynią igrzysk paralimpijskich w rzucie maczugą i wicemistrzynią w pchnięciu kulą. Po jej sukcesach dowiedzieliśmy się, iż sportsmenka chorująca m.in. na neuroboreliozę stawowo-mózgową, porażenie czterokończynowe i endometriozę, w dzieciństwie była ofiarą okrutnej przemocy domowej. Ojciec katował ją do nieprzytomności. A pewnego razu wbił siekierę w jej kolano. Zrobił to w reakcji na sukces Róży w zawodach szkolnych. Bo nie chciał, żeby była biegaczką.


REKLAMA


Zobacz wideo Wojciech Nowicki rozpoczął przygotowania do sezonu. "Miesięcznie dźwigam minimum 300 ton"


Historię Róży przybliża film "Mistrzynie". Dokument wyprodukowany przez Papaya Films, czyli ekipę stojącą m.in. za filmami o Robercie Lewandowskim i Jakubie Błaszczykowskim, opowiada o Kozakowskiej i pięciu innych wybitnych mistrzyniach – siostrach Aleksandrze i Natalii Kałuckich, Natalii Partyce, Karolinie Nai oraz o Adriannie Sułek-Schubert.


Film miał już swoją prapremierę, a szerokiej publiczności zostanie zaprezentowany podczas 21. edycji Festiwalu Millennium Docs Against Gravity – jednego z najważniejszych wydarzeń filmowych w Polsce poświęconego filmom dokumentalnym. Premierowy pokaz odbędzie się 17 maja o godz. 18 w warszawskiej Kinotece. Bezpłatne wejściówki na pokaz można odbierać od piątku, 9 maja, w Centrum Festiwalowym.
Historia Kozakowskiej porusza szczególnie. Dlatego rozmawiamy z Różą i o jej relacjach z ojcem, i o dążeniu do powrotu do sportu. Bo po dramatycznych wydarzeniach z Paryża, z ubiegłorocznych igrzysk paralimpijskich, ona straciła nie tylko złoty medal i rekord świata w wyniku dyskwalifikacji, ale też straciła dużo zdrowia przez potworną kontuzję.
Łukasz Jachimiak: Po obejrzeniu filmu "Mistrzynie" zostałem z pewnym niepokojem. Chodzi o twojego ojca. Powiedziałaś, iż człowiek, który cię strasznie bił, niedługo wyjdzie z więzienia. Zastanawiam się czy będzie miał sądowy zakaz zbliżania się do ciebie, czy ty dostaniesz jakąś pomoc?
Róża Kozakowska: Doszło do nieporozumienia, bo mój ojciec już od bardzo dawna jest na wolności. Dostał karę tylko roku i ośmiu miesięcy i wyszedł, gdy miałam 16 lat. Teraz mam 35.


Masz z nim kontakt?
- Coś ci opowiem. W filmie mówię, iż moja rodzina nie składa się z ludzi, których łączą więzy krwi. Że to nie jest najważniejsze. Mam rodzinę taką powiedzmy adopcyjną i ona jest najlepsza, nie mogłabym sobie choćby takiej wymarzyć. Kiedyś do nas przyszli sąsiedzi – Marek i jego córka, Ola, byli moi opiekunowie Ania i Rafał i tak sobie rozmawialiśmy, gdy nagle zauważyłam, iż Ola, którą traktuję jak siostrę, ma na palcu pierścionek. Wiedziałam, iż ma chłopaka, więc zapytałam czy to już, czy to zaręczyny. A Ola na to: "Nie, to dostałam od Maro", czyli dostała od swojego taty. Ola żartowała, iż lepszy byłby iPhone, Ania z uśmiechem stwierdziła "No dobrze, chciałaś iPhone’a, ale nie gadaj, dostałaś piękny pierścionek!", a ja tak pomyślałam i powiedziałam: "Ja też dostałam od ojca coś ważnego. Oczywiście to nie był taki pierścionek, ale dostałam pełen pakiet doświadczeń i lekcji do odrobienia. I powiem wam szczerze, iż po tylu latach wszystko rozważając, jestem wdzięczna za to, ponieważ to sprawiło, iż jestem dziś takim człowiekiem, jakim jestem: silnym, a jednocześnie wrażliwym, patrzącym inaczej na świat i rozumiejącym więcej niż można sobie wyobrazić".
Wiesz co, ja naprawdę dziękuję Bogu za to, iż było mi dane przeżyć to wszystko, bo to ukształtowało mnie na takiego człowieka, jakim jestem. Kiedy byłam mała, to na pytania kim chciałabym być, odpowiadałam, iż dobrym człowiekiem. Niosącym przesłanie, ale też pomocnym, serdecznym, wrażliwym, pełnym energii do spełniania marzeń i dodawania ludziom wiary, iż można. Myślę, iż sport pozwala mi to wszystko realizować. Że dał mi szansę pokazania mojej historii i może inspirowania. Najbardziej staram się pokazywać, iż można się mimo wszystko nie poddawać, iż trzeba wiele przejść, żeby zwyciężyć. I nie chodzi o to, żeby tylko dostać medal, ale żeby wygrywać życie.
Wybaczyłaś ojcu? Czy on w ogóle kiedykolwiek próbował cię przeprosić, czy zrozumiał, jak straszne rzeczy ci robił, choćby jeżeli ty po latach umiesz patrzeć na to wszystko tak, żeby wyciągać z tego dobro?
- Powiem tak: jestem chrześcijanką. Nie noszę w sobie urazy, bo to jest dla człowieka najgorsza ciemnica. Nie ma nic smutniejszego. Dlatego mam kontakt z ojcem. Moja rodzina nie jest zamożna, a wręcz jest bardzo uboga. I jako tamta biedna dziewczyna, którą w sobie ciągle mam i zarazem obecna kobieta staram się rodzinę wspierać. Pomagam jej minimum dwa razy w roku – w święta Bożego Narodzenia i w Wielkanoc robię im paczki, takie, na jakie mnie stać. I ich odwiedzam. Zawozimy im jakieś ubrania, środki czystości, coś do jedzenia. Część rzeczy kupuję, część zbieram od ludzi, przyjmuję ubrania, które komuś są już niepotrzebne, a jeszcze są w dobrym stanie. Żeby moi bracia też mieli, choćby jako ciuchy robocze. Ich naprawdę prawie na nic nie stać. Też ze względu na ich uzależnienia. Ale to moja rodzina, a rodziny się nie wybiera i trzeba pomóc, jeżeli jest możliwość. Dla mnie jest ważne, żeby chociaż święta i dla nich jakoś wyglądały, żeby chociaż wtedy oni mieli uśmiechy na twarzach, żeby mogli zasiąść do stołu i zjeść jakieś tradycyjne świąteczne dania, żeby mieli namiastkę świąt.
Zawsze pomaga mi mój opiekun. Z nim obok jest mi łatwiej przywitać się z ojcem, podać rękę czy choćby się z nim uścisnąć. Gdzieś w głębi cały czas mam nutę niepokoju, iż mogłoby się coś złego wydarzyć. Ale mam przede wszystkim ogromne zaufanie do Boga. W jego przesłanie, iż warto dać drugiemu człowiekowi szansę. Wybaczyć, bo może ten człowiek nie potrafił inaczej. Bo być może nikt go tego nie nauczył. Staram się jako dorosła kobieta zrozumieć jego czyny. Może gdy był dzieckiem, nikt go nie nauczył miłości. Nie usprawiedliwiam tego, co robił, absolutnie. Ale wierzę, iż nic się nie dzieje na tej ziemi bez przyczyny. Zawsze jest coś po coś. Po to, żebyśmy stali się lepsi, żebyśmy byli bliżej Boga.


Bóg zawsze był moim najlepszym przyjacielem. Był, jest i będzie. Powiem ci, iż ostatnio oglądałam pierwszy raz "Pasję" Mela Gibsona i cierpiałam tak, iż nie mogłam wytrzymać. Znów zrozumiałam, iż moje codzienne bóle są jak ziarenko piasku na pustyni i jak kropla wody w oceanie przy tym, co wycierpiał Jezus za nas wszystkich, żebyśmy byli zbawieni. A propos oceanu – wiesz, iż ja zawsze chciałam być w oceanie nie jakąś tam rybą, tylko rekinem?
Pewne jest jedno: na ludojada masz za dobre serce!
- No na pewno nigdy nie chciałam wszystkich zjeść! Chodzi o to, iż od zawsze chciałam pokazać, iż jestem silna, iż wszystko wytrzymam, iż każdy upadek to jest nowy początek. Bo wstając stajemy się silniejsi. Odrabiamy wtedy lekcje, jesteśmy już na więcej przygotowani. Dzięki wcześniejszym upadkom ja już byłam przygotowana na to, co się stało w Paryżu. I tam tylko sobie przypomniałam, iż po to Pan Bóg dał człowiekowi oczy z przodu, a nie z tyłu, żeby się człowiek zajmował tym, co będzie, a nie tym, co było. Po co patrzeć do tyłu i się ranić? W Paryżu po strasznej kontuzji, po dyskwalifikacji i utracie złotego medalu oraz rekordu świata od razu postanowiłam patrzeć dalej, z nadzieją, iż wrócę na igrzyska i jeszcze osiągnę sukces. A co do ojca, to wyciągam rękę do osoby, której ktoś inny być może nie chciałby znać, może by nim wzgardził. Ale po co ja miałabym urazę pogłębiać? Czy to by coś zmieniło? A jak wyglądałoby moje życie, gdyby zawsze było kolorowe, wręcz różowe? To są pytania bez odpowiedzi. Nie szukam ich, tylko dziękuję Bogu, iż dostałam to wszystko.
Teraz mam nawrót choroby, jednej i drugiej. Moja Ania niedawno powiedziała „Idziesz na biopsję, ale nie przejmuj się". Uśmiechnęłam się na to i zapytałam: "Aniu, czy ja ci wyglądam na osobę, która się przejmuje?". Ja zawierzam wszystko Bogu. choćby gdyby miał mnie dziś zabrać, to w porządku, to jego plan, widocznie swoją drogę tu miałabym już skończyć. Czuję w sobie ogromny spokój, wiem, iż wszystko ma być właśnie tak, jak jest. I wszystko przyjmuję z ogromną euforią oraz wiarą. Wszystko. choćby niedawno drogę krzyżową, która miała trzy kilometry. Przeszłam ją, powłócząc nogami, wszyscy na mnie patrzyli i mówili przy tym, iż nie mogą na to patrzeć. Byłam z siebie dumna. Nieważne, iż na koniec padłam jak trup, iż naraziłam swój organizm. Ważne, iż chociaż troszkę niosłam krzyż, jak Jezus.
Kilka minut temu zapytałem czy twój ojciec cię przeprosił, ale słuchając cię już rozumiem, iż nie potrzebowałaś tych przeprosin. Prawda?
- Nie potrzebowałam. Człowiekowi czasami za trudno jest się na coś takiego zdobyć, przełamać. Niektórzy choćby nie umieją się uśmiechnąć, podać ręki, przytulić. Dla niego to tak wielki przełom, iż tego typu gesty znaczą więcej niż wypowiedzenie tysiąca słów. On ciągle jest człowiekiem takim trochę nieprzewidywalnym, ale już starszym, w grudniu skończy już 64 lata. Staram się go zrozumieć. Życie go sponiewierało. Być może dlatego nie potrafił inaczej postępować. Oczywiście kiedy byłam dzieckiem, to cholernie trudno było mi to zrozumieć. Ale teraz jestem silną kobietą. Bardzo silną. Taką, która nie zna granic. Wiem, iż wszystko mogę. I iż wszystko potrafię docenić. Umiem się cieszyć z drobnych rzeczy. Nie potrzebuję mieć luksusów, chyba one by mnie choćby przytłoczyły. Wystarczy mi euforia z tego, iż świeci słońce. Zawsze rano mówię: "Boże, dziękuję ci, iż mnie obudziłeś i iż zaczynamy nowy dzień. Że znów mogę zobaczyć moich bliskich, iż znowu mogę powiedzieć dzień dobry, cześć, kocham cię".


Czy twoja biologiczna rodzina mieszka razem? Czy mama i ojciec po tym wszystkim się zeszli?
- Mama mieszka osobno już od wielu, wielu lat. Moi bracia mieszkają razem, obok siebie, ale każdy ma swoje jakieś tam lokum, iż tak to ujmę. Mój najstarszy brat ma teraz przyczepę kempingową.
Jak ty kiedyś?
- Trochę tak. Drugi brat jest autystyczny i też mieszka w przyczepie, ale nie takiej full wypas, tylko w runie. Ta przyczepa ma może trzy metry kwadratowe. Jak moi opiekunowie to zobaczyli, to mowę im odebrało. Ale wtedy powiedziałam im, iż kiedyś mieszkałam w jeszcze gorszych warunkach, a dałam radę. W każdym razie temu bratu pomagamy zwłaszcza przed zimą, wozimy jakieś kołdry i inne ciepłe rzeczy, bo tam są deski pourywane i wiatr hula. W końcu teraz niedawno wystarałam się o nowy kontener dla niego, postaram się go wyremontować i mu zawiozę, żeby chłopak na kolejną zimę miał już lepsze warunki.
Róża, ty nie jesteś bogatą osobą, prawda? Dochody w sporcie paralimpijskim nie są na tyle duże, żebyś mogła sobie pozwolić na fundowanie mamie, ojcu i dwóm braciom nie tylko paczek na święta, ale też takich rzeczy jak mieszkalny kontener?
- To prawda. Ale pomagają mi bliscy. Gdy przychodzą święta, to nie ma możliwości, żebyśmy nie wzięli opłatka i nie wyruszyli z nim oraz z prezentami jak Święte Mikołaje w ośmiogodzinną drogę. Wiesz, zawsze byłam takim człowiekiem, iż jak ktoś potrzebował pomocy, to potrafiłam oddać wszystko, co miałam. Uznawałam, iż jakoś sobie poradzę i rzeczywiście sobie radziłam. w tej chwili znów nie mam za dużo, bo nie mogę pracować, mam tylko rentę, a stypendium sportowe straciłam, bo nie zdobyłam olimpijskiego medalu. Żeby mieć stypendium, musisz mieć spełnione takie warunki, iż zdobyłeś medal i dalej trenujesz. Niestety, ja po Paryżu jeszcze nie rozpoczęłam treningów. Próbowałam oddać pierwsze rzuty - delikatnie, innym stylem, ale to jest po prostu kosmos.
Zanim pomówimy o twoim wracaniu do sportu, zapytam jeszcze o twoje warunki: w kontenerze już nie mieszkasz? Teraz masz normalny dom, z wymarzonym ogrodem?
- Tak, mieszkam z opiekunami na Podkarpaciu. Przeniosłam się cztery i pół roku temu, gdy Rafał mnie zaadoptował, zaopiekował się mną i do dzisiaj się opiekuje. Dał mi poczucie bezpieczeństwa, wsparcie we wszystkim i ten ogród, o którym marzyłam. Mam choćby szklarnię, taką angielską, dzięki czemu mam piękne roślinki, w tym warzywa. I chętnie się dzielę choćby paprykami ze wszystkimi wokół. A w zamian dostaję piękne uśmiechy. To jest najlepsza zapłata!


Mieszkasz na Podkarpaciu i na Podkarpaciu, konkretnie w Arłamowie, próbujesz wrócić do sportu.
- To mój drugi dom. Świetnie się tam czuję, zawsze jestem tam mile widziana, czy to są pobyty odpoczynkowe, rehabilitacyjne, czy zgrupowania sportowe. Jestem dumna, iż razem z Anitą Włodarczyk jesteśmy ambasadorkami Arłamowa. Tam są wspaniali ludzie. To oni się liczą, a nie to, iż obiekt jest piękny, wręcz luksusowy. Ale oczywiście świetnie, iż mogę tam popływać, co jest bardzo ważne w mojej rehabilitacji. I iż mogę porzucać.
Mówisz, iż delikatne rzucanie nowym stylem to kosmos. Jakie są więc rokowania, jeżeli chodzi o twój powrót do rywalizacji?
- Mogłabym powiedzieć, iż byłam na dnie oceanu i dosięgłam nieba, a choćby złapałam gwiazdę, natomiast teraz wróciłam na to dno i muszę od nowa zacząć.
Odbijesz się?
- Będę się starać, ale muszę mieć bardzo dużo czasu i muszę być cierpliwa i pogodna. Wtedy małymi krokami mogę dojść do formy. Wiem, co lekarz powiedział, wiem, w jakim stanie jest ręka.
Pod koniec sierpnia w Paryżu rzuciłaś maczugą tak mocno i daleko, iż wypadł ci bark ze stawu, zgadza się?
- Wypadł to mało powiedziane. Ręka obróciła się o 365 stopni. Zerwane zostało wszystko, co tylko istniało w tym barku. Jakbyś tam granat wrzucił. Nie wszystko dało się pozszywać.


Operację miałaś od razu w Paryżu czy dopiero w Polsce?
- Dopiero w Polsce i to ponad miesiącu.
Współczuję, musiałaś się strasznie nacierpieć.
- Szczególnie dzień po operacji był nie do wytrzymania. Aż mówiłam: "Boże, chyba mnie przeceniasz". Ale nie przecenił mnie, wytrzymałam. Choć z potwornego bólu non stop wymiotowałam.
W trakcie paralimpiady Michał Pol, attaché prasowy reprezentacji Polski, opowiadał mi, jak stwierdziłaś, iż dobrze, iż ta kontuzja i dyskwalifikacja oznaczająca utratę złotego medalu i rekordu świata padły na ciebie. Powiedziałaś, iż ktoś inny mógłby się załamać, a ty jeszcze na paralimpiadę wrócisz i jeszcze osiągniesz kolejne sukcesy?
- Tak, tak powiedziałam. Zawsze jestem pełna nadziei, ale przede wszystkim ogromnej wiary. Wiem, iż wiara przenosi góry, iż może wszystko. I iż to od nas, od naszej cierpliwości, pokory i zaangażowania, najwięcej zależy. Będę walczyła o to, co zapowiedziałam.


Czy w tym sezonie planujesz jakieś starty?
- Tak, na pewno na mistrzostwach Polski. A już 21 maja jadę do Szwajcarii na taką klasyfikację międzynarodową, na której są przydzielane grupy niepełnosprawności, w których się startuje. Już tam muszę coś rzucić. Na pewno tym innym, nowym stylem. Na pewno jeszcze bez większego przygotowania. Ale w porządku, tam jeszcze nie muszę bić rekordów.


Jeszcze.
- Nie ukrywam, iż jako prawdziwego sportowca bardzo mnie zabolało to, co się stało w Paryżu. To mi rozerwało serce. Ale naprawdę dobrze, iż padło na mnie, bo ja to udźwignę.
O co konkretnie chodziło ze zbyt dużą poduszką na twoim siedzisku, z którego rzucałaś?
- Przez tę poduszkę nie ma medalu i rekordu, ale możliwe, iż dzięki niej jest życie. Gdybym tej poduszki nie miała, to po rzucie lądowałabym plecami i karkiem na oparcie, które było złamane. A na rdzeniu kręgowym mam przepuklinę. Już nie będę mówiła, przez kogo oparcie zostało złamane, ale to się stało dzień przed zawodami i trzeba było coś na gwałtownie wymyślić. Wiesz co jest najdziwniejsze? Że myśmy z tą poduszką już raz startowali - w tym samym Paryżu i na tym samym stadionie rok wcześniej. I wszystko było dobrze.


Trudno, ja i tak mam satysfakcję z tamtego startu. Przed nim prosiłam Boga, żeby pozwolił mi się pokazać w najlepszym świetle i rzuciłam tak, jak chciałam, a choćby dalej niż sobie marzyłam. To nie dało ostatecznie złotego medalu i rekordu świata, bo widocznie Bóg miał dla mnie lepszy plan. Uznał, iż to nie czas na rekordy i medale, tylko na coś innego. Wierzę, iż lepszego i dla mnie, i dla was wszystkich.
Masz w tym roku mistrzostwa świata? Wierzysz, iż na nich będziesz już w stanie powalczyć o medal i tym samym znów mieć stypendium?
- Mistrzostwa będą, w Indiach, bodajże we wrześniu. Mogłabym się na nie zakwalifikować z automatu, wynikiem z ubiegłego roku. Ale nie wiem czy tam pojadę. Najpierw postaram się wystartować w mistrzostwach Polski i zobaczę jak będzie latać maczuga po rzutach nowym, zachowawczym stylem. Bo w tym roku na pewno nie będę rzucała po staremu i nie zrobię takich wyników. Tego mi stanowczo zabronił lekarz, mówiąc, iż kolejny raz ręki już mi się wcale nie da poskładać. Na mistrzostwach świata trzeba by było rzucać po 23-24 metry, żeby to miało sens. Chciałabym tak rzucać, o przekraczaniu 30 metrów, co zrobiłam w Paryżu, choćby nie myślę.


Pchać kulą nie możesz wcale?
- Kula jest bardzo ciężka, za ciężka na ten mój zerwany bark w cztery światy. A poziom w niej ciągle rośnie. W Paryżu byłam przygotowana na osiem metrów, a są dwie rywalki, które mają sprawniejsze ręce i już osiem metrów przekraczają. W kuli w tym roku raczej nie będę startować. Chciałabym, ale nie mogę znów przeholować. Bo fajnie by było, żeby starty się wreszcie dobrze kończyły.
W sierpniu skończysz 36 lat – powiedz szczerze, czy odliczasz trochę czas do 40. roku życia, czyli do momentu, w którym będziesz mogła zacząć pobierać emeryturę za medale paralimpijskie?
- Musisz wtedy już nie być czynnym sportowcem, a nie wiem czy wtedy skończę. Ja tam się nie spieszę do emerytury, bo niektórzy mówią, iż po przejściu na emeryturę to są trzy lata i na tym koniec radości.
Czyli iż wtedy ZUS się cieszy?
- Tak jest, o to chodzi! A co do pieniędzy, to oczywiście są potrzebne. Zwłaszcza kiedy się choruje.
Wyobrażam sobie, iż renty czasami nie wystarcza choćby na wykupienie leków.
- Tak bywa. Ale ja się tym naprawdę staram nie martwić. Świat pędzi, wszystko jest strasznie drogie, wszystko wymaga od nas poświęceń i musimy się na nie godzić, ale w tym wszystkim musimy też walczyć, żeby mieć czas zamienić słowo z bliską osobą, żeby w wolnej chwili nie siedzieć w telefonie albo w komputerze, żeby nie marnować tego, co nam zostaje. Musimy pamiętać, żeby zabiegając o to, o co zabiegać musimy, być też dla najbliższych, dla siebie nawzajem. Dla mnie to najważniejsze. To i bycie owieczką Pasterza. choćby tą czarną, ale zawsze jego.
Idź do oryginalnego materiału