To, co zrobił piłkarz Legii na stadionie Lecha, nie wszystkim się spodoba

6 godzin temu
Jeszcze w czwartek Legia Warszawa męczyła się ze słabeuszem z Kazachstanu w kwalifikacjach Ligi Europy, a już w niedzielę piłkarze Edwarda Iordanescu rozegrali jeden z najlepszych meczów w ostatnich miesiącach. Po zwłaszcza doskonałej pierwszej połowie, w której warszawiacy zdominowali Lecha Poznań, Legia pokonała mistrzów Polski 2:1 i zdobyła szósty w historii Superpuchar - pisze z Poznania Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Minęło niespełna pięć minut od zakończenia meczu o Superpuchar Polski, a stadion w Poznaniu niemal opustoszał. Niemal, bo na trybunach pozostali tylko kibice Legii Warszawa. "Puchar jest nasz", "Dziękujemy", "Hej Legio, tylko mistrzostwo" - skandowali fani ze stolicy po tym, jak ich idole niespodziewanie ograli Lecha Poznań 2:1 i zdobyli szósty w historii Superpuchar.


REKLAMA


Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca


Przed ceremonią medalową doskonale bawili się też piłkarze Legii. Zawodnicy Edwarda Iordanescu świętowali ze swoimi kibicami pod sektorem gości. Małej imprezie dowodził Steve Kapuadi, który ściągnął koszulkę i zawiesił ją na chorągiewce w narożniku boiska. Obrońca Legii przykrył nią herb Lecha, a chwilę później wyciągnął ją z ziemi i triumfalnie wymachiwał pod sektorem gości.


Gospodarzom na pewno to by się nie spodobało, ale samą ceremonię i wymachiwanie flagą przez Kapuadiego oglądali na stadionie już tylko niemal kibice Legii. Fanów z Poznania na wszystkich sektorach została tylko garstka. Kiedy Bartosz Kapustka wznosił do góry trofeum, na stadionie panowała przytłaczająca cisza. Tę przerwały śpiewy kibiców Legii, którzy długo dziękowali swoim zawodnikom za niedzielny, zaskakujący sukces. Zaskakujący, bo Legia, która w czwartek męczyła się ze słabeuszami z Kazachstanu, w niedzielę wieczorem świętowała pierwsze trofeum w okresie 2025/26.
Najlepsza Legia od wielu miesięcy
- Oczekuję więcej, bo wiem, iż potrafimy więcej. Jestem jednak przekonany, iż z meczu na mecz będziemy wyglądać coraz lepiej - mówił Edward Iordanescu po czwartkowym meczu Legii Warszawa z FK Aktobe (1:0) w I rundzie kwalifikacji Ligi Europy.
Drużyna ze stolicy sezon 2025/26 zaczęła od zwycięstwa przed własną publicznością, ale grą nikogo na kolana nie rzuciła. Legioniści byli ociężali i do bólu przewidywalni w ataku, a o ich zwycięstwie ze słabeuszem przesądził moment błysku i strzał z dystansu Wahana Biczachczjana. Nie brakowało też nerwów. W pierwszej połowie Kazachowie choćby strzelili gola, który nie został uznany z powodu spalonego. W końcówce goście mogli też otrzymać rzut karny.


Iordanescu po meczu był umiarkowanie zadowolony, ale wyraźnie dał do zrozumienia, iż w przyszłości będzie oczekiwał więcej. Rumun uspokajał też kibiców Legii i przekonywał, iż jego drużyna będzie wyglądała dużo lepiej. Ale chyba nikt nie spodziewał się, iż tak inną Legię zobaczymy już w niedzielę w Poznaniu.
Chociaż mistrzowie Polski mieli sporo problemów kadrowych, to i tak byli faworytem meczu o Superpuchar Polski. Targanej różnymi problemami Legii, która na dodatek męczyła się z Kazachami, mało kto dawał szanse. Tymczasem to drużyna Iordanescu zdominowała pierwszą połowę i choćby mimo straconej po przerwie bramki zasłużenie zdobyła szósty Superpuchar w historii, wyrównując tym samym rekord Lecha.
W niedzielę w Legii imponował przede wszystkim wysoki i skuteczny pressing. Piłkarze Iordanescu nie przestraszyli się mistrzów Polski, z którymi w poprzednim sezonie przegrali dwukrotnie, z czego raz w Poznaniu aż 2:5. Ofensywna trójka: Kacper Chodyna, Ilja Szkurin i Migouel Alfarela podchodziła blisko obrońców Lecha, maksymalnie utrudniając im rozegranie piłki. A kiedy poznaniakom udawało się już dostarczyć ją do drugiej linii, napotykali duży opór pomocników i obrońców Legii, którzy również grali daleko od własnej bramki.
Od początku widać było, iż to drużyna Iordanescu była bliżej strzelenia gola. W 11. minucie po dośrodkowaniu Juergena Elitima minimalnie przestrzelił Paweł Wszołek. 20 minut później groźnie z dystansu strzelał Alfarela. Ale Legia w niedzielę miała nieoczywistych bohaterów.


W 34. minucie przy golu Wszołka na 1:0 asystował Patryk Kun, czyli jeden z najsłabszych zawodników meczu z Aktobe i piłkarz, który w poprzednim sezonie był tylko zmiennikiem Rubena Vinagre'a. Tuż przed przerwą po doskonałym podaniu Elitima na 2:0 podwyżyszł Szkurin. Białorusin mecz z Aktobe zaczął na ławce rezerwowych, a jego pozycja w Legii wydawała się tym bardziej niepewna, iż warszawiacy na dniach mają pozyskać Miletę Rajovicia z angielskiego Watfordu.
Po przerwie legioniści chcieli kontrolować spotkanie i dowieźć bezpieczne prowadzenie do końca. Wydawało się, iż przy mało kreatywnym Lechu będzie to tylko formalność. Zwłaszcza iż Iordanescu zapowiadał, iż lubi organizację gry defensywnej i czyste konta. W końcówce meczu Lech przejął jednak inicjatywę - w 81. minucie Filip Szymczak zdobył kontaktową bramkę - ale na więcej nie starczyło czasu. Warszawiacy sprytnie kradli czas i nieoczekiwanie poprawili swoim kibicom nastroje przed kolejnymi meczami rozpoczynającego się sezonu. Można choćby napisać, iż w pierwszej połowie zobaczyliśmy najlepszą Legię od wielu miesięcy.
Szalejący Iordanescu, spokojny Frederiksen
W niedzielę, tak samo jak w czwartek przy Łazienkowskiej, swój mecz rozgrywał Iordanescu. Trener Legii od początku stał w swojej strefie, którą co chwilę opuszczał, podpowiadając swoim zawodnikom. Rumun plastycznymi ruchami pokazywał legionistom, jak mają atakować i jak pressować przeciwników. Bardzo dużo indywidualnych uwag otrzymywał Kun, który w pierwszej połowie bardzo dużo czasu spędził na wysokości ławki rezerwowych Legii. Iordanescu bez przerwy zachęcał lewego obrońcę do rozszerzania pola gry i wbiegania za plecy grającego na prawej obronie poznaniaków Roberta Gumnego.
Gołym okiem też było widać, iż Rumunowi bardzo zależało na zdobyciu pierwszego trofeum w Legii. Mimo iż warszawiacy już we wtorek polecą do Kazachstanu, to Iordanescu na mecz z Lechem dokonał tylko czterech zmian w podstawowym składzie. W trakcie spotkania trener Legii angażował się nie tylko w grę swojej drużyny, ale też ostro krytykował sędziego.


Tak było m.in. w 41. minucie, kiedy Iordanescu jak oparzony wyskoczył z ławki rezerwowych i domagał się żółtej kartki dla Joela Pereiry. Obrońca Lecha, który w niedzielę niespodziewanie ustawiony był na skrzydle, drugi raz ostro sfaulował Elitima i drugi raz nie został ukarany, co wytrąciło z równowagi szkoleniowca warszawiaków, doprowadzając go wręcz do furii.
Zupełnie inaczej przez cały mecz zachowywał się Frederiksen. O ile trener Lecha też większość czasu stał przy linii bocznej, o tyle był nieporównywalnie spokojniejszy od Iordanescu. On w przeciwieństwie do Rumuna nie dyrygował drużyną, nie machał rękoma, nie podskakiwał przy linii bocznej, tylko stał z założonymi rękoma. Momentami wyglądał na człowieka bezradnego i zaskoczonego.
Zaskoczonego tym, jak źle wyglądała jego drużyna. To, iż Lech miał sporo problemów przed meczem z Legią wiedzieliśmy po ostatnim sparingu, który poznaniacy przegrali z Banikiem Ostrawa (1:2). W tamtym spotkaniu na skrzydłach w drużynie Frederiksena grali Filip Jagiełło i Kornel Lisman. Lech nie tylko przegrał, ale zagrał też na tyle źle, iż jego trener dokonał zaskakujących zmian w podstawowym składzie.
Zaskakująco słaby Lech w meczu z Legią
Mecz z Legią na skrzydłach zaczęli już Pereira i Bryan Fiabema. Pierwszy to nominalny prawy obrońca, drugi przez cały poprzedni sezon był jedynie głębokim rezerwowym i grywał ogony. Jednak ani personalne decyzje, ani taktyczny manewr Frederiksena nie przyniosły Lechowi oczekiwanych efektów. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie, iż te ruchy jeszcze bardziej namąciły w grze poznaniaków.


Pereira skrzydłowym był tylko na papierze. Portugalczyk w każdej akcji ofensywnej schodził do środka, gdzie Lech kierował wszystkie ataki. Frederiksen chciał, by Jagiełło, Pereira, Sousa Antoni Kozubal oraz schodzący czasami po piłkę Mikael Ishak tworzyli przewagę w środku pola i to tam chciał zdominować Legię. W efekcie w środku pola stworzył się tłok, z którego dla Lecha nic dobrego nie wynikało, a goście zagrażali jego bramce opustoszałymi skrzydłami, gdzie dobrze wyglądali Wszołek i Kun.


Przed przerwą kibice Lecha mogli tylko z dezaprobatą kręcić nosami. W pierwszej połowie gospodarze tylko dwukrotnie zagrozili bramce Kacpra Tobiasza. W 38. minucie po błędzie Alfareli w poprzeczkę trafił Ishak, a minutę później groźnie głową uderzał Fiabema. Po przerwie, kiedy legioniści nie pressowali już tak ostro i zdecydowanie, gospodarze mieli więcej miejsca. Ich grę odmieniły jednak dopiero trzy zmiany personalne.
W 70. minucie na boisku pojawili się Mateusz Skrzypczak, Leo Bengtsson oraz Filip Szymczak. 11 minut później ten ostatni zdobył choćby bramkę na 1:2, która była dla Lecha impulsem do ataku. Mimo wszystko ten gol padł za późno, przez co poznaniacy przegrali u siebie pierwszy raz od 14 lutego.
Wtedy w ekstraklasie 1:0 ograł ich Raków Częstochowa. Dla Legii to zaś pierwsze zwycięstwo w Poznaniu od maja 2020 r. Wtedy warszawiacy wygrali w 27. kolejce ekstraklasy po golu Tomasa Pekharta w 17. minucie.


Lech - Legia 1:2. Superpuchar miał swój blask
W ostatnich latach Superpuchar Polski był najczęściej kulą u nogi drużyn o niego grających. Przygotowujące się do gry w europejskich pucharach kluby chciały przekładać to spotkanie, które ostatecznie z trybun oglądało niewielu kibiców.
Najlepszym podsumowaniem wątpliwego prestiżu Superpucharu Polski był poprzedni sezon, kiedy o trofeum rywalizowały Jagiellonia Białystok i Wisła Kraków. Termin meczu był przekładany kilkukrotnie, a spotkanie ostatecznie odbyło się dopiero 2 kwietnia na Stadionie Narodowym. Mecz został rozegrany w Warszawie tak, by mogli go obejrzeć fani obu drużyn, bo Jagiellonia nie chciała wpuścić na trybuny kibiców z Krakowa, ale stadion i tak świecił pustkami.


W niedzielę było inaczej. Superpuchar Polski - przynajmniej chwilowo - odzyskał swój blask i powagę. Bilety na mecz Lech - Legia rozeszły się w mgnieniu oka, a spotkanie z trybun oglądał niemal komplet publiczności. Niemal, bo jedyne wolne miejsca były sektorem buforowym między kibicami Lecha i Legii, którzy również pojawili się w Poznaniu.
Niedzielny mecz miał wszystko, co powinno mieć spotkanie o trofeum, które otwiera nowy sezon. Były ładne gole, niezła gra, sporo emocji w końcówce i doskonała atmosfera, bo fani Lecha i Legii - jak zawsze -stanęli na wysokości zadania.


I to wszystko raptem kilkanaście dni po tym, jak Legia chciała przekładać termin meczu z uwagi na rewanżowe spotkanie z Aktobe, które już w czwartek. Na zmianę daty spotkania było już jednak za późno. Dziś legioniści mogą się radować i w dobrych nastrojach przygotowywać się do trudnego meczu w dalekim Kazachstanie. Rewanż z Aktobe w czwartek o 18.
Idź do oryginalnego materiału