Tak Świątek zareagowała na porażkę z Sabalenką. Ujawniamy kulisy

13 godzin temu
Był smutek, ale nie przygnębienie. Iga Świątek po przegranej z Aryną Sabalenką 6:7, 6:4, 0:6 sprawiała wrażenie bardzo świadomej tego, co się wydarzyło. Wiedziała, ile jej zabrakło do wygranej, ale wiedziała też, w jakim miejscu znajdowała się jeszcze niedawno i iż dla niej - choć brzmi to może jak herezja - ten półfinał to naprawdę dobry wynik - pisze z Paryża korespondent Sport.pl Dominik Senkowski.
Półfinał wielkoszlemowy nigdy nie jest złym rezultatem, chyba iż mówimy o czterokrotnej mistrzyni Roland Garros, która wygrała trzy ostatnie edycje paryskiej imprezy. Iga Świątek w rozmowie z dziennikarzami powtarzała jednak kilkukrotnie, iż obecny sezon jest inny od poprzednich i przez startem French Open znajdowała się w trudnym położeniu. Stąd, mimo przegranej 0:6 w ostatnim secie z Aryną Sabalenką, na cały występ w stolicy Francji można patrzeć pozytywnie.


REKLAMA


Zobacz wideo Jakub Kosecki o kryzysie psychicznym Igi Świątek: Ta sytuacja weszła jej mocno do głowy


- Widziałem ją w gorszym stanie, odpowiadała dość normalnie na pytania - powiedział nam jeden z polskich dziennikarzy w Paryżu. - Chyba była pogodzona z tym, iż wykręciła maksa w tym roku - dodał drugi. Tu na miejscu są przedstawiciele naszych mediów, którzy zwykle stale podróżują za Świątek i oglądali z bliska wiele jej spotkań - zarówno wygranych, jak i przegranych. W czwartek wszyscy zgodnie przyznali, iż Polka była pomimo niepowodzenia nadzwyczaj spokojna.
Bez skrajnych emocji
Po meczu dziennikarze pytali Świątek przede wszystkim o trzeciego seta, o nastawienie mentalne, o wyzwanie, jakim jest rywalizacja z Sabalenką. Polka opowiadała po angielsku i po polsku o swojej perspektywie. Zarówno wywiad dla stacji Eurosport, jak i konferencja pomeczowa odbyły się w sposób niezakłócony, choć tenisiści w różny sposób przeżywają porażki. Naomi Osaka kilka dni temu po przegranej w pierwszej rundzie Roland Garros przerwała spotkanie z mediami i wyszła ze łzami w oczach. U Świątek nie było radości, uśmiechu, ale też daleko było od skrajnych emocji.


Może to kwestia wieku naszej tenisistki i coraz większego doświadczenia? 31 maja skończyła 24 lata. W tenisie przegrywa się prawie co tydzień, dlatego trzeba umieć oswoić się z tym uczuciem. To jedno z najtrudniejszych wyzwań w tym sporcie. Inna sprawa, iż nasza tenisistka prawie codziennie powtarzała w ostatnich dniach w Paryżu, iż stara się nie mieć aż tak dużych oczekiwań, bo wie, iż nie gra najlepiej w życiu.
Ten sposób myślenia przedstawiła dziennikarzom chociażby wtedy, gdy po przegranej z Sabalenką porównała dwa tegoroczne półfinały, jakie osiągnęła w Wielkim Szlemie: w Australian Open i Roland Garros. - Na pewno na wynik w Melbourne patrzę inaczej. Byłam o piłkę od finału, to inna historia. Mocno to przeżyłam, bo wiedziałam, iż byłam tak blisko. Tutaj wyglądało to inaczej, nie tak blisko. Wiem, iż trzeba pracować dalej. Niemniej wiem też, iż to nie jest mój najlepszy wynik w Paryżu i jest trochę niedosytu. Ale też staram się spojrzeć na to z takiej perspektywy, iż trzy tygodnie temu nie byłam w stanie zagrać spotkania na wysokim poziomie. W Paryżu wychodziłam w ostatnich dniach z tarapatów, w które gdybym wpadła miesiąc temu, tobym się nie wygrzebała. Zrobiłam krok do przodu pod tym względem.


Zrozumienie sytuacji Świątek
Ten półfinał French Open to najlepszy występ Świątek w tym sezonie na mączce. Lepszy niż półfinał w Madrycie, gdzie przegrała 1:6, 1:6 z Coco Gauff, ćwierćfinał w Stuttgarcie przegrany z Jeleną Ostapenko i trzecia runda w Rzymie z Danielle Collins. Z takiej pozycji, po takich porażkach, Polka przystępowała do Roland Garros. Była w dużo gorszej dyspozycji niż w ubiegłych latach i dlatego przed startem imprezy w Paryżu półfinał bralibyśmy w ciemno. Polscy dziennikarze w rozmowach po meczu z Sabalenką zgadzali się, iż żal tylko trzeciego seta, który mógłby zamazywać obraz całego występu w Roland Garros. Mógłby, ale nie powinien, bo mimo tej ewidentnie słabej partii Polka dała nadzieję całym startem na lepszą przyszłość.
Czytaj także: Sabalenka przeszła do historii!
Podejście Świątek do ostatecznego wyniku może być budujące. Podobnie jak chłodna analiza w odpowiedzi na pytanie jednego z naszych reporterów. - Słabo zaczęłam w pierwszym secie, bo po prostu bardzo słabo serwowałam, a obie świetnie returnujemy. Liczyłam, iż serwis zacznie wchodzić. To się zaczęło dziać w drugiej partii, a w trzeciej popełniłam kilka błędów na początku, zabrakło intensywności, Aryna zagrała odważniej i faktycznie ten set uciekł.


Nie było szukania żadnych wymówek ani złego słowa na temat pracy swojego teamu. Iga wielokrotnie powtarza, iż na korcie to ona podejmuje decyzje i musi brać za nie odpowiedzialność. Trenerzy starali się jej podpowiadać, ale tym razem - w przeciwieństwie np. do niedawnego pojedynku z Rybakiną, także tu w Paryżu - nie wpłynęli na ostateczne losy rywalizacji. Świątek przegrała, bo w ostatnim secie zagrała znacznie poniżej tego, co potrafi. Sabalenka zaś prezentowała się bezbłędnie, ani przez moment nie dała jej szansy na "powrót do gry".


W przypadku spotkania z mediami zaskakiwać mogła jedynie pora konferencji prasowej. Zwykle nasza tenisistka przychodzi godzinę po meczu, czasem choćby później. Tym razem pojawiła się już po 15 minutach. Część dziennikarzy miała wrażenie, iż chce jak najszybciej zrobić swoje i opuścić teren turnieju, ale przeczył temu przebieg konferencji - w normalnym trybie, bez skracania odpowiedzi, unikania pytań. Dodatkowo Polka miała też jeszcze dodatkowe zobowiązania po meczu, które mogły wpłynąć na jej plany.
Świątek zrobiła krok do przodu
Świątek nie ominęła także tematu warunków, w jakich przyszło jej się mierzyć z Sabalenką w paryskim półfinale. Od czwartkowego poranka wszyscy zastanawiali się, czy dach na kortem centralnym zostanie zamknięty. Przez chmury przebijało się słońce, ale też mocno wiało i w końcu zaczęło kropić. Organizatorzy podjęli decyzję o zamknięciu dachu, co na pewno nie działało na korzyść naszej tenisistki, jeżeli weźmie pod uwagę jej sposób gry.


- Rok temu z Naomi Osaką [w drugiej rundzie - red.] też byłam w tarapatach, gdy grała płasko i postawiła wszystko na jedną kartę. Wtedy również był zamknięty dach, z cięższymi trochę piłkami, które nie skakały, gdy chciałam dodać rotacji, tak jak dodawałam przez cały turniej. Łatwiej trochę mi się grało, gdy było cieplej i moim piłkom mogłam dodać więcej rotacji - tłumaczyła Świątek. Trudno było jednak odebrać te słowa jako próbę szukania usprawiedliwienia, to była po prostu trzeźwa ocena okoliczności.
Warunki warunkami, ale też pamiętajmy, iż Polka walczy po prostu o powrót do najwyższej dyspozycji. W Paryżu postawiła istotny krok do przodu. Jak słyszymy, tuż po meczu smutek u niej mieszał się z poczuciem, iż półfinał to nie jest zły rezultat. Ambicji jej nigdy nie brakowało, ale też po tym, co przeszła w ostatnich miesiącach, paryski występ za kilka dni, gdy opadną emocje, będzie wyglądał jeszcze lepiej.
Idź do oryginalnego materiału