
Szymon Kołecki przedstawił swoją perspektywę odnośnie ostatniego występu Mateusza Gamrota w UFC! Były sztangista nazywa rzeczy po imieniu, nie szczędząc pochwał pod adresem „Gamera”.
W zeszły weekend w Las Vegas Mateusz Gamrot stoczył 11. walką w UFC. Tym razem stanął naprzeciw Ludovita Kleina, czyli słowackiego stójkowicza z chrapką na awans do TOP 15 kat. lekkiej.
Polak zdominował „Mr. Highlighta”, świetnie wykorzystując grę zapaśniczą, a także bardzo dobrze pracując tzw. „jabem”. Wszyscy trzej sędziowie wskazali jego wygraną w stosunku 30 do 27, co oczywiście spotkało się z uśmiechem na twarzach polskich kibiców.
ZOBACZ TAKŻE: UFC powraca do Paryża! Mateusz Gamrot w walce wieczoru?
Jednym z nich był Szymon Kołecki, który ze skupieniem przyglądał się konfrontacji Mateusza z Kleinem. W ostatnim wywiadzie dla Tomasza Majewskiego z „FightSportu” nie omieszkał obdarzyć „Gamera” paroma komplementami, studząc jednak głowy co poniektórych:
Bardzo dobrze, iż walczył w swoim stylu. To są jego argumenty. Oszukać przeciwnika, obalić, skontrolować, coś tam porozbijać, może da się poddać, zmęczyć i tyle. Tak powinien Mateusz walczyć. Uważam, iż zawalczył zgodnie ze swoją stylistyką i zrobił to bardzo dobrze. Na jego minus w kontekście podziwu kibiców działa to, iż on nie jest spektakularny. On nigdy nie spektakularny, bo nie ma kowadła w ręce czy jakieś ogromnej siły niszczycielskiej. Ma doskonałą technikę, wielką sprawność, duże umiejętności, dobrą kondycję i świetną psychikę. No ale nie jest Gaethjem, nie jest Poirierem czy jakimś innym mocnym… takim niszczycielem. Pewnie długa ta walka nie będzie wspominana. Była, odbyła się, wspaniałe punkty dla Mateusza i pewnie niedługo sam o niej zapomni.
Z pewnością Mateusz stylu Justina czy Dustina prezentować nie będzie. Gdyby jednak w przyszłości miało dojść do pojedynków z jego udziałem, które przypominałyby jego kotły zapaśnicze z Armanem Tsarukyanem, to niewątpliwie znacznie większe grono kibiców czekałoby na jego walki z utęsknieniem.