Żużel. Brzytwa Sieraka: Prezesa dupa nie zaboli

22 godzin temu

Po pierwszym turnieju IMP w Toruniu oraz SGP w Gorzowie nie mam już najmniejszych wątpliwości. Szlaka pędzi na ścianę.

W Grodzie Kopernika Piotr Baron i spółka zagrali „pod ligę”. Postanowili przygotować nawierzchnię, jakiej potencjalni rywale nie uświadczą w zawodach ligowych. Posunięcie tyleż chytre, co uzasadnione. Wszak to zmagania ekstraligowe stanowią największy magnes dla kibiców, zaś rywale nie mają „obowiązku” wcześniej doklejać furmanek do typowego stanu owalu. No i żeby to jasno wybrzmiało – żaden zarzut dla ekipy z Motoareny, wręcz przeciwnie. Takie ich prawo i z tego prawa skorzystali przygotowując regulaminową, acz zaskakującą „niespodziankę”. Arena zmagań delikatnie „pod koło”, solidnie zmoczona i… zaczęły się problemy. Wyżyłowane do granic rozsądku „bajki” zupełnie nie chciały słuchać woźniców. To były zawody z cyklu „Dokąd jedziemy motorku”, zaś fury jechały dokąd chciały, a nie dokąd zamierzali ściganci. Delikatna koleinka, jakaś hopka, fragmencik bardziej nasączony i… fruuu fura dęba i w powietrzu, albo co gorsze – w płocie. Niezależnie od woli rajdera.

Żużel. Ma za sobą najlepszy mecz w sezonie. Wprowadzi Falubaz do play-off?

Żużel. W Bydgoszczy marzą o Sajfutdinowie. Stanowcza odpowiedź… toruńskiego klubu!

Bezdętkowe opony, szalejące obroty (w tym sam moment obrotowy), krótki skok, rosnąca moc takoż prędkość, a do kompletu radykalna zmiana techniki jazdy, nie ułatwiające (najdelikatniej) prowadzenia motocykla, acz jeszcze podbijające osiągi rowera z silnikiem. Wystarczyło. Na lekko przyczepnej, zgodnej z regulaminem (podkreślam raz jeszcze) nawierzchni, targało ścigantami niczym praniem na lince podczas wichury. Tylko klamerek zabrakło. To był bardzo selektywny turniej. Zrazu oddzielił zdrowych od tych udających… zdrowie. Szarpało, dźwigało, męczyło zatem niedomagający rajderze zmuszani byli do przedwczesnej rezygnacji ze ścigania. Widowisko raczej średnie. choćby mistrz Zmarzlik, którego znakiem firmowym stały się mijanki po przegranych linkach, bardziej walczył o życie i zdrowie własne, niźli z rywalami. Znaczy z punktu kibicowskich oczekiwań… nudy. Być może, ale też charakterystyczny obrazek, stanowiący kwintesencję współczesnej szlaki. Musi być twardo, asfaltowo wręcz, by ściganci cokolwiek ujechali, kontrolując zamiary we współpracy z motocyklem. I tu zaryzykują nową teorię. Na takich furach, to by w Anglii nie pojechali. Tak ustawionych. Tak wyciągniętych pod sufit ich osiągów. U rudzielców należy kombinować innymi elementami rzemiosła, nie tylko największą prędkością. Dowodzą tego zwykle średnie co najwyżej z tendencją w stronę mizernych, osiągi rodzimych gwiazd tamże. A trzeba wam wiedzieć, iż kilku straceńców postanowiło zderzyć się z wyspiarską odmianą szlaki. Aktualnie są na etapie poznawania specyfiki tamtejszej ligi i nawierzchni. Różnych niż nad Wisłą, mówiąc obrazowo – odrobinę keramzytowych. No i ta brytyjska wilgoć w pakiecie. Furę trzeba ustawiać zupełnie inaczej niż na przykład zwykle w Toruniu, nie licząc IMP.

Żużel. Błąd lekarza przy badaniu Hansena w Rybniku?! Stanowczy głos!

Prędko okazało się, kto nie domaga fizycznie, ale chciał spróbować na siłę, narażając przy tym (że tak zażartuję) kumpli z toru. Ci ze świeżo przyklepanymi urazami, bądź udający zaleczenie odpadli już na wstępie. Tu dźwignęło, tam szarpnęło, zatem tu wyrwało bark z zawiasów, innych razem sponiewierało prawe udo na hopkach no i mimo równego i regulaminowego toru zbyt wiele ścigania nie mieliśmy. A jeszcze niedawno żartowało się, iż w Bydgoszczy taka kopa, iż tylko kaski wystają z redlin. Współcześnie były by to sporty ekstremalne, w których zwycięzcą zostawałby ostatni żywy na torze. I mimo lekkiej formy wypowiedzi – wcale nie jest to żart ani przesada.
Przykro, iż taki kierunek pseudo „rozwoju” obierają decydenci kosztem czynnych rajderów. Znacznie fajniej śmiga się po owalu, kiedy w pełni kontrolujesz furę pod tyłkiem, zaś jednym wprawnym ruchem panując na nieudanymi, sporadycznymi próbami wyrwania się spod jarzma i odzyskania niczym wcześniej nie zmąconej wolności. W Toruniu odbyło się na szczęście niemal bezwypadkowo, bo żadnego spektakularnego dzwona na miarę potrzeb łowców sensacji nie zaliczono. Fakt. Ale też zawodnicy kończyli turniej umordowani po pachy, mimo deficytu szalonych wyprzedzeń z ułańską fantazją, na rzecz mijania rywala notującego „defekt”. Tym razem były to w większości defekty nie doleczonych, bądź przez cały czas kontuzjowanych i tylko zakamuflowanych urazów u startujących „na siłę”.

Jeszcze wyraźniej było to widać podczas gorzowskiej dwudniówki z SGP. A niektórzy już wieszczyli zatrudnienie Morrisa w E-lipie, jako wybitnego speca do tworzenia nawierzchni. Gratuluję pomysłu. Przedni. Przedni. Morris zasłużył póki co, jedynie na łatkę polewaczkowego. Ta w Gorzowie, przed sprintem, miała się przy tym tak nieszczęśliwie rozszczelnić, iż lała choćby ponad miarę Brytola, tym bardziej samych ścigantów. Na tym błotku fikali czołowi zawodnicy świata, ryzykując ponad miarę dla kilku oczek do klasyfikacji. Jedynie Michelsen przytomnie odpuścił – uznając, iż nagroda nie warta poświęcenia. W dniu zawodów, przypomnę, z udziałem najlepszych grajków świata, nie było lepiej. Nie doszło może do dramatów (i chwała Najwyższemu), ale kilka dzwonów zaliczono, w tym ten najdramatyczniejszy z udziałem Martina Vaculika. Słowak próbował na wjeździe w łuk wepchnąć się pod lewe skrzydło rywala, ten rezolutnie zamknął bramę. Martin ujął gazu, spuścił brykę z obrotów, przestawił koło i gdy zaczął wkręcać koło „chwyciło” i pociągnęło rajdera jak worek kartofli dokąd samo chciało. Za jednym razem ucierpiało dwóch, acz nie jedynych. Tu już nie było tak różowo jak w Toruniu.

Żużel. Gorąco w Gnieźnie. Jest uderzenie w prezesa! W szkółce są… dwa motocykle?

Pytanie jest oczywiste. Czy to musi tak wyglądać? A ściślej wręcz – czy to musi wyglądać tak groteskowo, mimo iż dramatycznie w przekazie? Czy tego chcą żadni wrażeń, acz głównie sportowych (kunsztu, finezji, odrobiny szaleństwa) kibice? Czy wreszcie tego chcą narażani coraz częściej na coraz groźniejsze urazy gladiatorzy? Sądzę, iż nie trzeba prowadzić żadnej sondy by poznać odpowiedź. Rodzi się więc kolejna wątpliwość – dlaczego nikt nic z tym problemem (a jest to poważny problem) nie robi? Prędkości rosną przez niczym nie limitowane osiągi, wciąż rosnące furmanek. Materiały coraz nowocześniejsze, lżejsze, wytrzymałe. Zabezpieczenia ścigantów w formie szczątkowej. Motocykle wożą zawodników, a nie oni nimi sterują, więc jest coraz bardziej niebezpiecznie. A do tego żadna frajda dla kibica, gdy 3 dni przed meczem dowiaduje się, iż spotkanie przełożyła pogodynka. A pretensje? Pretensje, umiejętnie przekierowywane z centrali, w stronę zawodników. Bo w Anglii to by pojechali. Bo rozkapryszone panienki, Bo baletnice. Mnie by tam było wszystko jedno baletnica czy nie, gdyby mój dzieciak zabił się na torze, albo miał odrobinę więcej „szczęścia” i wylądował „tylko” na wózku inwalidzkim. To polecam rozważeniu przez internetowych kozaków, z pozycji kanapy w dużym pokoju recenzujących występy prawdziwych gladiatorów z jajami co się zowie.

Przemysław Sierakowski

Idź do oryginalnego materiału