Potworne krzyki na meczu Świątek - Sabalenka. Polka nie mogła uwierzyć

1 tydzień temu
Aryna Sabalenka schodziła już z kortu, a Iga Świątek jeszcze nie wierzyła, iż przegrała właśnie kolejnego gema w półfinale Roland Garros. Potem role się odwróciły, a Białorusinka potwornie krzyczała, złościła się, a choćby przewracała, ale finalnie to ona okazała się mentalną skałą, wygrywając 7:6, 4:6, 6:0. Liderka światowego rankingu czekała na ten dzień 1000 dni!
Czwartkowy mecz jeszcze się nie zaczął, a Aryna Sabalenka już dostała pierwsze dobre wieści. Ale najlepsze czekały na nią na końcu, gdy pokonała Igę Świątek, czterokrotną triumfatorkę Roland Garros. Liderka rankingu WTA miała w tym spotkaniu wzloty i upadki, ale potwierdziła, iż jest teraz najlepszą tenisistką świata. I dlatego dokonała tego, co nigdy wcześniej jej się nie udało.


REKLAMA


Zobacz wideo "Byłem obrażony, ale już mi przechodzi". Janowicz zdradza swoje plany


1000 dni - tyle minęło od poprzedniego i jedynego aż do czwartku pojedynku Sabalenki i Świątek w Wielkim Szlemie. W półfinale US Open 2022, który również miał pełen dramaturgii przebieg, Polka wygrała 3:6, 6:1, 6:4, a potem sięgnęła też po tytuł w Nowym Jorku. Teraz role się odwróciły i szansę na paryską koronę ma Białorusinka. Ale trzeba uczciwie przyznać, iż w pełni na to zasłużyła.
Sabalenka dobre wieści dostała już pół godziny przed rozpoczęciem czwartkowego pojedynku ze Świątek. To wtedy organizatorzy - z powodu ryzyka, iż zacznie padać - zdecydowali o zasunięciu dachu nad kortem centralnym. Oznaczało to, iż tenisistkom nie będzie przeszkadzał aż tak mocny wiatr, a z nich dwóch to korzystająca dużo z rotacji Polka uchodzi za tą, która lepiej radzi sobie przy przeszkadzających podmuchach powietrza. Bardziej sterylne warunki oznaczały także, iż piłka będzie szybciej latać, a to dodatkowo premiować miało dysponującą ogromną siłą Białorusinkę, która najwięcej sukcesów odnosi właśnie na betonie.
Ale liderka rankingu WTA już nieraz pokazała, iż świetnie radzi sobie także na mączce, zwłaszcza gdy jest szybciej. Czyli w hali lub w specyficznych warunkach - stąd jej triumfy i finały w Stuttgarcie i Madrycie. Ale potrafiła też dojść do meczu o tytuł na klasycznej cegle w Rzymie. Nigdy wcześniej zaś nie dokonała tego w Roland Garros. Aż do teraz.
Początek czwartkowego meczu sugerował, iż tym razem Sabalenka może w pełni wykorzystać sprzyjające okoliczności. Posyłała wtedy cios za ciosem i była w pełni skoncentrowana. Jak przystało na zawodniczkę, która od wielu miesięcy dominuje w światowym tenisie i która w drodze do tego paryskiego półfinału nie straciła seta. Grała swoje i szła do przodu, a efektem było prowadzenie 3:0.


Ale stopniowo coraz mocniej można było dostrzec, iż nie brakuje u niej nerwów. Po pomyłkach zagryzała usta i rzucała pełne frustracji spojrzenia. Jednym z takich kosztownych błędów był nieudany skrót, do którego dobiegła Świątek. Białorusinka jakiś czas temu zaczęła stosować to zagranie i nieraz przynosiło jej ono korzyści. Ale też Alicja Rosolska w przedmeczowej rozmowie ze Sport.pl zwracała uwagę, iż takie wciąż nowe elementy mogą czasem przeszkadzać.
- Zawodnik musi dobrze zrozumieć, kiedy może tego użyć, kiedy wykorzystywać dane zagranie. Bo czasem mamy nową broń, ale sięgamy po nią nie w tych momentach, kiedy trzeba. Jak Aryna zacznie grać skróty w nieodpowiednich momentach, to będzie dobrze dla Igi. Ta świetnie się porusza po korcie, więc może wtedy dobiec do piłki i wykończyć akcję - słusznie przewidywała finalistka US Open mikście i półfinalistka Wimbledonu z 2018 roku.
Mimo tej wpadki wydawało się, iż Białorusinka kontroluje sytuację. W szóstym gemie dwukrotnie była o punkt od powiększenia przewagi na 5:1. Raz zaś wydawało się już, iż dopięła swego i zakończyła efektownie asem, ale prowadzący mecz Kader Nouni zszedł sprawdzić ślad i ocenił, iż było to zagranie autowe. Sabalenka, która długo obserwowała sytuację znad siatki, uśmiechnęła się wtedy, ale potem do śmiechu już jej nie było. Po chwili zaliczyła nieczyste zagranie, po którym piłka poleciała wysoko w górę, a nieco później straciła podanie.
Kilka minut wcześniej to Białorusinka schodziła już z kortu, gdy Polka jeszcze nie dowierzała, iż zakończyła autowym uderzeniem. Wtedy sędzia pojawił się po stronie pierwszej rakiety na życzenie obrończyni tytułu, ale potem znacznie częściej to Sabalenka domagała się dodatkowej weryfikacji i zapewniała arbitrowi częste przebieżki.


Dyspozycja Białorusinki w dalszej części tej seta falowała. Po niektórych jej uderzeniach komentujący mecz w Eurosporcie Lech Sidor opisywał, iż gra jak natchniona, bo np. zaliczyła efektowny winner w pełnym biegu. Ale nieobce były jej też błędy mające źródło w emocjach. Po zdobytych punktach krzyczała i zachęcała kibiców do większego dopingu, po straconych - zdenerwowana rzucała jakieś uwagi w kierunku swojego boksu. Ale tie-breaka zagrała po mistrzowsku i wygrała go aż 7-1, kończąc w ten sposób 69-minutowego seta otwarcia.
Okazało się jednak, iż wygranie tej partii kosztowało ją sporo, a Polka w swoim stylu się rozkręciła. Białorusinka nie miała wiele do powiedzenia w pierwszej części drugiej odsłony.
- Stanęła jak wryta - skomentowała partnerująca Sidorowi Justyna Kostyra, widząc reakcję Sabalenki po zaskakującym zagraniu Polki. Pierwsza z tenisistek uśmiechnęła się wtedy, ale ale - jak uznali komentatorzy - był to uśmiech przez łzy. Ta po kilku minutach przegrywała 1:3 i choć w trzech ostatnich swoich gemach serwisowych straciła zaledwie punkt, to rozpędzona Świątek również nie dała jej szansy na odrobienie strat. Ale siłę mentalną Białorusinka pokazała w decydującej partii, w której była znów jak walec. I stratowała obrończynię tytułu, która się całkiem posypała.
Było to piąte zwycięstwo Sabalenki nad Polką (na 13 meczów) i dopiero drugie na ziemi. Już po raz siódmy w tym sezonie zagra ona w finale i powalczy o czwarty tytuł. A jednocześnie o czwarty triumf wielkoszlemowy i pierwszy na mączce. W sobotę zmierzy się z Amerykanką Coco Gauff lub największą sensacją tegorocznej edycji Roland Garros Francuzką Lois Boisson (361. WTA).
Idź do oryginalnego materiału