Po dwóch zwycięstwach z Chinkami i Tajkami czas na sprawdzian sił polskich siatkarek w starciu z jedną z najlepszych drużyn w Europie. Obecne mistrzynie Starego Kontynentu, Turczynki, to kolejny rywal drużyny Stefano Lavariniego. Bez dwóch zdań, jak dotąd najsilniejszy.
REKLAMA
Zobacz wideo Jakubowi Koseckiemu przeszła przed nosem fortuna. "Teraz to jest warte milion euro!"
I choć rywalizacja z Turczynkami kojarzy nam się z trudnymi, długimi meczami bez happy endu, to w Lidze Narodów Polki aż trzykrotnie potrafiły z nimi wygrać. W tym w ich ostatnim bezpośrednim meczu, prawdziwym thrillerze, za pomocą którego Polkom udało się wejść do strefy medalowej zeszłorocznych rozgrywek.
Na początek cios za cios
W fazie grupowej LN Polki, podobnie jak w 2023 roku, wypadły świetnie. Wygrały aż dziesięć spotkań i zajęły w niej trzecie miejsce. Można było je uważać za kandydatki do walki o medal w turnieju finałowym. Ale żeby w ogóle myśleć o miejscu na podium, trzeba było przejść ćwierćfinał. A tam czekało ogromne wyzwanie.
W końcu Turczynki w tamtej chwili wydawały się faworytkami nie tylko do wygranej w Lidze Narodów, ale i turnieju olimpijskiego w Paryżu. Dało się zauważyć, iż nie były jednak dokładnie tym samym zespołem, który wcześniej wygrał wszystko, co mógł w okresie 2023. I tu Polki mogły upatrywać swoich szans.
Pierwszy set długo szedł po ich myśli (12:9), ale to rywalki mniej więcej w połowie partii przejęły inicjatywę i jako pierwsze objęły prowadzenie w tym spotkaniu, wygrywając 25:20. W drugim sytuacja się odwróciła. To Turczynki weszły w niego lepiej i prowadziły dwoma-trzema punktami, żeby to Polki potem okazały się lepsze. Miały dość wysoką przewagę, prowadziły różnicą pięciu punktów (19:14), ale na koniec ta zmniejszyła się o dwa punkty (25:23). Było wyrównanie, każdy zadał po ciosie. Liczyło się jednak to, kto za chwilę postawi przeciwnika pod ścianą.
W grze Polek zadziorność, na twarzach uśmiechy. Skończyły horror happy endem
Wydawało się, iż czeka nas kolejny zacięty set, ale to Polki ruszyły na mistrzynie Europy z determinacją i chęcią wywalczenia sobie przewagi, która mogłaby je zaprowadzić do zwycięstwa i półfinału. Szło jeszcze lepiej niż w poprzedniej partii. "Na twarzach Polek widać było uśmiechy, po wygrywanych akcjach pojawiały się cieszynki, a w grze pojawiła się zadziorność. Dawały do zrozumienia, iż jeżeli będą kontynuować taką grę, to nie pozwolą rywalkom na wiele. As serwisowy kończący trzeciego seta tylko to potwierdził" - pisaliśmy wówczas na Sport.pl.
25:20 i seria trzech punktów, którymi Polki kończyły trzecią odsłonę rywalizacji, chyba rozjuszyły jednak Turczynki. Można się było spodziewać, iż zwycięstwo w czterech setach to zbyt prosty i gładki scenariusz dla rywalizacji drużyny Stefano Lavariniego z tymi, które często psuły nam sporo krwi w przeszłości. W czwartym secie Polki nie prowadziły ani razu, a przegrały różnicą aż sześciu punktów. Decydował zatem tie-break.
W nim lepiej na początku spisywały się Turczynki, prowadząc 3:1. Polki gwałtownie odrobiły jednak straty i przejęły inicjatywę. Miały wszystko w swoich rękach. I wykorzystywały to, jak tylko mogły. Przewaga pięciu punktów (12:7) to chyba jednak moment, gdy poczuły się zbyt pewnie. Nagle zmalała do zaledwie jednego punktu (12:11). Kolejne trzy należały jednak do Polek i ten horror zakończył się happy endem - zwycięstwem 15:11 i 3:2.
Potęga wyrzucona. Potem dowiedzieliśmy się, iż to był najważniejszy krok do medalu
To był jeden z meczów do wspominania po latach. "Zawodniczki Lavariniego są wielkie. Wytrzymały ogromną presję grania tego spotkania na sporych nerwach i ostrzu noża. Rywalizację z Turczynkami oglądało się z wielkimi emocjami, ale też doświadczeniem w tym, jak często do tej pory nie udawało się przechylać tych meczów na swoją stronę. Tym razem wszystko poszło po myśli Polek" - pisaliśmy po spotkaniu, za pomocą którego Polki wyrzuciły Turczynki, potęgę świata kobiecej siatkówki, z turnieju finałowego.
Teraz patrzy się na to z jeszcze większym sentymentem - wiedząc już, iż dla polskich siatkarek to faktycznie był kolejny krok do drugiego z rzędu medalu Ligi Narodów. Kluczowy, bo pokazał, na co je stać. I przyczynił się do tego, iż kilka dni później wracały do Polski z krążkami na szyi. Znów brązowymi, bo w półfinale przegrały z Włoszkami, ale w meczu o trzecie miejsce - po kolejnym tie-breaku i wielkim meczu - pokonały Brazylijki.
Kto wie, być może teraz uda się nawiązać do tamtych wydarzeń. Najpierw w meczu fazy grupowej Ligi Narodów w Pekinie, a potem może i w turnieju finałowym w Łodzi, do którego awans Polki mają zapewniony? Pierwsze mecze nowego sezonu rozgrywek wyglądają obiecująco, a rywalizacja z Turczynkami w Chinach da odpowiedzi na wiele pytań.
- Myślę, iż w każdym meczu nastawiamy się na rywalizację. To dopiero początek Ligi Narodów, więc po każdym zespole można się wszystkiego spodziewać. One się docierają, mogą być wzloty i upadki. Z każdego spotkania coś wyniesiemy. Na pewno będziemy grały o zwycięstwo, jak Turczynki. Musimy mieć na względzie, iż nasza siatkówka może się jeszcze różnić od tego, co docelowo chcemy grać. Jesteśmy jednak gotowe, żeby zbierać jak najwięcej zwycięstw - mówi pytana przez nas o mecz z Turczynkami Aleksandra Szczygłowska, libero reprezentacji Polski.
Mecz Polek z Turczynkami w Pekinie rozpocznie się o 9:00 czasu polskiego w sobotę. Dzień później, o 5:30 w Polsce, zawodniczki Stefano Lavariniego zmierzą się z Belgijkami. Relacje na żywo z meczów polskich siatkarek w Lidze Narodów na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl LIVE.