Tego lata reprezentacja Polski w piłce nożnej kobiet pierwszy raz w historii zagrała na mistrzostwach Europy. W bardzo trudnej grupie przegrała z Niemcami (0:2) i Szwecją (0:3), a w ostatnim meczu pokonała Danię (3:2). Nina Patalon, selekcjonerka kadry, w wywiadzie dla Sport.pl podsumowuje ten turniej i opowiada, co działo się za kulisami. Zdradza, jak sama przygotowywała się do Euro, jakie towarzyszyły jej emocje i co ją w Szwajcarii zaskoczyło. Kreśli pan na przyszłość i tłumaczy, dlaczego po turnieju przedłużyła umowę z PZPN. Odpowiada też "Jurasowi", zawodnikowi MMA, który nie rozumiał euforii polskich piłkarek po zwycięstwie niedającym awansu.
REKLAMA
Zobacz wideo Sensacyjny powrót do reprezentacji Polski?! Jan Urban: Nie wahałbym się
Dawid Szymczak, Sport.pl: Ostatni raz rozmawialiśmy w Arłamowie, tuż przed Euro. Co dzisiaj powiedziałaby pani tamtej Ninie Patalon?
Nina Patalon, selekcjonerka reprezentacji Polski: - Żeby jeszcze bardziej cieszyła się chwilą. Nie twierdzę, iż na miejscu zabrakło mi euforii i wdzięczności, iż tam jestem, ale dopiero dzisiaj, po kilku tygodniach od powrotu, w pełni uświadamiam sobie, jak świetna to była impreza. Mimo iż debiutowałyśmy, to kilka rzeczy nas zaskoczyło. Mecze przebiegały tak, jak się spodziewaliśmy. Sam turniej też. Mogłam więc być jeszcze bardziej swobodna, żeby jeszcze lepiej to wszystko chłonąć. Było wiele magicznych momentów.
Który przychodzi pani na myśl jako pierwszy?
- Jak stoję przy linii przed meczem z Niemcami, czekam na pierwszy gwizdek i szczerze się cieszę, iż tam jestem. Na chwilę znikają nerwy, co to będzie. Przez moment w ogóle o tym nie myślę. I wtedy zostaje na mnie skierowana kamera, pojawiam się na stadionowym telebimie. Ten mój uśmiech jest tam widoczny. Sama to przegapiłam, ale znajomi mi opowiadali: "Stałaś i się cieszyłaś! Z czego? Przecież grałaś z Niemkami!" - żartowali. Szkoda, iż nie udało mi się odnaleźć tego momentu. To musiała być stadionowa kamera, bo w transmisji ten kadr się nie pojawił.
Wiem, iż to żart, ale tylko ten, kto nie zna pani drogi, będzie pytał, z czego się pani cieszyła.
- To prawda. To było spięcie klamrą wielu lat pracy. Może choćby całej kariery. Pomyśl, iż masz przed oczami efekt podróży, która zaczęła się w 2005 roku. Coś pięknego! Zapamiętam też zestawienia zdjęć moich piłkarek, które opublikował jeden z portali. Bardzo mi się podobały. Na jednym - mała dziewczyna, z warkoczykami, z kucykami, z piłką pod pachą, a obok już dorosła, profesjonalna piłkarka. interesujący przekaz. Wzruszający. Ja aż tak patetycznie do tego wszystkiego nie podchodziłam, ale był ten jeden moment, iż faktycznie się zatrzymałam i trudno było mi ukryć, iż się cieszę.
Inna magiczna chwila?
- Miałyśmy przed tym meczem oficjalny trening, po którym zebrałyśmy się w kółku i miałam przygotowaną przemowę. Ważną, bo wiedzieliśmy w sztabie, iż zanim w ogóle zaczniemy myśleć o realizacji jakiejkolwiek strategii, najpierw musimy zadbać o poświęcenie i ogromną determinację. W dodatku to był nasz pierwszy mecz, więc spodziewaliśmy się, iż dziewczyny będą nerwowe. Opowiedziałam im wtedy bardzo istotną historię.
Opowie pani także nam?
- Nie, bo jest dość osobista. W pewnym momencie załamał mi się głos. Zobaczyłam, iż część dziewczyn ma łzy w oczach. Pomyślałam wtedy, iż naprawdę jesteśmy jednym zespołem i będzie dobrze. Że na boisku jedna pójdzie za drugą w ogień. To nie była wielka historia, raczej krótka. Ale ważna.
Kolejny taki moment był po meczu ze Szwecją. Było bardzo ciężko, przegrałyśmy i miałyśmy tylko trzy dni, żeby zebrać się na spotkanie z Danią. Nie musiałam wtedy mówić, iż został nam ostatni mecz, iż to mecz mistrzostw Europy, iż mamy orzełka na piersi, iż musimy w tym meczu walczyć jeszcze bardziej niż w poprzednich. Piłkarki same to sobie powiedziały. Widziałam, iż one czują wielką odpowiedzialność. Z perspektywy trenerki - bardzo satysfakcjonujące.
Ale były też inne sytuacje, gdy po prostu fajnie spędzałyśmy czas. Obok hotelu miałyśmy piękne jezioro i można było razem się pokąpać i pośmiać. Takie momenty też są magiczne. Jako trener pracujesz po to, by na koniec zobaczyć, iż ludzie chcą być razem i są gotowi poświęcić się dla celu. Widziałam, jak cały zespół się wspiera, mimo iż przecież były w nim zawodniczki, które w ogóle nie grały albo nie dostawały tyle minut, ile by chciały. Ale one wciąż były wsparciem dla reszty. Rezerwowe miały świadomość, iż muszą przygotować te zawodniczki, które wyjdą na boisko.
Zwróciłem uwagę na to, iż gdy piłkarki z pierwszego składu wykonywały na rozgrzewce ostatni bieg, to rezerwowe tworzyły dla nich szpaler w kierunku szatni. Krzyczały, klaskały. Nie we wszystkich drużynach tak to wyglądało.
- Nasza ławka zasłużyła na uznanie. Zawodniczki rezerwowe chwilami utrudniały nam nieco pracę, bo tak żyły i emocjonowały się meczem, iż trenerom trudno się było skupić. Każdej zawodniczce - niezależnie od roli - zależało na tym, by zespół dobrze funkcjonował. Na czas turnieju schowały swoje ego do kieszeni. Wydaje mi się, iż podeszły do tego na zasadzie: "Może po Euro pójdę do trenerki i powiem, iż chciałabym, żeby pewne rzeczy wyglądały inaczej, iż jestem zawiedziona tym i tym, ale przez te wszystkie turniejowe dni liczy się zespół i bycie jego częścią". Świetna postawa. Czasami jest tak, iż przed trzecim meczem spotykasz kogoś na korytarzu i nie chcecie sobie spojrzeć w oczy. My robiłyśmy wszystko, żeby do takiej sytuacji nie doszło. Cały czas pracowaliśmy nad mentalnością. Z jednej strony - żeby ten zespół miał moc, a z drugiej - by każdy czuł się jego częścią i miał świadomość, iż choćby jeżeli jest małą cegiełką w tej układance, to bez niej mur nie będzie szczelny.
A jak ocenia pani Euro pod kątem samego boiska?
- Jest to ważna lekcja. Trochę jak z wejściem do lasu: najpierw uśmiech i dobra postawa z Niemkami, potem ciemny las w środku turnieju przeciwko Szwedkom i jak w filmach - koniec z happy endem. Piłkarsko musiałyśmy sprostać wielu wyzwaniom. Zwłaszcza Szwedki zagrały przeciwko nam mecz bliski perfekcji. Żaden mocny zespół, z którym grałyśmy w ostatnich latach, nie był tak dysponowany jak one. Tego dnia wychodziło im niemal wszystko. Podejrzewam, iż plan taktyczny wykonały w 95 procentach. Mecz z Niemkami również miały świetny. To, iż odpadły zaraz po fazie grupowej z Anglią nie odzwierciedla ich potencjału.
Powiedziała pani, iż Euro przebiegło mniej więcej tak, jak się spodziewałyście. Nic panią nie zaskoczyło?
- Organizacyjnie i piłkarsko nie. Może tylko liczba konferencji, wywiadów i różnych aktywności dla UEFA czy sponsorów. Atmosfera, jaką mieliśmy dzięki naszym kibicom!
Ale to wyjście do mediów było potrzebne. Kibice mieli was na tym Euro lepiej poznać.
- Oczywiście. Absolutnie tego nie podważam. Mówię jedynie, iż mój grafik dnia na turnieju był bardzo napięty. Gdybym wcześniej się odpowiednio nie przygotowała, miałabym problem, żeby całe Euro przejechać na najwyższych obrotach. Założyłam sobie, iż każdy mój dzień najpóźniej musi się skończyć o 23:30. Finalnie okazało się, iż od 8:00 do tej 23:30 nie miałam chwili przerwy. Miałam dwadzieścia pięć osób w sztabie i ponad dwadzieścia piłkarek w kadrze. To się wiązało ze spotkaniami, naradami, analizami, odprawami, rozmowami z zawodniczkami. Do tego treningi i mecze. Wspomniane konferencje i wywiady. Niemal codziennie mieliśmy też spotkania z psychologiem.
Codziennie?
- Praktycznie tak, bo wprowadziliśmy ankiety samopoczucia, w których zawodniczki codziennie raportowały, jak się czują i czego potrzebują. Codziennie omawialiśmy więc te nastroje i reagowaliśmy na to, co piłkarki nam mówiły. Czasami wystarczało 20 minut, a czasami godzina. Pamiętaj, iż trener też musi zrzucić z siebie wszystko co ma na barkach.
Jak się pani przygotowywała do pracy na takich obrotach?
- Na początku maja byłam na obozie sportowym, na który miałam 3-4 treningi dziennie, przygotowujące mnie fizycznie. Wtedy przeszłam też na dietę bez cukru, by mieć więcej energii. Cukier jest w naszym życiu czymś naprawdę tragicznym. Po jego odstawieniu czułam się świetnie. Na Euro spałam po osiem godzin, a przez resztę czasu pracowałam. I dawałam radę bez chwili przerwy. Dopiero na koniec, dzień przed meczem z Danią, około godz. 21 powiedziałam asystentom, iż dokończymy pracę jutro rano, bo śpię na siedząco i nie ma to sensu. Suma tego, czyli przygotowanie kondycyjne, mentalne i dieta, pozwoliła mi przez ten miesiąc funkcjonować na najwyższych obrotach. Dzisiaj mam większy problem, bo prawie nic nie robię, a śpię po 12 godzin dziennie i wciąż czuję, iż organizm szuka regeneracji. Ale to dla mnie typowe, iż najlepiej odpoczywam poprzez sen. To zresztą moje błogosławieństwo, bo znam wielu trenerów, którzy padają ze zmęczenia, a nie mogą zasnąć. Ja zawsze miałam tak, iż jak byłam zmęczona, to szłam spać i zasypiałam w sekundę. Jak byłam zestresowana, to szłam spać. Jak miałam przed sobą trudny dzień, to musiałam się wyspać. Generalnie dużo śpię.
To może kiedyś śnił się pani taki mecz, jak z Danią - z pierwszym golem na Euro, z pierwszym w historii zwycięstwem. Kiedy uwierzyła pani, iż wygracie?
- Był taki moment, w którym padła bramka dla Dunek na 2:2. Podeszła do mnie sędzia techniczna i tłumaczyła, iż VAR sprawdzi tę sytuację, bo możliwe, iż był spalony. Ale ja byłam tak zaabsorbowana, iż tylko machnęłam ręką. choćby za bardzo nie słyszałam, co mówi, bo już przekazywałam do asystentów, iż trzeba robić zmiany. Miałam takie przekonanie, iż nawet, jeżeli ten gol zostanie uznany, to my i tak tego meczu nie przegramy. W ogóle miałam w sobie duży spokój podczas tego spotkania. Może tego nie było widać, bo przy linii byłam energiczna, ale tego potrzebowała drużyna. Uważam, iż pierwszy trener musi czuć, co się dzieje na boisku. Niekoniecznie musi wszystko widzieć, bo od tego ma asystentów, ale musi czuć emocje zespołu. Wiedzieć, kiedy drużyna się obawia, kiedy jest odważna, kiedy chce grać, a kiedy boi się mieć piłkę i wolałaby się schować. Dlatego w meczu ze Szwecją biłam brawo po każdej udanej akcji, choćby skutecznym wybiciu piłki.
Obserwowałem panią i co chwilę wykonywała pani uspokajające gesty.
- Tak. Byłyśmy bardzo zdenerwowane. Za gwałtownie pozbywałyśmy się piłki. Przeciwnik wywierał taką presję, iż trudno było zachować spokój. Ten gest oznaczał dla mnie: "Zachowajcie spokój, nie spieszmy się tak, nic nam to nie daje". Oklaskiwałam więc każde celne podanie. Ale jak w takim momencie nie mogę mieć pretensji do zespołu, skoro jest tak zdominowany? Muszę być racjonalna w ocenianiu. Widziałam, iż nie dość, iż Szwedki w ogóle są mocne, to jeszcze mają swój dzień. Brakowało nam dobrych akcji, które byłyby sygnałem dla reszty: "Okej, jest ciężko, ale jesteśmy w grze". W momencie, kiedy absolutnie każda zawodniczka oddala od siebie grę, to jako trener widzisz, iż nie chodzi tylko o organizację gry i taktykę, a o zachowanie spokoju. Po przerwie nieco się na boisku poluźniło, zmiany Eweliny Kamczyk i Natalii Padilli-Bidas trochę nas ożywiły, ale obraz gry się nie zmienił. Tego dnia, po prostu, Szwedki były za mocne.
Wróćmy do meczu z Dunkami. Dzień wcześniej ich konferencja przypominała stypę, przyszło raptem trzech dziennikarzy. Nie przeprowadziły też treningu na stadionie w Lucernie, mimo iż wcześniej na nim nie grały. Widać było, iż u nich atmosfera po odpadnięciu kompletnie siadła. Jechały przecież na ten turniej z zupełnie innymi oczekiwaniami niż wy. Pomyślałem wtedy, iż stworzyły się dla was idealne warunki, by sprawić niespodziankę.
- Na pewno u nich poziom ambicji spadł po dwóch porażkach. My jednak o tej konferencji i treningu nie wiedziałyśmy. Dopiero później te informacje do nas dotarły. Nieustannie starałyśmy się koncentrować na sobie. W ogóle jestem trenerem, który w każdym obszarze stara się ograniczać drużynie liczbę bodźców. Rozumiem tempo postępu medialno-marketingowego, ale pamiętajmy, iż trzeba zachować umiar. Stąd np. cisza medialna, która zaczyna się u nas po przedmeczowej konferencji prasowej. Zostaje wtedy doba do meczu, więc chcę, żeby zawodniczki już się skupiały na grze, a nie na udzielaniu wywiadów czy nagrywaniu tik-toków.
Polskim dziewczynom nie brakuje luzu.
- I to też jest cenne, mieszanka w drużynie jest dobra. Nie chcesz mieć samych sztywniaków. W każdej drużynie potrzebujesz ludzi, którzy są uśmiechnięci, "do przodu". Zmierzam do tego, iż w dzisiejszym świecie mamy przesyt wszystkiego i musimy umieć oczyszczać się z tego, co jest niepotrzebne. Kolejna sprawa to podatność na komentarze i opinie z zewnątrz. Wiem, iż z tym się nie wygra, ale robię wszystko, żeby zawodniczki były jak najbardziej pewne siebie i czuły, iż mają moje wsparcie, a do tego jeszcze sztab innych ludzi, którzy w razie czego chwycą je pod ramię. Jedyne co mogę robić jako trener, to wzmacniać poczucie własnej wartości moich zawodniczek. Przecież, gdyby nie poczucie własnej wartości, to po serii porażek nie wygrałybyśmy meczów barażowych Euro. Podobnie byłoby na Euro. Po przegranych meczach z Niemcami i Szwecją pojawił się pewien strach, obawa, u niektórych złość i frustracja, ale u nikogo nie spadło poczucie własnej wartości.
A komentarze w mediach społecznościowych mogły zrobić swoje.
- Nieważne, co dziewczyny o sobie przeczytają, muszą wiedzieć, iż wybrałam je do tego projektu, bo w nie wierzę. Dopóki sobie ufamy i wierzymy, pójdziemy dalej. Gorzej, jeżeli opinia kogoś z zewnątrz staje się ważniejsza. Wtedy mamy problem. w tej chwili wszyscy sportowcy, trenerzy, w ogóle wszyscy ludzie z wysokich stanowisk muszą mieć odporność na głos opinii publicznej. jeżeli tego nie masz, to nie wiem, czy dasz radę funkcjonować w tym świecie. Dzisiaj jedną z najważniejszych umiejętności dla sportowca jest odporność psychiczna na komentarze. I podkreślam - to jest umiejętność. Im ktoś ma ją bardziej rozwiniętą, tym lepiej dla niego. Ale znów - tutaj przydaje się poczucie własnej wartości. jeżeli je masz, to poradzisz sobie z anonimowymi komentarzami. One tobą nie zachwieją. Dlatego, o ile o coś mogę do trenerów zaapelować: od małego budujcie w swoich zawodnikach dwie cechy - pewność siebie i poczucie własnej wartości.
Łukasz Jurkowski, były zawodnik i komentator MMA, napisał po Euro na X: "Szczerze nie rozumiem tej radości. Jako sportowiec i kibic. Zawsze uważałem, iż drugi to pierwszy przegrany. Często nie odbierałem medali za drugie miejsce w taekwondo. Ambicja. My na tych mistrzostwach nie byliśmy choćby drudzy w fazie grupowej. Nie. No nie dziewczyny". Jurkowski jest przykładem. Jego słowa się poniosły. Ale więcej osób zastanawiało się, dlaczego dziewczyny tak świętowały zwycięstwo w meczu, który nie mógł już dać im awansu.
- Bo każdy ma swoje mistrzostwo świata. Czasami, stojąc na trzecim miejscu podium, jesteś szczęśliwszy niż ten, który jest na drugim miejscu, a choćby na pierwszym. Czasami wygranie jednego meczu na Euro jest większym osiągnięciem niż dla innej drużyny wyjście z grupy i odpadnięcie w półfinale. Tylko człowiek, który rozumie tło i kontekst sytuacji, będzie wiedział, dlaczego się cieszyłyśmy. My tego dnia zagrałyśmy powyżej oczekiwań. o ile ten pan byłby w kategorii do 50 kg, a walczyłby z zawodnikami z kategorii do 90 kg i jedną z trzech walk wygrał, powiedziałabym "wow". Szanuję ambicję tego pana, jego perspektywę. Każdy ma prawo mówić. Ale podobno jest też tak, iż dwa lata uczymy się mówić, a pięćdziesiąt uczymy się milczeć.
Wracając do magicznych momentów, jak odebrała pani drugą bramkę w meczu z Danią? Zdobyła ją Ewa Pajor, z którą poznała się pani, gdy ona miała 10 lat, a pani 20. To niesamowite, iż razem pojechałyście na to Euro. Ona jako kapitanka, pani jako selekcjonerka.
- choćby nasza historia - moja i Ewy - nie ma w sobie przypadku, a pokazuje, co się może wydarzyć, gdy ludzie od zawsze mają wspólne wartości i los pozwoli im się spotkać w pewnym momencie życia. Gol Ewy to majstersztyk. Ile ona przebiegła metrów w tej akcji? Wróciła, odebrała piłkę, podała do Eweliny Kamczyk, zawróciła i od razu biegła pod bramkę rywalek. Jak Padilla dośrodkowała, to już na tę piłkę czekała.
Patrzy pani na taką akcję i przychodzi chwila na głębszą refleksję?
- Dopiero później myślisz. To jest to dziecko, które kiedyś przyszło na trening z piłką sięgającą kolan. Wiele tych dziewczyn znam od lat. Pamiętam jak Padilla przyjechała z Hiszpanii na pierwsze zgrupowanie młodzieżowej kadry. Sympatyczna, uśmiechnięta. Zaczęła grać i pomyślałam sobie: "ja pierdzielę…". Pytam ją, gdzie się tak nauczyła, a ona - iż na orliku. W drugiej drużynie Malagi miała tylko jeden trening w tygodniu, a wyszła u nas na mecz z Węgrami i strzeliła dwa gole. Romantycy mówią, iż czasem całe życie czekasz na spotkanie tej adekwatniej osoby. I z trenerami trochę też tak jest, iż muszą na swojej drodze spotkać świetnych piłkarzy. Prześledź to: trenerzy uznani za wielkich pracowali przynajmniej z jednym wielkim zawodnikiem, który ugruntowywał ich pozycję. Sir Alex Ferguson najpierw miał Erica Cantonę, później Giggsa, Scholesa, Beckhama, jeszcze później Cristiano Ronaldo i Rooneya… Mogłabym tak wymieniać. Ale to sztuka - umieć z nimi pracować
Jest pani kibicką Manchesteru United?
- Tak, od lat.
Ciężki czas ostatnio.
- Już tak często nie oglądam ich meczów, przeżywam mniej niż kiedyś. Ale ostatnimi czasy mój syn oglądał popisy Antony’ego. To jego ulubiony piłkarz.
Wracając - pani spotkała Ewę Pajor.
- Tak. Takie jednostki pozwalają trenerowi się rozpędzić. Przede wszystkim pomagają jednak całej drużynie. Drużyna musi mieć w swoich szeregach wzór do naśladowania. Kogoś, kto wyznaczy standardy i pociągnie za sobą resztę. Ewa jest taką piłkarką. I tak, ta nasza historia jest niesamowita. Obawiam się, iż jest też nie do powtórzenia. Czego by dzisiaj nie powiedzieć, to od 10. do 17. roku życia byłam trenerką Ewy. Byłam też wychowawcą jej klasy w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Byłyśmy też w kontakcie, gdy podejmowała decyzję dot. wyjazdu za granicę. Wiem, jakie miała wątpliwości i jak trudno jej było na początku. Uspokajało mnie wtedy, iż jest z nią Paulina, czyli jej starsza siostra. I trzymałam kciuki, żeby Ewa jak najszybciej nauczyła się języka. Wiedziałam, iż jeżeli gwałtownie złapie niemiecki, to resztę sobie poukłada i dobrze się to potoczy.
Dobrze, iż trafiła pani na Ewę. Ale też dobrze dla Ewy, iż spotkała akurat panią.
- Nie wierzę w przypadki. Ewa jest fenomenem. Urodziła się, by grać w piłkę. I spotkała mnie, czyli trenerkę, która już wtedy była bardzo ambitna i mówiła jej, iż osiągnie wielkie rzeczy. Może ja nie potrafiłam jej wtedy bardzo dobrze trenować, ale wciąż jej powtarzałam, iż jest wyjątkowa i ma olbrzymi talent. Dostawała ode mnie bardzo dużo autentycznej wiary w sukces i pewności siebie. I myślę, iż od początku mi ufała.
Ale na tej drodze musiały być też zakręty.
- Jasne, czasami trzeba było więcej porozmawiać. Raz narozrabiała poważnie, ale pojechała do domu, przemyślała i jak wróciła, to była już gotowa na szczerą rozmowę. Później już nie było takich wychowawczych problemów, ale były na pewno inne. Przykład - kiedyś na turnieju była seria jedenastek, więc podeszła do bramkarki i ją zmieniła.
Teraz jest chyba ciut bardziej wspierająca.
- Haha, wtedy też była, ale też była bardziej bezpośrednia. Bardzo chciała wygrać. Obroniła wtedy dwa karne, ale przy trzecim jej trochę zabrakło i przegrałyśmy. Gościem specjalnym na tym turnieju był Leo Beenhakker, więc przyjechała za nim też TVP. Po meczu dziennikarz zapytał Ewę, dlaczego przegrałyśmy mecz o finał. Ewa odpowiedziała wściekła: "bo nie obroniłam karnego!". Dziesięć lat miała. Dużo jest takich historyjek. Mogłabym napisać książkę: "Przygody Ewy Pajor i spółki".
Zacznijmy od prologu.
- Jesteśmy z dziewczynami na obozie sportowym, trzecia w nocy, włącza się syrena. Wyglądam przez okno, a one skaczą po balkonach. Przeskakiwały przez takie barierki i urządziły nocne wyścigi. "Nic wam się nie pomyliło?". "Mamy zawody, trenerko. Jeszcze jedna rundka". Albo Ewa potrafiła mi napisać SMS: "Dzisiaj nie będzie nas w szkole. Wszystkie jesteśmy nad jeziorem. Ale na treningu będziemy".
A jaka jest dzisiaj?
- Jej osobowość i rozwój jako człowieka jest niesamowity. Bardzo się zmieniła przez ostatnie lata. Bierze odpowiedzialność. Dostaje też ode mnie dużo swobody. Chce włączać się w trening, zabierać głos, mówić, co myśli - czego potrzeba więcej, czego mniej. Zresztą, cały mój zespół traktuję bardzo poważnie i dojrzale. Daję dużo swobody.
To ciekawe, bo 'Weszło" opisało panią tak: "Specyficzna, trudna, charakterna, dokładna, pedantyczna, idąca po trupach do celu. Mająca swoją wizję i poczucie misji. Wiedząca bardzo wiele. Część osób dodaje, iż zmieniła się mocno, gdy objęła pierwszą kadrę". Z czym najmniej się pani zgadza?
- Nieprawda, iż idę po trupach do celu. Czasami w swojej pracy muszę po prostu kogoś odsunąć, bo w newralgicznych momentach wychodzi, kto szanuje wartości zespołu i cieszy się jego szczęściem, a kto przychodzi rozwijać swoje interesy. Z takimi osobami się nie dogadam. Nie zmieniłam się też po przejęciu reprezentacji. Może po prostu ludzie mnie wcześniej nie znali. Widzieli mnie na korytarzach w związku czy na jakichś spotkaniach, jak byłam uśmiechnięta i żartowałam. Taką na co dzień mam aurę, ale to nie znaczy, iż zawsze taka jestem. W pracy muszę wymagać od moich ludzi i jasno wskazywać, jakie mamy wartości i cele. Czasami ktoś zna mnie od lat, lubimy się, więc myśli, iż na pewne sprawy, np. spóźnienia, przymknę oko. No nie, możesz być moim bratem, moją siostrą, ukochaną babcią Krysią, ale jeżeli nie dowozisz w pracy, to musisz mieć świadomość, iż nie poświęcę ci więcej czasu, bo muszę go poświecić tym, których biorę na pokład i którzy angażują się w cały proces. Natomiast każdą zmianę w sztabie traktuję jako swoją porażkę. To przecież ja kiedyś tych ludzi do siebie zaprosiłam i skoro teraz się rozchodzimy, to znaczy, iż się pomyliłam. Zawsze też, gdy się rozstajemy, zostawiam informację, dlaczego tak się dzieje.
Z resztą tych określeń się pani zgadza, tak?
- Powiem nieco bezczelnie: wręcz mi schlebiają.
Przedłużyła pani kontrakt. Za dwa lata mistrzostwa świata w Brazylii.
- Wiem, iż zakwalifikowanie się na mundial będzie trudne, ale mam poczucie, iż ten zespół będzie się rozwijał. Przez następne półtora roku będzie jeszcze lepiej grał w piłkę. I powiem szczerze: nie wiem, co będzie za dwa lata, czy ten progres będzie tak szybki, by już wtedy zakwalifikować się na mundial, ale wiem, iż ten zespół za cztery lata pojedzie na kolejne Euro. Dlatego wyraziłam chęć dalszej pracy.
Dziwiłbym się, gdyby pani odeszła i nie wykorzystała tego kapitału. W Szwajcarii zebrałyście przecież doświadczenie, poznawałyście wielki turniej, Euro miało być bodźcem do rozwoju dla drużyny, ale też kobiecej piłki w Polsce.
- Po Euro widzę obszary, które chciałabym jeszcze udoskonalić. Wiem, które sytuacje chciałabym zmienić -na boisku i dookoła boiska. Widzę rezerwy. Mam też poczucie, iż Euro się skończyło, ale proces trwa. Dziewczyna, z którą zaczynałyśmy pracę, miała 19 lat, a dzisiaj ma 23 i jest już kobietą. Zmieniła się. Moja relacja z nią też się zmieniła. Ona zaraz będzie miała 25-26 lat i będzie musiała brać ciężar gry na siebie, więc wejdziemy z nią w jeszcze inny etap. To szalenie ciekawe, jak zawodniczki się zmieniają. Jak odkrywają w sobie nowe cechy i wprowadzają do gry coś nowego.
Miała pani na mistrzostwach kadrę z najniższą średnią wieku. Waszym zapleczem jest kadra U-20, która tego lata zagrała u siebie młodzieżowe Euro, a za rok będzie miała u siebie młodzieżowy mundial. To też kapitał. Najlepsze nadchodzi?
- Na pewno nowe twarze się pojawią. Ale pamiętaj, iż mówimy o zawodniczkach niedoświadczonych. Emilia Szymczak, która świetnie wyglądała na turnieju, była przez dwa sezony przygotowywana do gry w barażach. Nie weszła do gry od razu. Ten czas był jej potrzebny, żeby przestawiła się na bardziej siłowe, szybsze i intensywne granie. To jest nieporównywalne między juniorską a seniorską piłką. Jagoda Cyraniak była z nami na dwóch zgrupowaniach - świetny talent, bardzo dobra piłkarka. Ale wkomponowanie jej w zespół wymaga czasu. To nie będzie tak, iż te młode zawodniczki wejdą do kadry i od razu będą grały. Będzie miejsce, czas i przestrzeń, żeby dać im szanse, ale pełnię umiejętności pokażą dopiero po jakimś czasie.
To wybiegnę jeszcze bardziej w przyszłość. Myśli pani, iż jakieś małe dziewczynki zobaczyły was w "Teleexpresie" i zamarzyły o karierze? Przez całe Euro, jak rozglądałem się po trybunach, zastanawiałem się, czy to się uda? Czy one mogły zakochać się w piłce i w reprezentacji, mimo iż Polska przegrała dwa mecze.
- Myślę, iż tak. Wiemy, jaka była oglądalność naszych meczów. Wiem, ile dziewczynek nam kibicowało, bo dostawałam mnóstwo zdjęć, jak siedzą przed telewizorami w koszulkach, z szalikami, wymalowanymi policzkami. Znajomi mi mówią, iż ich córki wrzeszczały na naszych meczach, przeżywały, płakały, cieszyły się… Jeden z ojców mi powiedział, iż całe szczęście, iż wygrałyśmy z tą Danią, bo on by drugiej takiej rozpaczy, jak po Szwecji, chyba nie zniósł.
Z kolei mi wiele osób mówiło, iż wygrywacie autentycznością, zespołowością, walką do końca.
- Wydaje mi się, iż polscy kibice przede wszystkim oczekiwali, iż pokażemy charakter. Bo dzisiaj w polskiej piłce tego charakteru brakuje, a przecież kiedyś słynęliśmy z tego, iż się nigdy nie poddajemy. My też przed tymi mistrzostwami zadaliśmy dziewczynom pytanie, jak chciałyby, żeby odbierali nas ludzie. I najczęstszą odpowiedzią było właśnie to, iż ten zespół nigdy się nie poddaje. Dalej: iż ten zespół jest zjednoczony, iż ten zespół ma charakter. To było spotkanie z psychologiem, na którym wyznaczaliśmy cele i wartości na ten turniej, ale przy tym dobrze się bawiłyśmy.
Po meczach kibice krzyczeli wam: "dzięki za walkę". Nie brzmiało to jak slogan.
- To też mi utkwiło w pamięci, iż podczas meczów z Niemcami i Szwecją, gdy przegrywałyśmy, czułyśmy z trybun wielkie wsparcie. Wciąż był doping. Ale trudno mi odnosić się do wszystkiego, co tam się działo, bo byłam bardzo skoncentrowana na meczu i zwyczajnie tego wszystkiego nie słyszałam.
A jak krzyczeli "Nina Patalon"?
- Śmieję się teraz, bo to na pewno miłe. Nigdy nie wiem, co powinnam zrobić: stanąć na baczność, uśmiechnąć się, pomachać?
Diego Simeone pokazuje w takich sytuacjach na boisko. Żeby kibice nie wspierali jego tylko piłkarzy.
- Chyba też tak zacznę robić. Też wychodzę z założenia, iż nie o mnie tu chodzi.
Ten turniej przysłuży się do tego, żeby zgromadzić w Polsce tę symboliczną liczbę 100 tys. piłkarek?
- Na pewno zwiększy się liczba dziewczynek, które grają. Mam nadzieję, iż będzie to widoczne w zgłoszeniach drużyn dziewczęcych do kolejnej edycji Pucharu Tymbarku. Dobrze by było, żeby kampania "Drużyna dziewczyn" była co jakiś czas przypominana i wspomagana, również przez media. Słyszałam już jednak o "problemie", który miał jeden trener, gdy po Euro przyszło do niego dziesięć dziewczynek, które chciały trenować. Tłumaczył, iż on ma już 20 osób w grupie, więc nie da rady ich przyjąć, bo nie poradzi sobie z trzydziestoma dzieciakami na treningu. I zgoda. Ale przecież można te dziewczynki rozlokować do różnych drużyn, skoro nie są w jednym wieku. Zostanie ci pięć dziewczyn? To dołącz je do swojej grupy na miesiąc i zobacz, ile ich wtedy będzie. Może okaże się, iż jedna się wyróżnia, więc wyślesz ją do klubu z okolicy, który szkoli dziewczyny? Może dwie nie będą sobie radzić, więc przeniesiesz je do niższego rocznika? Może któraś uzna, iż piłka jednak nie jest dla niej? Trzeba pomyśleć. Trzeba chcieć. To nie jest problem nie do rozwiązania. Liczę na otwartość i zrozumienie, iż piłka nożna kobiet jest ważna.