To był pierwszy istotny egzamin Igi Świątek w tegorocznym Roland Garros i walcząca o piąty w karierze, a czwarty z rzędu triumf Polka go zdała. Choć trzeba powiedzieć, iż Jelena Rybakina zrobiła bardzo dużo, by stało się inaczej. Ale finalnie okazało się Świątek jednak nie musiała kłamać przed ich niedzielnym pojedynkiem.
REKLAMA
Zobacz wideo
Świątek czekała na to osiem lat. Bestia się przebudziła, walec się zaciął
24 mecze z rzędu wygrane w paryskiej imprezie wielkoszlemowej Świątek kontra siedem kolejnych zwycięstw Rybakiny przed niedzielnym meczem. Oraz 10 dni treningu w stolicy Francji Polki kontra granie tuż przed paryskim turniejem w Strasburgu Kazaszki. Do końca hitowego pojedynku 1/8 finału Roland Garros z ich udziałem nie było wiadomo, która wersja będzie górą. Ostatecznie okazało się, iż ta tenisistki, która w Paryżu czuje się jak w domu.
Przed tym meczem wszyscy przypominali, iż kto jak kto, ale Rybakina potrafi grać ze Świątek. W końcu to ona zwyciężyła w ich obu wcześniejszych spotkaniach na ziemi (cały bilans był remisowy – 4-4). A choćby w trzech, jeżeli doliczy się pojedynek z 2017 roku w Mediolanie, z czasów juniorskich. W niedzielę dokonała tego, na co czekała odkąd była 16-latką.
- Pamiętam, iż byłam tak zdenerwowana tym, iż spotkanie było transmitowane w internecie, iż nie mogłam się skupić. Teraz to się wydaje surrealistyczne. Przejmowałam się tym, iż nie wiem, kto mnie ogląda. To internet. To było coś wielkiego - wspominała dwa lata temu rozbawiona tamten juniorski występ Polka. A opowiadała o tym przed meczem z Kazaszką w 1/8 finału Australian Open.
W Melbourne nie stresowała się już transmisją, ale dawała jej wtedy o sobie znać presja pierwszego sezonu, który zaczęła jako liderka światowego rankingu (przegrała 4:6, 4:6). Teraz jest piątą rakietą globu i towarzyszyła jej w stolicy Francji inna presja – ta dotycząca powrotu do formy po turbulencjach z ostatnich miesięcy i braku występu w finale od roku. Wielu zakładało, iż jeżeli ma się odrodzić, to właśnie na ukochanej paryskiej ziemi.
- Rybakina wygrała w Stuttgarcie i Rzymie, ale Świątek w Paryżu to bestia - można było przeczytać w jednej z zapowiedzi niedzielnego spotkania.
Tyle iż Rybakina w pierwszym secie tę bestię brutalnie tłamsiła. Tenisistka słynąca ze świetnego serwisu i potężnych, płaskich uderzeń korzystała ze swoich atutów jak maszyna, nie zostawiając Polce zbyt wielkiego pola manewru.
-Przeciwko tak dobrze returnującej zawodniczce - z takimi długimi kończynami i takim dużym zasięgiem - pierwszy serwis jest bardzo ważny. Myślę, iż Iga sobie doskonale z tego zdaje sprawę, iż samo trafianie podania może jej tu kilka dać. To będą musiały być takie kąśliwe serwisy, z dużym ładunkiem. A o ile nie będzie tego pierwszego podania trafionego, to przy drugim będzie od razu atak oraz przejęcie inicjatywy i te piłki będą wracały bardzo szybko. Iga musi sobie z tego zdawać sprawę - analizowała przed tym meczem w rozmowie ze Sport.pl Paula Kania-Choduń.
W pierwszym secie i na początku drugiego Świątek grała tak, jakby zapomniała o tych ważnych założeniach taktycznych, a rywalka bezlitośnie z tego korzystała. Znacznie lepszą wersję Polki zobaczyliśmy w trakcie drugiej partii, mimo słabszego początku (0:2). Wtedy właśnie zaczęły pojawiać się częściej owe kąśliwe serwisy. A już pod koniec gwałtownie uciekającego jej seta otwarcia zaczęła się mocniej stawiać w trakcie wymian, pokazując Rybakinie, iż ta będzie musiała dać z siebie 100 procent, by wygrać akcję.
W drugiej odsłonie Kazaszka spuściła nieco z tonu. Swoje na pewno zrobiło rozkręcanie się Polki, ale i być może mistrzyni Wimbledonu 2022 chyba zaczęła odczuwać skutki intensywności grania w ostatnich tygodniach. Na decydującego seta jednak powróciła w świetnym wydaniu, a iż Świątek utrzymała poziom z poprzedniej partii, to dostaliśmy wreszcie tenisową ucztę, na którą czekaliśmy od początku tego pojedynku. Były emocje, były popisowe akcje i był finał, który wprawił w euforię fanów Polki.
Paryska weryfikacja i tenisowy egzamin dojrzałości. Świątek wreszcie się nie rozpadła
Wróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianego już spotkania sprzed dwóch lat w Australian Open. Wtedy tuż przed nim Świątek odniosła dwa gładkie zwycięstwa i nie poradziła sobie po szybkim przeskoku na znacznie wyższy poziom gry. Teraz mierzyła się z podobnym wyzwaniem, bo żadna z trzech dotychczasowych rywalek w Paryżu nie była dla niej realnym zagrożeniem. Druga partia wygrana w trzeciej rundzie z Rumunką Jaqueline Cristian 7:5 była jedyną, w której Polka straciła więcej niż trzy gemy. Stąd sprawa była oczywista – to w niedzielę miała ona przejść pierwszą prawdziwą weryfikację w tej imprezie i poradziła sobie z tym bardzo dobrze.
Był to też istotny sprawdzian, mając na uwadze wcześniejsze pojedynki Polki z mocno stawiającymi się jej rywalkami w tym sezonie. Bo one zwykle kończyły się jej przegraną. Przypomnijmy - rozpadła się w półfinale w Dosze z Jeleną Ostapenko, rozpadła się w ćwierćfinale w Dubaju z Mirrą Andriejewą, sensacyjnie rozpadła się w ćwierćfinale w Miami, gdy po drugiej stronie była 140. Alexandra Eala z Filipin, rozpadła się w półfinale w Madrycie, gdy po drugiej stronie kortu szalała Coco Gauff i wreszcie – co było wielkim zaskoczeniem - rozpadła się w trzeciej rundzie w Rzymie, gdy świetnie grała Danielle Collins.
Do tego miała już w tym sezonie na koncie bolesne przegrane w trzysetówkach - w półfinale Australian Open z Madison Keys, półfinale w Indian Wells z Mirrą Andriejewą oraz ćwierćfinale w Stuttgarcie z Ostapenko. W niedzielę wreszcie zdała ten istotny egzamin tenisowej dojrzałości.
Zobacz: Analiza Nie do wiary, co zrobiła Świątek. Rosyjski dziennikarz nie wytrzymał. "Boże!"
Już na konferencji prasowej po meczu z Cristian widać było, iż Świątek w swoim paryskim królestwie zaczyna się czuć znów pewnie. Sporo żartowała z dziennikarzami, a gdy jeden z nich spytał, czy ma preferencje co do kolejnej rywalki (Rybakina walczyła wtedy z nazywaną koszmarem Polki Ostapenko), to ta odpowiedziała szybko, iż nie, ale 1,5 sekundy później uśmiechnęła się, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem, rzucając: - Nie jestem dobra w kłamaniu? W niedzielę okazało się, iż kłamać nie musiała.
W poprzedniej edycji Polka była o piłkę od tego, by pożegnać się z Roland Garros już w drugiej rundzie, gdy mierzyła się w hitowym meczu z Japonką Naomi Osaką. Wiele osób twierdzi, iż to tamten dreszczowiec był przełomowym momentem na drodze do zwycięstwa Świątek. Czy tak samo będzie teraz? Wtedy jednak bardzo dobrze radziła sobie w turniejach poprzedzających występ w Paryżu, czego brakowało teraz. Ale kto wie? W końcu gdzie ma zadziałać magia Świątek, jeżeli nie w jej królestwie?