Jeszcze kilkanaście dni temu, gdy zawodnicy Nikoli Grbicia pierwszy raz od dłuższego czasu przegrali dwa mecze z rzędu, mogliśmy się martwić o ich dyspozycję. Przed własną publicznością w Gdańsku wówczas zawodzili, a po bolesnych porażkach prosili wszystkich o cierpliwość. Mówili, iż forma przyjdzie. Po turnieju finałowym w Ningbo, a zwłaszcza jego niedzielnym finale - wygranym 3:0 (25:22, 25:19, 25:14) możemy powiedzieć, iż się doczekaliśmy.
REKLAMA
Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca
Na niespełna dwa miesiące przed finałem mistrzostw świata Polacy potwierdzają, iż są gotowi wygrywać z najlepszymi. A choćby ich ogrywać - tak jak obecnych złotych medalistów MŚ w niedzielę. To był pokaz siły naszych najważniejszych dział. A generał Nikola Grbić mógł ze spokojem patrzeć, jak jego armia robi to, czego od nich oczekiwał.
Włosi zatrzymali Sasaka, ale takiego odrodzenia Leona nie mogli się spodziewać
Przed meczem najważniejszą kwestią była ta dotycząca zdrowia Tomasza Fornala. Przyjmujący, którego serbski szkoleniowiec widział w wyjściowym składzie Polaków, doznał kontuzji stawu skokowego w półfinale. Choć pozostał w kadrze meczowej, to Grbić nie wystawił go od razu do gry przeciwko Włochom. Jak przyznał trener, Fornal dalej nie może skakać, więc w szóstce zastąpił go Kamil Semeniuk. Reszta składu się już nie zmieniła. Razem z nim w roli przyjmującego na boisko wyszedł Wilfredo Leon, który po słabszym występie przeciwko Brazylijczykom musiał być głodny gry, oczywiście na o wiele lepszym poziomie. Na środku zaczęli Jakub Nowak i Jakub Kochanowski, w ataku Kewin Sasak, na rozegraniu Marcin Komenda, a jako libero Jakub Popiwczak.
Początek partii otwierającej spotkanie był dość wyrównany. Lepiej zaczęli ją Polacy, prowadząc 3:1, a potem 6:4, ale potem Włosi dzięki trzypunktowej serii przejęli inicjatywę. Na szczęście na krótko. I od stanu 8:9 już w tym secie nie mieli przewagi nad drużyną Nikoli Grbicia. Polski zespół po chwili zyskał cztery punkty różnicy na swoją korzyść, ale ta znów została zniwelowana (14:14). Do samej końcówki to Polacy mieli już później kontrolę nad grą (18:16, potem 21:19). I to właśnie w kluczowych piłkach zagrali najlepiej - zyskali sobie trzy piłki setowe, a wykorzystali drugą z nich po skutecznym ataku Kamila Semeniuka, wygrywając do 22.
Widać było, iż Włosi odrobili lekcję przed tym spotkaniem - mocno stłumili siłę rażenia, z jaką w półfinale Brazylijczyków zdominował Kewin Sasak. Atakujący miał problemy, ale na znacznie wyższym poziomie niż dzień wcześniej zaczął grać Wilfredo Leon. Wręcz odrodził się w kilkanaście godzin! Takiego chcielibyśmy go oglądać zawsze. 67 procent skuteczności w ataku i świetne zagrywki - to wszystko zrobiło swoje. Odciskał swoje piętno na tym spotkaniu zwłaszcza w kluczowych chwilach. Włosi tylko patrzyli na to, jak ciska piłkami w ich kierunku.
Leon już po drugim secie puszczał oko do kamery. A Włosi oddawali Polakom punkt za punktem
Siły na lewym skrzydle nie zabrakło Polakom także w drugiej partii. W niej jak Leon wcześniej grał Kamil Semeniuk - pewnie, z olbrzymią siłą i jakością. Do pięciu punktów z pierwszego seta, teraz wręcz ciągnąc grę zespołu Grbicia, dał mu kolejne pięć. I świetną skuteczność w ataku - na poziomie 57 procent. Będzie się rywalom śnił podczas długiej kilkunastogodzinnej podróży powrotnej z Chin do Europy.
Włosi mieli problemy już na samym początku tego fragmentu spotkania. I to nie do końca z samą grą, a choćby ustawieniem na boisku. Byli tak zdenerwowani i pogubieni, iż po kilka razy sprawdzali u sędziów, jak mają stanąć do pierwszych piłek. I ciągle tylko frustrowali się coraz bardziej - zwłaszcza Alessandro Michieletto i Simone Giannelli. To był set ich błędów i ciągłego prowadzenia Polaków. Chwilami Włosi oddawali nam piłki, na które nie mogli sobie pozwolić. Byli już przecież w trudnej sytuacji i tylko ją pogarszali. Ale polską drużynę to tylko napędzało - wykorzystywali te pomyłki bezlitośnie. W sumie dostali za darmo 11 punktów.
"Groźnie" zrobiło się tylko przy stanie 13:12 i 16:14, gdy Włosi zmniejszali zdobytą wcześniej przez Polaków przewagę. Ale nie mogli zyskać inicjatywy, zabrać jej naszym zawodnikom. Czuli się tak pewnie, iż Nikola Grbić mógł wpuścić na boisko Szymona Jakubiszaka na środek i Bartosza Bednorza do przyjęcia. W końcówce ze stanu 19:16 zrobiła się aż sześciopunktowa przewaga dzięki trzypunktowej serii i ten dystans dzielący ich od rywali udało się utrzymać już do końca. Polacy wygrali 25:19 i przycisnęli rywala do muru. Sami byli na takim skupieniu, ale jednocześnie luzie przy dobrym wyniku, iż Wilfredo Leon w przerwie pomiędzy setami puszczał oko do kamery.
Na koniec pogrom! Włosi wręcz nie wiedzieli, co się dzieje
Może wiedział już, co się wydarzy w trzeciej partii. I iż to będzie ostateczny akt tego finału, w tak piękny sposób zwieńczony przez kadrę Nikoli Grbicia. Bo to była już deklasacja. Włosi wyglądali, jakby chwilami nie wiedzieli, co się dzieje. Nic im nie wychodziło, a Polacy bawili się siatkówką. Serie punktowe od stanu 13:8 do 17:8 i 19:13 do 24:13 stały się kosmicznym pokazem potęgi tej drużyny. A ostatni atak dający zwycięstwo - autorstwa Szymona Jakubiszaka - tylko utwierdził nas w tym, z jaką pewnością i zimną krwią oni to wygrali. To był pogrom - 25:14 i 3:0! Niesamowite!
Czy Polacy zagrają jeszcze kiedyś taki finał? Nie mamy nic przeciwko, ale jak rzadko zdarza się, żeby tak zdominować rywala w spotkaniu decydującym o triumfie w całych rozgrywkach, w dodatku na wielkiej imprezie! Przed meczem zastanawialiśmy się, bardziej życzeniowo, czy mogłaby się powtórzyć historia sprzed dwóch lat i pewnego zwycięstwa 3:0 w finale mistrzostw Europy. To zwycięstwo było jednak jeszcze bardziej okazałe!
Polacy sięgnęli po złoto Ligi Narodów po raz trzeci w historii - po triumfach z Sofii w 2012 i Gdańsku w 2023 roku. Teraz mają chwilę na świętowanie na miejscu w Chinach. Odbiorą medale i puchar, ale niedługo potem będą wracać do kraju - mają lądować tu w poniedziałek w nocy. Potem czeka ich pewnie kilka dni wolnego i przygotowania do imprezy sezonu, czyli mistrzostw świata na Filipinach zaplanowanych we wrześniu. Na razie ten triumf to przepiękny prognostyk tego, jak one mogą wyglądać. Polacy pokazali, iż ze wszystkich zespołów są najlepiej przygotowani do grania o stawkę w tym momencie. Oby tak samo było za miesiąc.