Iga Świątek w czwartek powalczy o awans do finału Wimbledonu. Jej rywalką będzie Szwajcarka Belinda Bencić. Zanim jednak obie panie wyjdą na kort, poznaliśmy pierwszą finalistkę zmagań w Londynie. W pierwszym półfinale zmierzyły się Aryna Sabalenka i Amanda Anisimova.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek zamieszkała w dzielnicy prestiżu i luksusu!
Kłopoty Sabalenki w półfinale Wimbledonu. Podwójny błąd zakończył seta
Oczywiście faworytką była liderka światowego rankingu, ale rozgrywająca turniej życia Anisimova od początku pewnie wygrywała swoje gemy serwisowe. Przy stanie 3:2 dla Amerykanki gra musiała jednak zostać wstrzymana. Sabalenka zauważyła, iż jeden z kibiców na trybunach źle się poczuł i potrzebował pomocy. Na szczęście nic poważnego się nie stało i panie po chwili mogły kontynuować.
Przerwa nieco wybiła z rytmu Białorusinkę, która w kolejnym gemie przegrywała już 15:40 i musiała bronić dwóch breakpointów. Wyszła jednak z opresji obronną ręką i wyrównała. Po chwili sama miała wyborną okazję, by przełamać. Prowadziła 40:0, ale Anisimova się nie poddała. Amerykanka odrobiła straty i po zaciętym, trwającym ponad pięć minut gemie to ona wywalczyła punkt. Sabalenka od początku meczu się denerwowała. Nerwy puszczały jej do tego stopnia, iż krzyczała na cały kort. Już nie tylko w charakterystyczny dla siebie sposób przy uderzeniach, ale z bezsilności i frustracji.
Gdy już wydawało się, iż panie będą potrzebowały tie-breaka, doszło do sporej niespodzianki. Prz stanie 4:5 serwująca pod presją Sabalenka zaczęła się mylić i oglądaliśmy grę na przewagi. Tenisistki aż sześciokrotnie doprowadzały do stanu równowagi. W końcu przy drugiej piłce setowej dla Amerykanki 27-latka nie wytrzymała i popełniła podwójny błąd serwisowy. W takich okolicznościach sensacyjnie przegrała całą pierwszą partię 4:6. Delikatną przewagę Anisimovej potwierdzały jednak statystyki, według których w całym secie dysponowała o wiele lepszym returnem i miała więcej zagrań kończących.
Początek drugiej partii nie różnił się wiele od pierwszej. Dominowały krótkie wymiany, a zawodniczki konsekwentnie utrzymywały przewagę własnego serwisu. Zmieniało się to dopiero przy stanie 3:3. Młodsza z tenisistek zaczęła mieć problem z serwisem, akcje zrobiły się dłuższe, by w końcu Sabalenka doczekała się pierwszego w tym secie breakpointa. W dodatku w takim momencie Anisomova popełniła podwójny błąd i to Sabalenka miała przewagę przełamania. kilka zresztą brakowało, by niedługo zamknęła całego seta. W dziewiątym gemie miała aż pięć piłek setowych. W końcu jednak Anisomova się obroniła. Jej euforia nie trwała jednak długo, bo chwilę później Sabalenka pewnie wygrała przy własnym podaniu. Partię zwyciężyła 6:4, a meczu doprowadziła do remisu.
Absolutna sensacja na Wimbledonie. Anisomova w finale
Anisimova mogła być więc podłamana i dało się to odczuć na początku trzeciej odsłony. Już na start przegrała do zera przy własnym podaniu. gwałtownie się jednak pozbierała, bo od razu odpowiedziała przełamaniem powrotnym, a potem ku zaskoczeniu wszystkich zgarnęła kolejne trzy punkty z rzędu. W szóstym gemie miała choćby kolejnego breakpointa. Wtedy Sabalenka obroniła się i zmniejszyła dystans do 2:4. Później obie panie zgodnie wygrały swoje gemy serwisowe, a to sprawiło, iż Anisomova mogła serwować po zwycięstwo.
Amerykanka miała choćby w górze piłkę meczową. Nie wykorzystała jej i gwałtownie się to zemściło. Sabalenka wywalczyła przewagę, a po chwili Anisimova wyrzuciła piłkę na aut i mieliśmy przełamanie. Gdy wydawało się, iż będziemy świadkami kapitalnego powrotu Sabalenki, wydarzyło się coś niesamowitego. W kolejnym gemie Anisimova przełamała i wygrała cały mecz 6:4, 4:6, 6:4 i to ona awansowała do finału.
Ten mecz na pewno przejdzie do historii Wimbeldonu. Zapamiętamy fantastyczny mecz Anisimovej, ale i wielkie męczarnie Sabalenki. Liderka rankingu WTA przez cały mecz popełniała mnóstwo błędów, była wyraźnie zdenerwowana i sfrustrowana swoją postawą. W pamięci szczególnie mogą utkwić krzyki Białorusinki, za które już przecież "dostaje" jej się w środowisku tenisowym. Tym razem krzyki te nie podziałały deprymująco na rywalkę, a były oznaką słabości.