Gdy Iga Świątek wygrywała mecz za meczem i niepodzielnie rządziła w damskim tenisie, Daria Abramowicz była wszędzie. Wypowiadała się chętnie i obszernie: od krótkich rozmówek w telewizjach śniadaniowych po sążniste wywiady na YouTubie. Kiedy jednak polska tenisistka zaczęła częściej przegrywać, Abramowicz z przestrzeni medialnej nagle znikła.
REKLAMA
Zobacz wideo
Pojawiły się pytania o standardy pracy Abramowicz
Zwrócił na to uwagę Łukasz Jachimiak. Na Sport.pl opublikował komentarz, w którym wzywał psycholożkę Świątek do odpowiedzi na kilka trudnych pytań związanych z zachowaniem polskiej tenisistki na korcie.
"Im dłużej trwa słabszy sezon Igi Świątek, tym częściej widzimy, jak bardzo mentalnie jest zblokowana. Jak się usztywnia, a w końcu rozpada, przeklina, płacze. Najwyższy czas, by wywołać do tablicy psycholożkę Darię Abramowicz. Tym bardziej iż pojawia się wiele pytań o standardy jej pracy" - napisał mój redakcyjny kolega.
Niejako w odpowiedzi na te słowa Świątek stanęła w obronie swojej psycholożki w wywiadzie dla Sportowych Faktów. - Irytują mnie nagłówki mówiące o rozsypywaniu się czy kryzysie psychicznym - powiedziała Świątek i stanęła w obronie swojej powierniczki. - Daria jest dla mnie ciągłym wsparciem, osobą, której ufam. Ufam zresztą całemu zespołowi i chcę, aby ludzie wokół to wiedzieli. To jest mój zespół, to ja decyduję, kto w nim jest. Nagonka, jaka ostatnio pojawia się w mediach, nie daje swobodnej przestrzeni na spokojną pracę. Wręcz przeciwnie - stwarza dodatkową, niepotrzebną presję - mówiła.
Wolimy uderzyć w zderzak niż w samą Świątek
W ten sam sposób najlepsza w historii polska tenisistka mówiła w wywiadzie dla "L'Equipe". - To, co odróżniało Darię od innych terapeutów, to po prostu jej zaangażowanie. Od początku mówiła, iż chciałaby zobaczyć, jak się zachowuję na korcie, podczas gdy inni zadowalali się tym, iż mogą mnie widzieć przez godzinę w tygodniu w swoim gabinecie. Do tego czasu nie udało mi się otworzyć, bo nie czułam, iż mnie rozumieją. Ale to, iż Daria podróżuje ze mną, bardzo pomogło. W tenisie spędzasz dużo czasu w myśleniu i nie zawsze łatwo jest wyjaśnić, co dzieje się na korcie. Tam może mnie obserwować i pytać wprost, co dzieje się w mojej głowie - opisywała.
Tymi wypowiedziami Iga Świątek dała jasno do zrozumienia, iż Daria Abramowicz to nieodzowny członek jej zespołu i to tenisistka o tym decyduje. Można powiedzieć: "Roma locuta causa finita". Owszem - dobrze byłoby, gdyby psycholożka wytłumaczyła, co się dzieje z Igą na korcie, gdy przegrywa z niżej notowanym i rywalkami. A do tego odpowiedziała na trudne pytania dotyczące etycznych aspektów jej pracy psychologa. Przy okazji wypada jednak przyjąć to, co mówi sama tenisistka. To do niej, jeżeli już, trzeba mieć pretensje.
Wydaje mi się, iż zapomnieliśmy, ile Świątek ma naprawdę lat i jak doświadczoną jest zawodniczką. To już nie jest ta nieśmiała 19-latka, która wygrała Roland Garros po raz pierwszy w 2020 r. To już świadoma, 24-letnia kobieta, która jest odpowiedzialna za siebie, swoje decyzje i zachowanie. My jednak tego staramy się nie zauważyć. Zamiast skrytykować ikonę polskiego sportu, wolimy przyłożyć w zderzak - Darię Abramowicz.
Psycholog nie jest cudotwórcą
Odnoszę wrażenie, iż przeszliśmy w Polsce długą drogę od zupełnej niewiary w rolę psychologa w sporcie do przesądu, iż psycholog może zdziałać w sporcie cuda. To pierwsze podejście znakomicie uosabiał wielki trener polskich siatkarzy, Hubert Wagner. Szkoleniowiec, który doprowadził kadrę do złota na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata, mawiał, iż nie ma zawodników słabych psychicznie, a są tylko nie dość dobrze wytrenowani. Zresztą nie wpadł na to sam, ale wziął to z szerokiego świata. Wyjaśnił to w wywiadzie z Rafałem Stecem w "Gazecie Wyborczej": "Przyjechał kiedyś do Polski amerykański trener koszykówki. Podczas jednego z wykładów padło pytanie, co on robi, kiedy ma zawodnika słabego psychicznie. Choć tłumaczy mieliśmy bardzo dobrych, nasz gość nie potrafił zrozumieć pytania. 'Jak to, co robię - powiedział w końcu zdziwiony. - Biorę następnego'. Dla niego taki problem nie istniał. Przecież nikt nie zdobędzie Mount Everestu, jeżeli ma lęk wysokości".
Potem za sprawą Adama Małysza psycholog sportowy stał się u nas kimś w rodzaju cudotwórcy. Każdy, kto choć w małym stopniu dał się porwać małyszomanii, wiedział, kim jest doktor (teraz już profesor) Jan Blecharz. Wszyscy wiemy, iż bez tego psychologa Małysz nie osiągnąłby takich wielkich sukcesów, które ozdobiły jego karierę.
Tymczasem pomoc psychologa i w sporcie, i w tzw. normalnym życiu to nie jest opcja zero-jedynkowa. Nie zastąpi pracy nad sobą i treningu. Gdyby pomoc psychologa miała moc czynienia cudów, to do nałogów nie wracałoby 70 procent osób już w dwa lata po terapii.
Pomoc psychologa, choć w sporcie nieodzowna, nie załatwi wszystkiego za zawodnika. Ona może być tym, co pomoże w rozwoju, ale nie zastąpi pracy na treningach. Małysz dzięki Blecharzowi odniósł sukces, bo obok miał znakomitych specjalistów z innych dziedzin i zaufał im bezgranicznie. Porównywać go do Igi Świątek nie ma sensu. To inny sport, inna osobowość.
Iga Świątek w meczu z Rybakiną dała wyraźną odpowiedź
Nie chodzi o to, żeby bronić Abramowicz, ale nie można oczekiwać od niej cudów. To, iż Iga Świątek nie radziła sobie z porażkami z niżej notowanymi rywalkami, nie zależy od psycholożki. Ona może pomóc zrozumieć tenisistce swoje emocje, ale za to, co dzieje się na korcie, odpowiada tylko i wyłącznie Świątek.
istotną rzecz powiedział w "L'Equipe" jej trener od przygotowania fizycznego. - Kiedy Iga ma gorszy dzień, ma tendencję do skupiania się na tym, co poszło nie tak. Zawsze stara się wykonać idealne ćwiczenie, aby osiągnąć doskonałość w sposobie, w jaki się ustawia i jak się porusza. Ale doskonałość nie istnieje i trudno jej się z tym pogodzić - mówił Maciej Ryszczuk.
Kto spotkał perfekcjonistkę lub perfekcjonistę na swojej drodze, ten wie, jak trudno się im pogodzić choćby z najdrobniejszą skazą na swoim dziele.
Ale w przypadku Świątek nie chodzi o tanie psychologizowanie. Tak to już jest, iż w czasie kariery zawodnik przeżywa wahania formy. W takim sporcie jak tenis widać to mocniej niż w innych dziedzinach, bo sezon trwa tu dosłownie na okrągło. To, co działało wcześniej, przestaje działać. Rywalki też grają coraz lepiej. U Igi zadziałał też aspekt niezależny od niej: nieszczęśliwa wpadka dopingowa. Od tego momentu zaczął się dla niej nowy etap kariery i wyzwanie nie jak się obronić, ale jak wrócić na szczyt. To zrodziło frustrację.
Podczas niedzielnego meczu z Jeleną Rybakiną w czwartej rundzie Rolanda Garrosa też należałem do tych, którzy zwątpili w Polkę po przegraniu swojego gema serwisowego w drugim secie. Podskórnie przeczuwałem wybuchy frustracji Polki i jej wojnę z nerwami. Potem jednak zobaczyliśmy feniksa wstającego z popiołów i zwycięstwo 1:6, 6:3, 7:5. Wtedy utwierdziłem się w tym, co napisałem powyżej. Dajmy spokój Abramowicz, dajmy spokój Fissette'owi, Iga jest wystarczająco dojrzała, by całą odpowiedzialność dźwigać na swoich barkach.