Papszun jako symbol. Oto najgorsza rzecz, jaką teraz może zrobić Raków

5 godzin temu
Marek Papszun niedługo wyjedzie z Częstochowy, jednak warto, by pozostał w niej jako uosobienie idei. Bo równie ważnym elementem sukcesów Rakowa, jak pieniądze właściciela, czy model gry, była odwaga robienia rzeczy inaczej niż się przywykło, której Papszun był symbolem.
Raków Częstochowa był już mistrzem, zdobył Puchary Polski i występował w choćby bardziej prestiżowych rozgrywkach europejskich niż obecnie. A jednak pod wieloma względami ostatnie tygodnie można by uznać za jedne z najlepszych w jego historii. W niedzielę może wskoczyć na pozycję lidera Ekstraklasy, co byłoby kolejnym potwierdzeniem, iż częstochowskie sny o potędze to nie efemeryda, tylko stabilny projekt. W ćwierćfinale Pucharu Polski wylosował trzecioligowca, co daje solidne podstawy do marzeń o kolejnej wizycie na Stadionie Narodowym. Zwłaszcza iż równolegle ekstraklasowi konkurenci będą się wzajemnie wycinać. Raków jest też już pewny, iż po raz pierwszy zagra w pucharach na wiosnę. A aktualna tabela Ligi Konferencji, w której wicemistrz Polski ustępuje tylko Strasbourgowi i Szachtarowi Donieck, nadaje się do tapetowania ścian.


REKLAMA


Zobacz wideo "Atmosfera stała się nie do zniesienia". Brzęczek odpowiada Lewandowskiemu


To jednak tylko pozory, o czym wiadomo przynajmniej, odkąd zaczęła się saga wokół odejścia Marka Papszuna do Legii. Raków krótkoterminowo wyrasta na jej wielkiego wygranego, zwłaszcza w kontraście do kompromitującego światła, w jakim ustawiła się Legia. Podczas gdy absztyfikant z poczuciem upokorzenia każdym kolejnym meczem oczekiwania na trenera, przegrywa sezon, Raków nie dał się sterroryzować rywalowi, jak i swojemu trenerowi. A iż ten jest wzorem profesjonalizmu i nie chciał, by ktokolwiek zarzucił mu jego brak, w środku burzy wykonywał pracę najlepiej, jak potrafi. Efektem jest dobra forma Rakowa i kroczenie od zwycięstwa do zwycięstwa, jeżeli pominąć jedną wpadkę, czyli porażkę z Piastem Gliwice, która akurat więcej związku miała z trudnymi powrotami Rakowa po przerwach na kadrę niż z zamieszaniem wokół trenera.
Koniec belle epoque
Krótki termin zakończy się jednak za kilka dni. Papszun rozegra ostatnie spotkanie przed częstochowską publicznością, co do której są uzasadnione obawy, iż nie pożegna go z należnym szacunkiem, potem dokończy fazę zasadniczą Ligi Konferencji i rozpocznie się średni termin. Nie pozostawił co do tego wątpliwości sam trener, mówiąc po starciu ze Zrinjskim Mostar, iż "wiosną będzie kibicował tej drużynie". Takich zdań nie wygłasza człowiek, który zamierza ją prowadzić. A średnio i długoterminowo aktualny moment może kończyć częstochowską belle epoque.


Kiedy Papszun poprzednio odchodził z Częstochowy, pierwszy raz nadarzyła się okazja, by sprawdzić, czy przez wszystkie lata wzlotu ze środka tabeli II ligi do czołówki Ekstraklasy, chwaląc klub, nie chwalono tak naprawdę jego trenera. Raków jako organizacja wbrew pozorom nie przeżywa pasma sukcesów. Klub nie zbudował na razie, mimo ambitnych planów, wydajnej akademii. Nie ma zaplecza strukturalnego i infrastrukturalnego, które sadowiłoby go w gronie najsilniejszych polskich zespołów. Liczne próby uniezależnienia pionu sportowego od trenera przynosiły zwykle umiarkowane efekty. Wydajność transferowa bywała różna. Ale ostatecznie nie miało to większego znaczenia, bo Papszun potrafił wszystkie braki przykryć silną pierwszą drużyną.
Obustronna porażka
Rok przerwy, jakie dały sobie obie strony, nie wskazał jednoznacznego zwycięzcy. Raków, cytując jego właściciela z pamiętnego wpisu na wtedy jeszcze Twitterze, "stał się ligowym średniakiem". choćby jeżeli była w tym odrobina przesady i niesprawiedliwości wobec pracy trenera Dawida Szwargi, siódme miejsce było najgorszym od debiutanckiego sezonu Papszuna w Ekstraklasie. Po jego powrocie sytuacja natychmiast wróciła do normy, czyli Rakowa grającego o mistrzostwo. Ale Papszun nie został tak łakomym kąskiem na rynku, jak pewnie oczekiwał. Próby zaczepienia się za granicą ocierały się o absurd. Reprezentacji Polski nie dostał, choć okoliczności dziejowe mu sprzyjały, bo był wolny, gdy zmieniał się selekcjoner. Żaden z ligowych potentatów też się na niego nie skusił. I on zobaczył więc, iż najlepszym miejscem, w którym może pracować, jest to, z którego odszedł.


Dlatego wszelkie próby rozstrzygania dziś, kto był motorem napędowym wielkiego Rakowa, a kto tylko znalazł się we adekwatnym miejscu we właściwym czasie, są skazane na niepowodzenie. Rację mają ci, którzy podkreślają, iż gdyby nie Raków, Papszun mógłby już do końca kariery pracować na niższych szczeblach mazowieckiej piłki i uczyć w szkole. Nie każdy, choćby potencjalnie bardzo dobry trener, dostaje propozycję kiedykolwiek pracy na szczeblu centralnym, bo akurat po drugiej stronie siedzi właściciel przeprowadzający rzetelną rekrutację, a nie figurant, który nie ma pojęcia o branży, w której działa.
Wzajemne szczęście
Miał też Papszun wielkie szczęście, iż trafił na właściciela majętnego, z wizją, ale i cierpliwością, planującego długofalowo. Gdyby choćby wyciągnął go z niższych lig inny klub drugoligowy, miejski, albo zadłużony, albo bez perspektyw, pewnie Papszun nie byłby dziś trzeci w Lidze Konferencji. Gdyby wyciągnął go właściciel bogaty, ale ekscentryczny, historia sukcesu również by się nie wydarzyła. W Wieczystej Kraków Wojciecha Kwietnia młody Papszun straciłby pracę nim ktokolwiek by o nim usłyszał. Niezależnie od swojego mozołu, talentu i osobowości, trener Rakowa powinien być dozgonnie wdzięczny, iż spotkał akurat Michała Świerczewskiego.


Działa to jednak również w drugą stronę. Świerczewski znaczącym sponsorem Rakowa był już przed zatrudnieniem Papszuna i klub wcale nie słynął wówczas z doskonałej ręki do rekrutacji. Złota epoka nie przez przypadek rozpoczęła się wraz z sięgnięciem akurat po tego trenera. Rekrutacje osób na inne stanowiska potwierdziły, iż właściciel nie za każdym razem trafia i nie wszystko, czego się chwyci w piłce, kończy się sukcesem. Działka Papszuna jednak zwykle się nim kończyła. Mądrość właściciela polegała na tym, iż zwykle dawał swojemu trenerowi dużo władzy i raczej się nie zawodził.
Papszun trendsetter
Rok ze Szwargą powinien być także dla władz Rakowa ostrzeżeniem. Mimo iż sukcesor był starannie przygotowany i teoretycznie przeskok między nim a poprzednikiem był najmniejszy z możliwych, dobrze wcześniej naoliwiona maszyna i tak się rozregulowała. A rozłożenie odpowiedzialności transferowej na różne, nie tylko trenerskie barki, skutkowało wieloma drogimi pomyłkami. Tak, jak Papszun przekonał się przez rok, iż nie ma dla niego lepszych miejsc pracy niż Raków, tak i klub zobaczył, iż Papszun może i jest, jaki jest, ale o sukcesy łatwiej z nim niż bez niego.


Wpływu Papszuna na polską ligę i piłkę nie da się zamknąć tylko w gablocie z trofeami. To zdecydowanie najbardziej wpływowy polski trener ostatnich dekad. W tym sensie, iż jego klarowny model gry, sposób pracy, organizacji sztabu, stał się wzorcem dla całego pokolenia następców. W czasach, gdy Papszun zaczynał pracować w Rakowie, pokutowało jeszcze głębokie przekonanie, iż polskim piłkarzom system z trójką środkowych obrońców zwyczajnie nie leży. Każdy trener, który zaczynał z nim eksperymentować w lidze, rychło tracił pracę. choćby Adam Nawałka, otoczony aurą niezwyciężonego po Euro 2016, stracił grunt pod nogami, gdy zaczął w reprezentacji eksperymentować z tym systemem. Papszun pokazał wszystkim, iż także polski piłkarz może w nim funkcjonować i to z sukcesami. Kadra od wielu lat gra w ten sposób, większość klubów w lidze przynajmniej przez kilka miesięcy w ostatnich latach grała w ten sposób. Trójka z tyłu absolutnie przestała kogokolwiek dziwić.
Guru nowej fali
jeżeli trenerzy zagraniczni, czasem choćby z ciekawymi życiorysami, przyjeżdżają do Polski i są zaskoczeni poziomem pracy tutejszych sztabów, tym, jak są rozrośnięte, jak rozpracowują rywali w najmniejszych detalach, to także jest efekt Papszuna. Jeszcze dziesięć lat temu uchodziło za ekstrawagancję mieć w sztabie więcej niż kilka osób. Analitycy traktowani byli jako kompletne ciekawostki. Ludzi, którzy mają pojęcie o liczbach, kompletnie nie słuchano. Nie wiedziano, jakiego typu piłkarzy się szuka, "byle był Hiszpan". Dziś każdy kibic polskiej ligi, patrząc na dowolnego napastnika przez kilka minut, jest w stanie bez większego ryzyka pomyłki stwierdzić, czy dany piłkarz pasowałby Papszunowi do drużyny, czy nie. Bo model Rakowa stał się tak charakterystyczny, iż wszyscy go rozpoznają. Pojawił się też namacalny dowód, iż czasem faktycznie lepiej wymienić dwudziestu zawodników, co Raków regularnie czynił, niż trenera. I jeżeli trafiło się na kogoś dobrego, warto go trzymać w klubie choćby kilka lat, zamiast ciągle szukać "impulsu", bo "brakuje chemii".


Nie było też dziesięć lat temu młodej fali polskich trenerów, którzy przebijali się do zawodu z niższych lig albo w ogóle nie mieli za sobą karier piłkarskich. Grupa Deductor, z której wywodzi się Szwarga i wielu innych trenerów, ale też Łukasz Tomczyk, wskazywany jako prawdopodobny sukcesor Papszuna, powstawała z niezgody na sposób, w jaki w Polsce mówiło się o piłce. Papszun do niej nie należał, ale był dla niej ważnymi wrotami do głównego nurtu. Podczas gdy trenerzy dłużej pracujący w polskiej lidze patrzyli na nową falę jak na buńczucznych rewolucjonistów, którzy jeszcze nie znają życia, a oni z kolei na nich jak na leśnych dziadków, wykonujących inny zawód niż podziwiani przez nich trenerzy z Zachodu, Papszun potrafił z nich czerpać. Zaprosić do sztabu, zagonić do ciężkiej pracy, ale i uczyć się od nich ich spojrzenia na piłkę. Mariusz Misiura z Wisły Płock czy Rafał Górak z GKS-u Katowice otwarcie przyznają się do inspiracji Papszunem. Dawid Kroczek po samodzielnej dobrej pracy z Cracovią zdecydował się na krok w tył, czyli asystenturę u Papszuna, bo zależało mu na tym, by przyjrzeć się jej z bliska. Na stażu do niego wybrał się Łukasz Piszczek. choćby ci dzisiejsi młodzi, którzy Papszuna nie lubią, nie powiedzą o nim "leśny dziadek", czy "stara szkoła rapu". Jego merytorycznego poziomu nikt raczej nie odważa się negować. Większość marzy o jego karierze.
Bez kopiowania Papszuna
Raków staje więc teraz na rozdrożu. Ustępujący trener zostawia go w tak komfortowej sytuacji, iż chciałoby się, jak poprzednim razem, najchętniej niczego nie zmieniać. jeżeli już musi odejść Papszun, niech chociaż jego duch i zasady realizowane są jak najdłużej. To jednak często mrzonka. Nie ma wiernej kopii Papszuna. Nie okazał się nią choćby Szwarga, nie okaże się też pewnie Tomczyk, który pod kątem spojrzenia na piłkę i etykę pracy był wybierany na jego wzór. Istnieje więc ryzyko, iż chcąc grać tak samo, jak Papszun, z tymi samymi zawodnikami, co Papszun, uzyska zupełnie inne efekty. Bo nie będzie Papszunem.


Być może wręcz lepiej i bezpieczniej z perspektywy Świerczewskiego byłoby właśnie coś dokładnie takiego założyć z góry. Potraktować Papszuna nie jako konkretną postać brodatego 51-latka z Warszawy, ale jako ideę, drogowskaz. Raków odniósł z Papszunem sukces, bo miał odwagę dziesięć lat temu pójść pod prąd względem środowiska i robić futbol inaczej niż wszyscy. Futbol jednak ciągle ewoluuje, a do Polski tego odpryski dochodzą z opóźnieniem. Mimo prób Wojciecha Stawowego czy Kazimierza Moskala nigdy nie przyjęła się w Polsce moda na tiki-takę, gdy cały świat próbował kopiować wielką Barcelonę i grać bez typowego napastnika. Papszunowi udało się natomiast częściowo zaimplementować antidotum, jakie światowi trenerzy znaleźli przeciwko niej. Kontrpressing Juergena Kloppa, trójkę środkowych obrońców Antonio Contego, krycie strefowe, które radziło sobie z wymiennością ról w drużynach nastawionych na atak pozycyjny, intensywność i pressing klubów Red Bulla.
Rozwój nowych idei
Ostatnie lata to jednak nowe tendencje. Odejście od szkoły Red Bulla, czyli zespołowego pressingu, na rzecz krycia jeden na jednego na całym boisku. Ideały Roberto De Zerbiego z jego kolejnych klubów. Sposób gry Bayernu Monachium pod Vincentem Kompanym. Arsenalu pod Mikelem Artetą. Bayeru Leverkusen Xabiego Alonso. Ewolucja samego Pepa Guardioli. Futbol taktycznie wcale nie skończył się na organizacji, którą wprowadzał do Polski Papszun. Najbardziej zbliżona pod względem taktycznym do w tej chwili panujących trendów w światowym futbolu wcale nie jest już Raków, ale Jagiellonia Białystok Adriana Siemieńca. To prawdopodobnie w niej De Zerbi, gdyby zajrzał na mecz polskiej ligi, dostrzegłby najwięcej ze swojego patrzenia na piłkę.
Dlatego więc Raków może wykorzystać odejście Papszuna na uwolnienie się od idei Papszuna. Z nim nie byłoby to pewnie możliwe. Po pierwsze dlatego, iż przez cały czas przynosi efekty, więc po co ją zmieniać. A po drugie dlatego, iż mało który człowiek byłby w stanie sam zanegować ideały, które wniosły go na ten poziom. Otwartość na nowe, próba robienia rzeczy inaczej niż do tej pory może być w tej chwili niezbędna, by projekt poszedł naprzód, zyskał świeższą twarz, zaczął ściągać innych niż dotąd zawodników albo eksponować nowe cechy u tych, których już ma.
Otwartość na nowe
Najgorsze, co mogliby teraz zrobić w częstochowskim klubie, to wziąć trenera z beniaminka I ligi, bez licencji umożliwiającej prowadzenie mu drużyny w Ekstraklasie i zacząć go traktować z pozycji wielkiej instytucji, która wie, jak się odnosi sukces i będzie oczekiwać od młodego, iż wpasuje się w jej ramy. jeżeli już po kogoś takiego sięga, powinna zachować na tyle pokory, by nie mówić mu, "jak to u nas zwykło się robić", albo "co w tej sytuacji powiedziałby Marek Papszun", tylko słuchać i pozwolić mu działać. Oczywiście, iż to ryzykowne i może doprowadzić do zatracenia papszunowej tożsamości. Ale najważniejszą cechą Rakowa wcale nie był system 3-4-2-1, silna dziewiątka pracująca bez piłki, wybiegani wahadłowi, obrona pola karnego, czy wyczucie momentu do skoku pressingowego, ale otwartość na nowe. W nadchodzącej erze warto ją pielęgnować, a Marka Papszuna zachować jedynie jako jej symbol.
Idź do oryginalnego materiału