Żużel. Gdyby Przyjemski został w Motorze Lublin, on rozważyłby odejście! „Chcę być tym pierwszym” (WYWIAD)

6 dni temu

Bartosz Bańbor po ciężkim początku sezonu wyszedł na prostą, co tylko potwierdza jego obecna średnia 1,306 pkt/bieg. Jak sam ocenia fazę zasadniczą, czy jest gotowy przejąć rolę lidera formacji juniorskiej po odejściu Wiktora Przyjemskiego i jak łączy życie sportowe z prywatnym? O tym wszystkim opowiedział nam w szczerej rozmowie.

Bardzo ciężki początek sezonu dla ciebie, ale jak spojrzymy w średnią, to wygląda, jakby wszystko grało. Co było powodem tego słabszego początku?

– Średnia podskoczyła na trochę lepszy poziom. Ostatnie mecze były fajne, więc gdyby to dalej przeciągnąć przez play-offy, byłoby super i wtedy byłbym zadowolony. Co do początku sezonu sam nie wiem… też nie mogliśmy się dogadać ze sprzętem i ja też nie jechałem tak, jak na przykład teraz. Widać trochę tę różnicę w jeździe, a ja ogólnie w każdym sezonie potrzebowałem czasu. Zawsze początki miałem gorsze, a końcówki lepsze.

Na chwilę straciłeś miejsce w składzie. Jak to na Ciebie zadziałało?

– To chwilowe odstawienie od składu zadziałało na mnie pozytywnie, bo pozwoliło mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i w pewnym sensie zacząć od nowa. Jeszcze bardziej mnie to zmotywowało do walki i dzięki temu odzyskałem miejsce w drużynie. Kiedy wróciłem do składu, zacząłem osiągać lepsze wyniki, więc myślę, iż to doświadczenie dało mi dodatkową motywację i pomogło wejść na wyższą formę.

Już za rok z Motoru odchodzi Wiktor Przyjemski. Jesteś gotowy na bycie liderem tej formacji?

– Już tak naprawdę chciałem być tym pierwszym juniorem, bo to trzeci rok, kiedy jestem „tym drugim”. Najpierw był Mateusz Cierniak, potem Wiktor Przyjemski i cały czas byłem za nimi. Fajnie byłoby w końcu być tym pierwszym i ważniejszym dla drużyny. Na pewno byłaby to lepsza sytuacja.

Mówiłeś, iż twoim najlepszym żużlowym kumplem jest Bartosz Jaworski. Czy to będzie pomagać ci za rok, jeżdżąc z nim w parze, czy wręcz przeciwnie?

– Myślę, iż to by pomogło, bo z Bartkiem dogadujemy się dobrze. choćby w zawodach juniorskich czy w U24, kiedy jechaliśmy razem w parze, to szło nam naprawdę fajnie. Może czasami były gorsze biegi, ale generalnie kooperacja układała się dobrze – także poza torem.

Czy gdyby Wiktor Przyjemski został w Lublinie, rozważałbyś odejście do innego klubu, żeby zostać tym pierwszym juniorem, czy w Lublinie wszystko ci pasuje i nie ma co zmieniać?

– W Lublinie mam dobre warunki, wszystko jest w porządku. Wiktor, z tego co wiem, już ogłosił odejście. Gdyby został, pewnie bardziej bym się zastanawiał, co dalej. Z Wiktorem też mam dobry kontakt, ale wiadomo – pierwszy junior w drużynie ma dużo lepiej. Pierwszy do zmiany, pierwszy do wyjazdu, choćby przy taśmie. No i ma więcej startów, wybór numeru startowego. A ja przez trzy sezony musiałem robić swoje jako ten drugi junior i udowadniać klubowi, iż stać mnie, by być tym pierwszym.

Po tych latach w Lublinie czujesz się traktowany, jako swój chłopak tam, czy dalej jednak masz w głowie Rzeszów i te okolice?

– W sumie bardziej wychowałem się między Lublinem a Rzeszowem, adekwatnie dzięki LAMBA. jeżeli chodzi o kluby ligowe, to spędziłem więcej czasu w Lublinie i tam naprawdę dużo się nauczyłem, więc trochę czuję się jak chłopak z Lublina. Rzeszów też zawsze jest w moim sercu – kiedy tam jestem, chodzę na mecze i oglądam je. Zobaczymy, jak kiedyś będzie wyglądała sytuacja w Rzeszowie, ale na razie o tym nie myślę, bo wiadomo, jestem w PGE Ekstralidze i chcę się teraz skupić na Motorze.

Sam wspominałeś, iż bardzo chciałbyś jazdy w zagranicznych ligach. Jak to wygląda na ten moment?

-W tym roku odjechałem kilka meczów w lidze szwedzkiej. Byłem tam zakontraktowany, ale nie było ich wiele, bo mieliśmy rozgrywki U24 i musiałem się na nich skupić. Tam zaczęło mi iść coraz lepiej, zaczęliśmy robić dobre wyniki i klub też był zadowolony. W tym roku chcę jeszcze pomóc drużynie w awansie do finału, dlatego trochę odpuściłem Szwecję. Ale w przyszłym roku planuję bardziej postawić na ligi zagraniczne – szwedzką czy duńską – a niekoniecznie na zawody juniorskie. To wydaje się rozsądniejsze i mogę z tego sporo wyciągnąć.

Dużo się mówi, iż polscy juniorzy są przyzwyczajeni tylko do polskich torów. Ty chcesz wyjść temu naprzeciw?

– Widać po juniorach, iż ci, którzy wcześniej zaczęli jeździć w ligach zagranicznych, później osiągali lepsze wyniki także w Polsce. A ja nigdy nie miałem problemów z trudniejszymi torami. Często bywało tak, iż im gorszy tor, tym lepsze wyniki – więc mnie to nie straszne.

Powiedz, jaki masz patent na Młodzieżowe Indywidualne Mistrzostwa Polski, bo nieważne, co by się działo, ty zawsze kończysz tam z medalem.

– Sam nie wiem, jak to jest, ale choćby w Bydgoszczy… Nigdy nie mogłem tam zrobić dobrego wyniku, a jak przyszedł MIMP, to nagle pojechałem świetnie. Chyba po prostu te zawody mi pasują. Może to kwestia psychiki – inni się spalają, a ja mniej. Fajnie byłoby w końcu zdobyć tam złoto, bo wszystkie inne medale już mam.

Tobie ogólnie bardzo dobrze wychodzi w zawodach rangi międzynarodowej. Skąd ta „przypadłość”?

– W tym roku niestety nie udało się awansować do SGP2. Zawalił srebrny kask – nie poszło, jak chciałem. A zwykle w indywidualnych zawodach idzie mi dobrze. Jeszcze mam finał mistrzostw Europy U19 w przyszłym tygodniu, więc zobaczymy, czy forma się utrzyma.

Czy nie uważasz, iż forma wyboru zawodników do eliminacji na Speedway Grand Prix 2 może być krzywdząca dla niektórych zawodników? Przykładem może być Damian Ratajczak.

– No tak, bo Damian tak naprawdę jest teraz – nie wiem, czy nie jednym – ale na pewno razem z Wiktorem należy do dwójki najlepszych juniorów w Polsce. Nie ma co mówić inaczej, bo widać to choćby po wynikach w lidze i po tym, jak Damian się ściga. Trochę uważam, iż został skrzywdzony, ale taki system obowiązuje już od wielu lat. Każdy z nas wie, jak to wygląda, i musimy się na to godzić. Nie mamy zbyt dużego wyboru – jedziemy tylko srebrny kask i to jest tak naprawdę kwalifikacja do dalszych startów. Seniorzy mają złoty kask, a potem eliminacje do mistrzostw świata i Europy. Trzeba się z tym pogodzić i postarać się w tym jednym dniu. Jedni na tym korzystają – czasem słabsi, którym akurat pójdzie lepiej – a inni tracą. Tak było od zawsze i tak jest dalej.

Czy wybór GKM-u Grudziądz był założony z góry? Każdy zawodnik pisał, jaki tor mu najbardziej leży, czy jak to wyglądało?

– Były różne rozmowy, dużo zależało też od tego, kto wejdzie do play-offów. Ostatecznie wszyscy podjęli decyzję, iż lepiej nie igrać z ogniem i nie wybierać np. Torunia czy Wrocławia. Każdemu może się zdarzyć gorszy mecz, a wiadomo, iż Grudziądz jest jednak trochę słabszy od Torunia czy Wrocławia. To bezpieczniejszy wybór – chcieliśmy spokojnie awansować do finału. To oczywiście też nie będzie łatwe, bo w Ekstralidze nie ma słabych drużyn, ale wszyscy uznali, iż to najrozsądniejsza opcja. Zresztą w Grudziądzu lubimy jeździć – ja osobiście zawsze czułem się tam dobrze. Raz, dwa lata temu, przegraliśmy tam bardzo wysoko, ale liczymy, iż to się już nie powtórzy.

Wy ten mecz bardzo przeżyliście i chcieliście jak najszybciej zmazać tę plamę?

– Pamiętam, iż choćby jeszcze na obozie przed sezonem oglądaliśmy mecz w Grudziądzu i było widać, iż każdy miał mieszane uczucia. Ale dzięki temu byliśmy bardziej skupieni na początku rozgrywek. Każdy chciał udowodnić, iż to była tylko wpadka i iż coś takiego się nie powtórzy.

Mimo wszystko dużego wyboru nie mieliście, bo wybieranie między Wrocławiem, z którym regularnie spotykacie się w finale, a Toruniem, który ewidentnie wam nie leży, to ciężko wybrać coś innego. Co jest takiego z torem w Toruniu?

Tor w Toruniu jest specyficzny. Zawodnicy miejscowi są tam niesamowicie szybcy, świetnie znają ścieżki, a my zawsze się gubiliśmy. Ja też nigdy nie mogłem się tam odnaleźć – dopiero ostatnio to się zmieniło. Nauczyłem się tam jeździć i zaczęło mi wychodzić lepiej, ale to wciąż trudny tor. Aż dziwne, iż w tak mocnej drużynie każdy z nas miał problemy akurat w tym jednym miejscu. Dlatego nie było sensu ryzykować. Ale mamy też patent na nasz domowy tor, więc choćby jeżeli w finale trafimy na Toruń, to liczę, iż pojedziemy dużo lepiej niż w rundzie zasadniczej. Domowe mecze trzymamy na bardzo dobrym poziomie i chcemy to utrzymać.

Nie jest problemem dla was, iż na waszym domowym torze bardzo ciężko jest wyprzedzać?

– Każdy z nas woli tory bardziej sprzyjające ściganiu. Lublin, ze względu na swoją geometrię, mniej się do tego nadaje niż Toruń czy Wrocław. Ale to zawsze był trudny tor dla gości – ciężko się dopasować, a my na tym korzystamy, bo mamy świetne starty. Dopóki to działa, nikt nie narzeka. Punktujemy, więc nie ma co zmieniać tego, co funkcjonuje dobrze.

Ty masz swój charakter i nie dasz sobie w kaszę dmuchać, co można było już zaobserwować. Ty jesteś taki zawsze, czy tylko gdy zakładasz kask?

– Kurde, nigdy nie należałem do najspokojniejszych – nie będę ukrywał. A jak dochodzą jeszcze emocje, np. w kasku, to buzuje we mnie i choćby ci najbardziej opanowani chłopacy potrafią się odpalić. Ja nigdy nie byłem z tych najgrzeczniejszych, więc tym bardziej to u mnie widać. Ale pracuję nad tym, żeby nie pokazywać emocji w niepotrzebny sposób. To mój charakter – jedni tego nie lubią, inni wręcz przeciwnie. Ja robię swoje i się tym nie przejmuję.

Napisałeś jednak, iż uczniem byłeś niezłym. Jak to wyglądało w szkole?

– W podstawówce byłem raczej grzeczny – zdarzały się jakieś akcje, ale jeżeli chodzi o oceny, to miałem dobre wyniki. Teraz też nie jest źle. Zdarza mi się coś, wiadomo, ale staram się pilnować, żeby nie robić sobie problemów. Wolę gwałtownie i bezproblemowo ogarnąć szkołę, bo i tak mam na nią mało czasu.

Jak wygląda ta twoja edukacja w połączeniu z życiem sportowym?

– Chodzę do szkoły sportowej w Rzeszowie, do normalnego liceum. Normalnie piszę sprawdziany i kartkówki. Część nauczycieli pomaga, część mniej, ale daję radę – ważne, żeby zaliczyć. Trzeba mieć te trzy oceny na koniec roku, więc dogaduję się, kiedy przyjdę coś napisać, i jakoś to zawsze działa.

Pewnie okres od września do marca starasz się jak najbardziej wykorzystać, ponieważ potem to już chyba bardziej cię nie ma niż jesteś?

– W okresie bez sezonu mogę trochę więcej popracować. W trakcie rozgrywek nauczyciele wiedzą, iż rzadko bywam w szkole. Pytają tylko, kiedy przyjdę coś napisać. Jak już jestem, to siadam, piszę kilka sprawdzianów i wychodzę. Nauczyłem się żyć w takim trybie i mi to nie przeszkadza. Na początku było ciężej, bo byłem mniej rozpoznawalny i nie wszyscy wiedzieli, iż w ogóle jeżdżę. Teraz, gdy mam sukcesy, patrzą na to inaczej. Wiedzą, iż nie przychodzę, bo mi się nie chce, tylko dlatego, iż cały czas jestem na zawodach albo treningach i ciężko pracuję. Na pewno teraz jest łatwiej niż kiedyś, ale musiałem sobie na to zapracować.

Rozmawiał NIKODEM KAMIŃSKI

Idź do oryginalnego materiału