Ujawnił, co się dzieje na zgromadzeniach PZPN-u. Zatrważająca liczba

8 godzin temu
Czy najważniejsze decyzje w polskim futbolu zapadają pod wpływem alkoholu? Takie pytanie urodziło się prawdopodobnie w głowie niejednego kibica po niedawnych doniesieniach portalu Goniec.pl. Tamtejszy reportaż ujawnił wiele żenujących sytuacji z udziałem najważniejszych oficjeli PZPN, w których pierwszoplanową rolę odgrywał alkohol. W rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą były prezes Wisły Kraków Jacek Bednarz ujawnił, jak to faktycznie wygląda za kulisami.
- Lała się gorzała. Zaczepianie piłkarzy bez przerwy. Lewandowskiego najbardziej. Patologia. Santos był tym zdegustowany - to jeden z wielu opisów, jakie w tekście "Polski Związek Wódki Nożnej" zamieścili dziennikarze portalu Goniec.pl. Jego treść wstrząsnęła polskim futbolem. Sam prezes Cezary Kulesza został oskarżony o wiele żenujących sytuacji, na czele z wyznawaniem miłości Danielowi Obajtkowi czy śpiewaniem "Barki" z posłem Łukaszem Mejzą (po czym jeszcze prezes PZPN miał mu jeszcze przywalić w twarz).


REKLAMA


Zobacz wideo "Dostaję po plecach, bo ludzie wiedzą, jak mam na nazwisko"


Polska piłka w oparach alkoholu? Jacek Bednarz nie ukrywa, iż problem jest spory
Wizerunek PZPN-u pod rządami Cezarego Kuleszy już wcześniej nie był czysty pod kątem podejrzeń o nadmierne spożywanie alkoholu, ale te doniesienia przebiły wszystko. Prezes oczywiście wszystkiemu zaprzeczył i przyznał, iż rozważa choćby wniesienie sprawy do sądu przeciwko redakcji. Jednak niezależnie od wszystkiego, wizerunkowy cios został zadany. Tomasz Ćwiąkała zapytał o całą sprawę Jacka Bednarza, byłego reprezentanta Polski, a po karierze m.in. prezesa Wisły Kraków. Ten nie zamierzał choćby ukrywać, iż problem istnieje i nie jest mały.


- Walne Zgromadzenie, czy wyborcze, czy sprawozdawcze, to jest duża, całodniowa impreza. Ludzie muszą przyjechać, mają zapewnione zakwaterowanie. Jest czas na agendę, jest też przerwa obiadowa, również na konsumpcję czegoś innego niż jedzenie. To jest taka otoczka do tego, żeby też wejść w relacje osobiste, prywatne, żeby porozmawiać o czymś, co chciałoby się od związku, albo co związek chciałby od nas. Jest tam też sporo takich osób, które jadą z nadania. Zostali delegatami, bo tak postanowił klub albo prezes lokalnego ZPN-u. I oni tam są po to, by wykonać konkretne zadanie - powiedział Bednarz.


Procent "imprezowiczów" poraża
Ćwiąkała dopytał Bednarza, ile osób przyjeżdża tam tylko po to, by się zabawić.- To jest spory procent. Myślę, iż spośród ludzi decydujących najbardziej o tym, jakie będą wyniki wyborów, to jest jakaś 1/3. We wcześniejszych kadencjach o tym co się działo, decydowało bardzo ścisłe grono. I zarówno myślę jeżeli chodzi o prezesa Bońka, jak i prezesa Kuleszę, to tam się właśnie pociągało za sznurki. Idealistów tam się czasem dopuszcza do głosu, po to, żeby byli kolorytem. Ale nie przypominam sobie sytuacji, żeby taki głos był chętnie słuchany. Najczęściej gdy taki ktoś wchodzi na mównicę, to towarzystwo idzie coś zjeść - brutalnie podsumował Bednarz.
Idź do oryginalnego materiału